Argument za życiem

Michał Drozdek



    Martin Hudáček "Pomnik nienarodzonych dzieci".
    Fot. materiały prasowe.

    Nie ma takiego momentu, od początku rozwoju organizmu, w którym bylibyśmy mniej człowiekiem - pisze socjolog.

    Ludzkość kiedyś otrząśnie się z aborcji. Tak jak otrząsnęła się z kanibalizmu, z ofiar składanych bogom, z niewolnictwa, z segregacji rasowej, z walk gladiatorów, z eugeniki, z prawa do zabijania starców, niemowląt, pogan, innowierców, heretyków, czarownic, cudzoziemców, chłopów, Indian, murzynów, Żydów, Cyganów, kapitalistów, kontrrewolucjonistów, ludzi niedorozwiniętych umysłowo, itp.

    Każdy z tych okrutnych obyczajów był normą społeczną, każdy miał mocne oparcie w poglądach wpływowych i wykształconych elit, każdy miał znakomite, bardzo inteligentne uzasadnienia, każdy służył jakiemuś niewątpliwemu dobru. Ludzie, którzy tym obyczajom się sprzeciwiali, uważani byli za nawiedzonych szaleńców, niebiorących pod uwagę skutków swojej nieodpowiedzialnej postawy, przynoszących krzywdę i cierpienia.

    Zawsze tak było. Byli wykluczani ze społeczności, niedopuszczani do elit, czasami prześladowani i stawiani na równi z tymi, których bronili. Człowiek jest istotą, która ma naturalną potrzebę bycia dobrym. Stąd uzasadnienia, dlaczego kogoś trzeba krzywdzić, były zawsze bardzo wymyślne, odwołujące się do dobra, do prawa, do wolności, do świetlanej przyszłości, na drodze której stoi jakaś kategoria ludzi, których trzeba usunąć. Dla dobra wspólnego, dla lepszej przyszłości, bo powodują problemy, szkodzą. Ci, którzy krzywdzili, najczęściej potrafili inteligentnie dowieść, że są krzywdzeni.

    Pamiętamy westerny nakręcone w dawnych latach, które ukazywały, jacy źli i niebezpieczni byli Indianie. Dzicy, nieludzcy. Znamy dzieła niemieckich "mędrców" uzasadniających pasożytniczą naturę Żydów. Konkwistadorzy umiejętnie dowodzili, że Indianie to nie ludzie. Do tej pory łatwo przeczytać u wielu "cywilizowanych" pisarzy o tym, że murzyni nie są zdolni do wytworzenia cywilizacji. Zawsze tę kategorię dehumanizowano, zawsze pozbawiano ich cech ludzkich, bo wtedy było łatwiej. Argumentów było bardzo wiele - i nadal w niektórych krajach jest ich bardzo dużo. Bywają bardzo wymyślne, inteligentne i emocjonalne, odwołujące się do racji wyższych i do ważnych wartości.

    Argument przeciwny jest i był zawsze tylko jeden. Zawsze ten sam, choć różnie wyrażany, różnymi słowy określany. To argument, że każdy człowiek ma przyrodzoną godność, że nikt nie jest mniej człowiekiem ani nikt nie jest nim bardziej, że jesteśmy w swoim człowieczeństwie, w swojej godności, wszyscy równi, bez względu na rozmaite różnice. Najmocniej, najdobitniej wyraził i uzasadnił to Jezus Chrystus, mówiąc w swoim Boskim majestacie, że coście uczynili jednemu z braci moich najmniejszych, mnieście uczynili.

    Cała Ewangelia wypełniająca prawo nauką Chrystusa pełna jest tego przesłania. Dlatego Jan Paweł II powiedział najważniejsze zdanie wypowiedziane w XX wieku - "człowieka nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa". Wszyscy jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga, wszyscy mamy dane od Niego jedno życie, żeby móc uczestniczyć w Jego dziele stwórczym, każdy z nas ma swoją wielką misję do uczynienia na świecie, choć nie zawsze potrafimy pojąć jej wagę, bo myślimy kategoriami ziemskimi wyłącznie. Nie ma, nie było i nie będzie ludzi niepotrzebnych, szkodliwych, choć wszyscy jesteśmy grzeszni i wszyscy błądzimy. Wszyscy jesteśmy równi w Chrystusie Panu.

    Dlatego ja, przed laty, młody ateista, szukający intensywnie w naukach przyrodniczych wyjaśnienia świata i zagadki człowieczeństwa, uwierzyłem Jezusowi Chrystusowi. Nie z potrzeby religijnej, bo tej nie miałem. Z powodu bijącej z Ewangelii prawdy o człowieku, jego godności i sensie jego życia.

