Belgistan - tykająca bomba w sercu Europy

Dominika Ćosić


    Odkrycie, że ślady autorów zamachów w Paryżu prowadzą do Belgii zszokować mogło tylko laików. Przez specjalistów kraj ten już co najmniej od dekady jest uważany za siedlisko siatek terrorystyczno-islamistycznych. To stąd rekrutuje się proporcjonalnie najwięcej Europejczyków chętnych do walki w szeregach ISIS. Jak dotąd służbom udało się nie dopuścić do większych zamachów w samej Belgii - poza strzelaniną w Muzeum Żydowskim w Brukseli. Ale to bomba, która tyka - pisze z Brukseli dla Wirtualnej Polski Dominika Ćosić.

    Belgia. Bruksela. Polityczne serce Unii Europejskiej i NATO. I tak większość z nas kojarzy tę stolicę - jako siedzibę instytucji i miejsce pracy tysięcy eurokratów. Kolejne skojarzenia to może jeszcze Atomium, Jacques Brel, czekolady, frytki i piwo. Ale poza Brukselą eurokratyczną i Brukselą belgijską istnieje jeszcze jedna Bruksela: muzułmańska. I to ona ma największą siłę napędową i najszybciej się rozrasta.

    Demografia sprzyja muzułmanom

    Według oficjalnych danych muzułmanie stanowią 22 proc. mieszkańców Brukseli. Zdaniem specjalistów w ciągu najpóźniej 20 lat będą już większością. W niektórych dzielnicach, takich jak np. osławiona Molenbeek, gdzie policja prowadziła aresztowania w związku z zamachami w Paryżu, jest ich więcej: prawie 40 proc. A największe skupisko tworzą w dzielnicy Saint-Josse-ten-Noode, gdzie stanowią 49,3 proc. mieszkańców.

    Swój rozrost muzułmanie zawdzięczają przyrostowi naturalnemu - podczas gdy na Belgijkę przypada średnio 1,67 dziecka, to na muzułmankę w Brukseli aż 4,9. Nic więc dziwnego, że od kilku co najmniej lat najpopularniejszym imieniem nadawanym przychodzącym na świat chłopcom jest Mohammed, a w przypadku dziewczynek to Aisza. Co więcej, jak już ktoś się tu osiedli, to sprowadza nie tylko najbliższą rodziną, ale i kuzynów. Są więc w Brukseli dzielnice bardziej przypominające Maroko i Turcję niż tradycyjną Belgię.

    Jeśli wybierzemy się na spacer do niektórych części dzielnicy Schaerbeek czy Molenbeek, poczujemy się, jakbyśmy byli poza Europą. Sklepy i kawiarnie z napisami po turecku i arabsku, kobiety w burkach, mężczyźni w tradycyjnych długich szatach, nie brak wahabitów. Tu egzotyka jest normą, nie czymś marginalnym. Prawda jest taka, że Belgowie często wyprowadzają się i przeprowadzają gdzie indziej, gdy widzą, że ich sąsiedztwo staje się coraz bardziej muzułmańskie. To też wiele mówi o wzajemnej integracji.

    Problematyczna integracja

    Czy muzułmanie w Belgii się zintegrowali? Na pierwszy rzut oka - mimo wszystko raczej tak. Wielu z nich pracuje, mówi po francusku, prowadzi normalne życie. Wśród kierowców autobusów i taksówkarzy trudno znaleźć rdzennego Belga. Ale to nie jest cały obraz.

    - Wśród tutejszych Turków jest 37-procentowe bezrobocie. Większość kobiet muzułmańskich, około dwie trzecie, nie pracuje. Ponad 70 proc. muzułmanów aktywnych zawodowo to pracownicy niewykwalifikowani, czyli w ich przypadku trudno mówić o awansie społecznym kolejnych pokoleń, jaki ma miejsce w przypadku imigrantów włoskich, polskich czy azjatyckich - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską dr Elżbieta Kuźma, naukowiec z Uniwersytetu Wolnego Brukseli, która specjalizuje się w tematyce integracji.

