Udany tydzień (ze wspomnień dyrektora SP ZOZ-u)

Marek Wójtowicz

    Ten tydzień miałem całkiem udany. Wypadły w szpitalu tylko dwa okna: jedno na trzecim piętrze, w oddziale ortopedii, drugie na parterze, ale nad trawnikiem, więc nawet szyby się nie zbiły. Skończyła się także w tym tygodniu kontrola przeciwpożarowa. Ale że natura nie znosi próżni - jednocześnie zaczęła się kontrola z kasy chorych. W ramach kontroli przeciwpożarowej stwierdzono wiele uchybień. Nie mamy systemu monitoringu przeciwpożarowego, którego założenie kosztuje 700 tys. złotych, brakuje węży strażackich, które ktoś ciągle kradnie z hydrantów szpitalnych.

    W przypływie rozpaczy nieraz już chciałem wypalać na nich: "Spzoz Lubartów", żeby dało się zlokalizować złodzieja. Ale to na nic. Jak wyjaśnił mi kontrolujący strażak, węże są używane jako pasy transmisyjne do maszyn rolniczych i tylko w czasie żniw można by złapać złodzieja, a i to raczej hipotetycznie, bo pasy transmisyjne w żniwa są w ruchu i napisu nie dałoby się raczej zauważyć.

    Szafek z wężami nie można zaś zamknąć na kłódkę, bo musi być natychmiastowy dostęp w razie "godziny P". Strażak poradził, by węże mocno dokręcić do hydrantu, bo wtedy złodziej będzie musiał użyć specjalnego narzędzia "odkręcającego", którego stuk rozniesie się po szpitalu, przywołując dyżurnego portiera. Zapisałem w notesie, by zrobić badania audiometryczne portierom, czy na pewno maja na tyle czuły słuch, żeby dosłyszeć kryminogenne, stukające odkręcanie węża w hydrancie z odległości 300 metrów.

    Nie stwierdzono w czasie kontroli także obecności klap dymnych, czyli specjalnych otworów w dachu szpitala. Nikt w czasie budowy szpitala nie zwrócił uwagi, by wykuć takie otwory i zakryć je jakaś przykrywka. Teraz, po 15 latach, czeka nas zatem kosztowne przedsięwzięcie za jakieś 100 tys. złotych.

    Plamę daliśmy też w temacie naklejek samoprzylepnych ze strzałkami ewakuacyjnymi, które tuż przed kontrolą, jak zameldowała mi pani p-poż (u nas zwana "papużkę,"), znowu ktoś oderwał, panie dyrektorze. Naklejki przeciwpożarowe samoprzylepne, jak sama nazwa wskazuje, można samemu "odprzylepić" i przyczepić w innym (np. własnym) zakładzie pracy.

    Przez jakiś czas skutkowało ich przyklejanie z dodatkowym przykręcaniem wkrętami do muru. Spadek cen elektrycznych śrubokrętów i wiertarko-wkrętarko-wykrętarek spowodował, że ten sposób też nie zdaje egzaminu, bo nawet jednorazowego nalepkowo-przeciwpożarowego złodzieja stać na mechanizację kradzieży nalepek. Stad mój wniosek racjonalizatorski: żeby przeciwpożarowa zieleń odblaskowa nalepek w szpitalach publicznych była ustawowo jaśniejsza niż we wszystkich innych zakładach. Wtedy łatwo zlokalizujemy skradzione nalepki.

    W podsumowaniu kontroli próbowałem naiwnie tłumaczyć, że od pięciu lat występujemy o środki na wzmocnienie systemu bezpieczeństwa przeciwpożarowego, ale potrzeby te przegrywają z zakupami respiratorów, aparatów do znieczulenia itp. A jak już, już jest szansa na inwestycje, to trzeba wypłacić trzynastkę albo nowa podwyżkę wynagrodzeń. Tłumaczenia nie pomogły. Dostałem mandat i cześć.
    Żałość tylko bierze, że do mandatów to jestem sam jeden, a do dzielenia pieniędzy spzozu jest tylu chętnych, że krzeseł nie starcza w bibliotece. Na pocieszenie po zapłaceniu mandatu uzyskałem jednak prolongatę zaleceń przeciwpożarowych na jakiś czas.