    Ale wcześniej jeszcze, jako kilkunastoletni chłopak szukający wiedzy, skąd się bierze człowiek, wyczytałem w podręcznikach - wcale nie religijnych, bo takich wówczas nie czytywałem - że początek życia człowieka rozpoczyna się po zapłodnieniu komórki jajowej przez plemnik. Powstaje wówczas nowy organizm, który zaczyna się rozwijać przez podział komórek. Na początku może się zdarzyć, że z jednego jaja powstaną dwa organizmy - bliźniaki - ale potem każdy z nich jest już jednym, niepowtarzalnym człowiekiem, który u początku swej drogi ma jest już zaplanowany w szczegółach i jeżeli nic się nie wydarzy, będzie się rozwijał, aktualizując swe człowieczeństwo aż do śmierci.

    Nigdy nie jesteśmy w pełni, gotowym człowiekiem, zawsze się zmieniamy, rozwijamy, dojrzewamy, nawet w wieku starczym, a od pewnego momentu zaczynamy się także zwijać, tracąc niektóre swoje sprawności. Przez całe życie jesteśmy zlepkiem komórek, niesamodzielnym organizmem, który potrzebuje innych, żeby przeżyć. Przez większość życia towarzyszy nam nasza świadomość, ale nie pojawia się ona od razu.

    Psychologowie rozwojowi twierdzą, że niemowlaki dopiero uczą się odróżniać siebie od reszty świata. Wszystko przychodzi z czasem, czucie, widzenie, oddychanie, rozumienie, miłość. Bywa, że dopiero w obliczu śmierci się zmieniamy i zaczynamy niektóre rzeczy pojmować, rozwijamy się duchowo, stajemy się pełniejszymi ludźmi, mimo że fizycznie i umysłowo już jesteśmy niepomiernie mniej sprawni.

    Człowiek jest codziennie inny, choć zmiany zauważamy dopiero w dłuższym czasie. Ale nie ma takiego momentu, od początku, od rozpoczęcia procesu rozwoju organizmu, w którym byśmy byli mniej człowiekiem. Człowieczeństwa się nie stopniuje. Popularne powiedzenie, że "nie można być tylko trochę w ciąży" jest mocno nieeleganckie, ale oddaje istotę sprawy. Ciąża od samego początku, to jest drugi człowiek pod sercem matki, inaczej się nie da. Nie można być tylko trochę człowiekiem. To wszystko wiedziałem na podstawie książek popularnonaukowych na długo zanim zacząłem czytać Ewangelię i książki religijne.

    Nie trzeba wierzyć Bogu, nie trzeba nawet wierzyć w Boga, by pojąć, jak wielką wartością jest każdy człowiek, jak nieskończoną posiada godność, jak mocno z jego naturą zrośnięte są wypływające z tej godności prawa, jak ważne jest jego życie. Życie każdego z nas. Wystarczy metoda introspekcji, wystarczy zagłębić się w samego siebie i zadać sobie pytanie o siebie - kim ja jestem? Potem zadać sobie pytanie o innych. Kim jesteśmy nawzajem dla siebie - my, ludzie? Czy nie jesteśmy dla siebie nawzajem wielkim wyzwaniem? Czy nie najważniejszą naszą misją życiową jest miłość?

    Czy jest coś ważniejszego niż miłość? Pieniądze, wygoda, przygoda, mieszkanie, kariera? To wszystko jest niesamowicie ważne, ale czy ważniejszy nie jest drugi człowiek, którego możemy kochać? Choć jesteśmy grzeszni, niedoskonali, słabi, a on często jeszcze gorszy od nas, ale czy zdarzyć nam się może większe szczęście w życiu niż kochanie drugiego człowieka? Szczególnie kochanie naszego dziecka? Nawet nieplanowanego? Które zrobiło nam swoim przyjściem na świat psikus i pokrzyżowało nam plany? Które jest chore, niepełnosprawne i stworzy nam w życiu mnóstwo kłopotów?