    Zaczyna się już w szkole - w dzielnicy Saint-Josse ponad 20 proc. uczniów szkoły średniej co najmniej dwukrotnie nie przeszło do następnej klasy. Na studia trafia 30 proc. Marokańczyków i tylko niewiele ponad 10 proc. Turków. Wykształceni, dobrze sytuowani i mający dobre prace muzułmanie są rzadkością.

    Ponad 100 lat temu król Leopold zdecydował o budowie meczetu w Brukseli. Miał to być element egzotyczny, kolejna atrakcja stolicy kraju. Teraz jest to najczęściej uczęszczana świątynia w mieście. W każdy piątek odwiedzają ją tłumy wiernych.

    Cudzoziemcy zaczęli trafiać do Belgii w latach 50. - najpierw Włosi i Grecy, a następnie mieszkańcy Maghrebu. Chętnych do pracy w górnictwie, metalurgii, budownictwie, przemyśle chemicznym i transporcie - także przy budowie metra - poszukiwano przede wszystkim w Maroku, w którym rozdawano broszurę, mającą przyciągnąć potencjalnych chętnych opisem zarobków, zasiłków i wolności religijnej w Belgii. Pomimo że w państwie tym islam nie był wówczas oficjalnie uznanym wyznaniem. Pracowników cudzoziemskich poszukiwano też w Turcji, Tunezji i Algierii. Co ciekawie, pierwotnie Belgia chciała ściągnąć Polaków, ale nie zgodziły się na to władze PRL.

    Jak mówią starsi Belgowie, ta pierwsza generacja muzułmanów była inna od obecnej: przybysze chcieli pracować, nie mieli nadmiernie wysokich aspiracji, byli życzliwi i starali się dostosować do swojego nowego państwa. Belgia zresztą też szła im na rękę - zalegalizowała islam i w ramach wolności religijnej nie stawiała im żadnych przeszkód w praktykowaniu wiary. Sprzyjała powstawaniu stowarzyszeń, zgadzała się na zakładanie sklepów z muzułmańską żywnością, w tym z mięsem halal.

    Radykalizacja po belgijsku

    Kiedy belgijscy wyznawcy islamu zaczęli się radykalizować? Nie da się jednoznacznie odpowiedzieć, ale to kwestia ostatnich kilkunastu lat, kiedy dorosło drugie pokolenie imigrantów. Z jednej strony byli już formalnie obywatelami belgijskimi, jednak często tej drugiej kategorii. Tymi gorszymi. To nie tłumaczy jednak całkowicie zjawiska. Przyczyną, o której się często zapomina, jest brak wspólnych wartości. Laicka Belgia, która jest forpocztą eksperymentów społecznych i tego, co mylnie bywa nazywane prawami człowieka, dla muzułmanów nie oferuje niczego poza kwestiami materialnymi.

    "Jak mam szanować Belgów, skoro swoich rodziców na starość oddają do domów starców albo uśmiercają, aborcja jest u nich normalna, kościoły są puste, za to burdele pełne? Za co mam ich szanować?" - powiedział mi kiedyś marokański taksówkarz. I wielu muzułmanów tak myśli nie tylko o Belgii, ale i o całej zachodniej Europie, która ich zdaniem jest zdegenerowana i nie zasługuje na nic dobrego. A ta sama Belgia w imię poprawności politycznej nie walczy z np. radykalnymi imamami. Ci ostatni, których coraz więcej się pojawia, mówią wprost, że ich celem jest wprowadzenie w Belgii szariatu. Belgistanu.