    Pojawiła się też w tym tygodniu kontrola sanepidu, która uparła się ocenić stan sanitarny OIOM. Ordynator błagał, żeby odpuścili, bo dyrekcja nie ma teraz pieniędzy, a remont i tak ma być za pół roku. Odpuścili, o czym poinformował z satysfakcją. Też odetchnąłem i podziękowałem mu za interwencję, bo zaoszczędził chłop jakby nie było 200 tys. złotych, które gromadzę na podwyżki. Ale radość była krótka, bo panie z sanepidu zamiast na OIOM poszły do apteki, gdzie nakazały natychmiastowy remont za ok. 200 tys. złotych.

    Ręce mi opadły, bo jak mam już wykładać te 200 tys. zł, to wolę na remont OIOM-u, bo w aptece tabletki są w tak mocnych plastikach, że żadna bakteria się nie przeciśnie. Koniec końców podpisałem oświadczenie, że remont apteki wykonam w miarę możliwości w trybie pilnym, czyli znów trochę czasu kupiłem.

    Pod względem skarg tydzień też był w miarę udany. Wpłynęły tylko dwie. Pierwsza, telefoniczna, dotyczyła tego, że jeden doktor co i raz wychodzi z poradni do WC, przez co mniej pracuje, a skarżąca (oczywiście, anonimowo) płaci przecież na niego regularnie składkę zdrowotna. Zbadałem sprawę. Doktor, namiętny palacz, co jakiś czas wychodził na papieroska, bo w poradni nie wolno palić. Przypomniały mi się czasy licealne, kiedy na dymka biegało się do kibelka, a nauczyciele namiętnie nas tępili. W rozmowie okazało się, że nie tylko jesteśmy z jednego liceum, ale i obaj mamy ten sam brzydki nawyk. Tylko włosy już krótsze i rzadsze niż wtedy.

    Druga skarga dotyczyła wezwania erki do "ogólnego sztywnienia" po wypiciu dwóch kieliszków wódki i wina, co pani doktor z pogotowia zakwalifikowała jako wezwanie niezasadne, czyli do zapłacenia. W wyjaśnieniu pani doktor napisała, że nie tylko wezwanie było niezasadne, ale dodatkowo poczęstowana została słowami na k.... i ch..., zasugerowano jej również, że sama jest więcej niż po dwóch kieliszkach. Pani doktor przytomnie się znalazła, pojechała bowiem do komisariatu i kazała się zbadać na okoliczność alkoholu we krwi, uzyskując dowód, że jest w porządku. Miałem do niej tylko jedną pretensję: że nie wezwała chłopców z alkomatem na miejsce interwencji, żeby przebadali wszystkich pozostałych. Miałbym mocniejsze podstawy do ściągnięcia opłaty. A tak - jedyny zysk, że znowu nas w mediach nie opisali.

    W piątek podsumowałem zalecenia pokontrolne i wyszło mi, że na najpilniejsze potrzeba natychmiast 1 mln złotych. W południe spotkałem się ze związkami zawodowymi, które słusznie zażądały ustawowej podwyżki, na którą trzeba w tym roku 3 mln złotych. Po południu napadła na mnie główna księgowa, że musimy natychmiast spłacić choć trochę z 3-milionowego zadłużenia, bo wstrzymuje nam dostawy leków. Zaraz potem padła lampa rentgenowska - ale tylko za "głupie" 20 tys. złotych. Aż się zezłościłem na tę lampę: człowiek szuka milionów, a tu jeszcze i to. Przed wyjściem z dyrekcji przejrzałem więc prasę; szczególnie starannie - dodatek "oferty pracy".

    Ale i tak, moi drodzy, był to generalnie spokojny i udany tydzień.

    Marek Wójtowicz ("Służba Zdrowia", 22-31 marca 2001)


Strona główna