    Czy może być piękniejsze wyzwanie życiowe dla człowieka niż poświęcić się dla tego dziecka? Nawet jeżeli wydaje nam się, że tego nie potrafimy, że będziemy złym ojcem czy złą matką, że mamy sprawy wzniosłe i wspaniałe, które przeszkodzą nam oddać się w pełni temu dziecku i jego potrzebom, to czy możemy wyprosić go z tego świata, zabić go, zanim będzie mogło wydrzeć japę i popatrzyć na nas zdziwionymi oczkami? Czy trzeba być wierzącym, żeby przyznać rację Jezusowi, że nie ma większej miłości niż oddać życie dla przyjaciół? Nie koniecznie oddać życie, tracąc je, ale oddać je także zyskując?

    Kiedyś to wszystko ludzkość zrozumie, ale zanim to nastąpi, wielu jeszcze nieszczęsnych rodziców uśmierci swoje dzieci w pierwszej fazie ich życia, nie wpuszczając ich na ten świat, żeby nie kupować nowego mieszkania, nie zmieniać planów, nie odejmować komfortu już żyjącym swoim dzieciom, żeby oszczędzić sobie i im "niewyobrażalnego cierpienia", jakim jest obecność niewiniątka wśród nas. Ci ludzie będą do końca życia uzasadniali sobie i innym, że tak postąpić musieli, że to była konieczność, że na tym polega ich wolność, że mogą o sobie decydować, że teraz są szczęśliwi, nie muszą zakopywać się w pieluchach, tracić czasu, że są ludźmi wolnymi, nowoczesnymi, zrealizowanymi, a ci, którzy mówią, że zabijać nie wolno, nie biorą w ogóle pod uwagę konsekwencji, jakie mogą spotkać człowieka dotkniętego nieplanowanym dzieckiem.

    Nic to nie pomoże. Nie uciekną przed sobą i własnym pytaniem o to dziecko. Zawsze z tyłu głowy będzie pojawiało się na nowo - a gdyby się urodziło, kim by było, jak by wyglądało, czy byłoby podobne do mamy, czy bardziej do taty? Będą przed tymi myślami uciekali w cynizm, w brutalność, w nienawiść do obrońców życia, będą szukali najwymyślniejszych uzasadnień, ale spokój może dać im tylko jedno. Tylko prawda. Tylko kiedy przyjmą do siebie całą prawdę o tym, czego naprawdę dokonali, mają szansę na ulgę.

    Wierzącym łatwiej - jest konfesjonał, jest Bóg nieskończenie miłosierny, jest wiara w to, że i to dzieciątko swoim rodzicom, zarówno matce, jak i najczęściej bardziej winnemu ojcu, przebaczyło. Ale dla niewierzących droga przyznania się przed samym sobą do prawdy o moralnym znaczeniu czynu też jest jedyną drogą do spokoju. Nienawiść, agresja, racjonalizacja, usprawiedliwianie, a przede wszystkim wmawianie sobie, że to nie było dziecko, nic tu nie pomogą.

    Pomóc nie mogą. Bo to było dziecko. Nic innego z niego wyrosnąć nie mogło, tylko najpierw niemowlak, potem dzieciak, nastolatek, młodzież, dorosły, starzec... zawsze człowiek. Pomóc może tylko prawda. Prawda was wyzwoli. Czego życzę wszystkim, którzy się z tym problemem borykają. Nikogo nie potępiam, nikogo nie porównuję do zbrodniarzy z innych wieków. Wierzę każdej matce i każdemu ojcu, że nie wiedzieli, co czynią, że wierzyli, że tak można. Tak nie można, ale to nie jest sprawa, z którą trzeba się borykać całe życie. Można się pojednać ze sobą i z tym dzieckiem.

    Najlepiej przez konfesjonał, ale to nie jest konieczne. Konieczne jest powiedzenie sobie prawdy. Błagam Was tylko o jedno. Żebyście przez potrzebę racjonalizacji i samousprawiedliwienia nie kusili innych, nie uzasadniali, nie bagatelizowali czynu, bo każda nowa aborcja, każde nowe zabite dziecko będzie obciążało wasze sumienie, każdy skrzywdzony przez to rodzic, który nie zazna spokoju, będzie poniekąd także Waszą ofiarą. Nie czyńcie tego. To zła droga.

    "Pomnik nienarodzonych dzieci" słowackiego artysty ukazuje dziecko, które przebacza swojej tęskniącej za nim mamie. Pamiętajcie wszystkie mamy i wszyscy ojcowie. Nawet jeżeli Wy sobie przebaczyć nie umiecie, to Wasze dzieciątko już Wam przebaczyło. Bo nikt Was tak nie kocha jak ono.

    Autor jest socjologiem zarządzania i filozofem społecznym, prezesem Fundacji SPES.

    Michał Drozdek ("Rz", 16.01.2017)


Strona główna