    Służą temu też partie polityczne: trzy lata temu w wyborach regionalnych do władz gmin pojawiła się partia Islam. W jej postulatach jest wprowadzenie mięsa halal, wolnych dni w święta wyznaniowe, przyzwolenia na noszenie chust i burek. Partia ta nie kryje swoich planów do stopniowej przemiany Belgii w państwo islamskie. Nie kryje też swojego poparcia dla świętej wojny i wprowadzenia stopniowo innych praw, jak chociażby przyzwolenia na małżeństwa z nieletnimi. Grupa Sharia4Belgium głosi wyższość islamu nad prawem belgijskim. Pod jej wpływem doszło ponad trzy lata temu w Molenbeek do zamieszek. Na ulicach Brukseli czy Antwerpii pojawia się coraz więcej kobiet w burkach. To jedna strona radykalizacji.

    Drugą stroną, powiązaną z poprzednią, jest terroryzm. Już w przypadku zamachów w Madrycie w 2004 roku ślady wiodły do marokańskiego mieszkańca Molenbeek. Z kolei 10 lat temu pisałam o siatce terrorystycznej, która ulokowała się w miasteczku Maaseik. Jej szefem był miejscowy piekarz - drugie pokolenie imigrantów, który po wyjeździe do Afganistanu wrócił odmieniony. Z zasymilowanego mężczyzny, który wychodził na piwo do knajpy i nosił dżinsy, stał się wahabitą w tradycyjnych szatach. To właśnie w Maaseik zorganizowano zamachy w m.in. Casablance i Rijadzie. Piekarz wpadł podczas rutynowej kontroli na autostradzie.

    Ponad rok temu doszło do strzelaniny w Muzeum Żydowskim w Brukseli, w której terroryści zabili cztery osoby. Media piszą też o kilku udaremnionych przez policję zamachach. W styczniu bieżącego roku, po ataku na paryską redakcję "Charlie Hebdo", w belgijskim miasteczku Viviers policja urządziła obławę, zginęło kilka osób oskarżanych o terroryzm. Aresztowano kilkanaście. I mamy teraz osławiony Molenbeek, o którym nawet belgijskie władze mówią, że wymknął im się spod kontroli. O radykalizacji świadczy też to, że ponad 200 obywateli belgijskich (głównie arabskiego pochodzenia) walczy w szeregach ISIS w Syrii. Belgia jest pod tym względem na pierwszym miejscu w Europie (proporcjonalnie). Tu trzeba przyznać, że państwo stara się coś robić: wszyscy wracający z Syrii są sprawdzani, wielu z nich trafiło do sądu i do więzienia. Ale te same władze przyznają, że nie są w stanie wyłapać każdego.

    Belgia, a na pewno Bruksela, islamizuje się w szybkim tempie. I wiele wskazuje na to, że jest to proces nieodwracalny. Bo co mogłoby go zahamować? Zwiększenie przyrostu naturalnego u Belgów? Do tego konieczna byłaby zmiana mentalności, rezygnacja z wygodnego trybu życia. A kto się na to zdobędzie? I pod czyim wpływem? Kościoła? Nie, bo Belgowie zmarginalizowali kościół katolicki. Mediów? Też nie, bo media serwują na ogół usypiającą papkę poprawności politycznej. Państwa? Też nie. Bo Belgowie, a raczej Flamandowie i Walonowie, nie są do swojej ojczyzny przywiązani tak bardzo jak np. Niemcy do swojej.

    Zresztą na postępującą islamizację część z Belgów reaguje jak wielu Francuzów w "Uległości" Michela Houellebecqa - nie jest to zjawisko, które by ich niepokoiło, biernie mu się poddają. Powtarzając sobie, że to przecież nic złego i nie wolno nawet widzieć w tym czegoś złego.

    Absolutnie nie można powiedzieć, że muzułmanin równa się terrorysta. Bo to krzywdzące i niesprawiedliwe dla wielu uczciwych muzułmanów. Których naprawdę nie brakuje i którzy też padają ofiarą zaślepionych nienawiścią fanatyków. Ale nie można też zaprzeczać faktom i iść w zaparte, że radykalny islam nie ma nic wspólnego z terroryzmem.

    Dominika Ćosić, Wirtualna Polska, 18.11.2015


Strona główna