Bajka jest nie po to, by dziecko uśpić...
(o książce "Jeż" Katarzyny Kotowskiej)

Monika Piątkowska


    Bajka jest nie po to, by dziecko uśpić. Ona ma je obudzić. Żeby zadało pytania i otworzyło się na świat. Tak jak "Jeż".

    Szkoda, że bajka Katarzyny Kotowskiej nie ukazała się kilka lat wcześniej. Gdyby tak się stało, mogłabym teraz opowiedzieć szczęśliwą bajkę o pewnej znajomej dziewczynce, która obraziła się na baśnie. Miała ich całe stosy - kolorowe książeczki z wielkimi obrazkami i letnim tekstem. O kurczaczku, który sobie szedł, aż doszedł, albo o koniku. Żadna z nich nie przystawała do świata, jaki dziewczynka znała. W jej świecie dzieci miały rozwiedzionych rodziców, a jakaś mama biła syna, bo nie dość dobrze przykładał się do nauki.

    - Dlaczego ona go bije? - pytała, ale nie było żadnej bajki, która wytłumaczyłaby, dlaczego matki biją swoje dzieci.

    I wtedy właśnie dostała do ręki "Jeża" Katarzyny Kotowskiej - opowieść o adoptowanym chłopczyku i jego rodzicach. Zaczęła czytać niechętnie, ale im dłużej czytała, tym bardziej budziły się w niej pytania. Aż wreszcie któregoś dnia podeszła do mamy: - Czy wiesz, że jak nie masz dla mnie czasu i nie mogę się przytulić, to rosną mi kolce i staję się jeżem?

    I potem żyli długo i szczęśliwie.

    Niestety, moja znajoma dziewczynka nie trafiła na tę bajkę i jej historia potoczyła się inaczej. Im stawała się starsza, tym jej rozwód z dziecięcą literaturą był poważniejszy. Nawet odmówiła czytania mojej ukochanej Małgorzaty Musierowicz, prychając: - Ależ oni się tam głupio kochają.

    Jedyne, co ją wówczas wciągało, to opowieść o okrutnym stryju, który podstępem chciał przejąć majątek bogatych siostrzenic. Tego chciała słuchać wiele razy. Historia była mroczna, pełna chciwości, miłości, zdrady i nadziei.

    - Życiowe - podsumowała. I dziś, po latach, myślę, że najkrótsza recenzja, jaką można by o "Jeżu" napisać, brzmiałaby tak samo: życiowy. Choć - co za paradoks - to bajka.

    Książka o adopcji

    Autorka i zarazem ilustratorka "Jeża", a prywatnie architekt i matka adoptowanego chłopca, napisała tę bajkę dla swojego synka. Opowiedziała w niej to, co im się przydarzyło - jak dwoje ludzi, kobieta i mężczyzna, szukają swojego dziecka, które "urodziło się innym rodzicom". Aż wreszcie, po wielu miesiącach, odnajdują je w sierocińcu i zabierają do domu. Książka trafiła na rynek cztery lata temu i przeszła prawie bez echa. Ci, którzy o niej usłyszeli, na próżno szukali jej w księgarniach.

    Zapewne jedną z przyczyn była niesprawiedliwa etykieta, jaką "Jeżowi" przylepiono - "bajka adopcyjna", a więc coś niszowego, dla zainteresowanych. Bo rzeczywiście "Jeż" opowiada o adopcji. I robi to w sposób niezwykle wyważony. Nic zatem dziwnego, że książka stała się lekturą obowiązkową, polecaną przez ośrodki adopcyjne tym, którzy starali się o "cudze" dziecko. To, co jest jej siłą, to odpowiedzialna mądrość, z jaką opowiada o trudzie adopcji.

    Piotruś po dwóch latach pobytu w sierocińcu jest nieufnym dzieckiem, które nie zna czułości i się jej boi. Oswajanie go nie ma w sobie nic z cukierkowej czułostkowości, jaką serwują telenowele dokumentalne o opuszczonych dzieciach. To proces mierzony w miesiącach, po których Piotruś gotów jest powiedzieć "mamo", a mama - "synku". W "Jeżu" znajdziemy zaledwie dalekie echo wszystkich przeszkód, jakie obie strony muszą pokonać. Szczegółowy opis i jego analizę, swoistego rodzaju suplement, można znaleźć w drugiej książce Kotowskiej "Wieża z klocków".

    Niewątpliwie "Jeż" jest książką o adopcji, ale nie jest bajką o adopcji. To takie samo uproszczenie, jak gdyby powiedzieć, że "Brzydkie Kaczątko" to bajka o drobiu.

    Bajka o miłości

    To, co w "Jeżu" wydaje mi się najcenniejsze, to przesłanie, jakie niesie: nie można żyć bez miłości!

    Samotnemu Piotrkowi od niegłaskania wyrastają kolce, aż staje się Chłopcem-Jeżem. Kobieta i Mężczyzna tak długo czekają na dziecko, które mogliby pokochać, że ich świat staje się szary - jednego dnia znikają wszystkie kolory. Ale dzięki temu, że tych troje wreszcie się spotyka i pokocha, Chłopiec-Jeż traci kolce, a do ogrodu wracają zgubione barwy. Wniosek, że każdy potrzebuje kochać i być kochanym, wydaje się banalny i oczywisty, ale jakoś tak już jest, że najbardziej oczywiste prawdy najłatwiej jest zapomnieć czy przeoczyć.

    Dla dziecka hodowanego wśród pokemonów, lalek Barbie i reality show opowieść o tym, czym jest miłość, wydaje mi się bezcenna. Również dlatego, że świat nie jest już taki, jaki znaliśmy, gdy sami byliśmy dziećmi. Dzisiaj dzieci częściej stają przed problemem rozwodu rodziców i chcąc nie chcąc muszą sobie poradzić z tym, że tata ma inny dom i inne dziecko, że w domu jest całkiem nowy tata, z którym trudno się porozumieć. Albo że mama i tata są tak długo w pracy, że ich opuszczonemu dziecku powoli zaczynają wyrastać kolce. Niemal reporterskie tło bajki - opowieść o adopcji - jest tylko dodatkowym atutem. Adopcja to przecież coś z życia, coś, o czym się słyszy, coś, co jest blisko, w przeciwieństwie do infantylnego konika skaczącego po łące.

    Nie jestem zwolenniczką lukrowanych bajek o szczęściu. Wolę podejście Astrid Lindgren, która swoimi opowieściami przybliżała dziecku najokrutniejsze prawdy - również śmierć - wychodząc z założenia, że formuła bajki jest jak ciepła, bezpieczna ręka, która trzyma dziecko, pozwalając mu jednocześnie zetknąć się z czymś trudnym.

    W tym sensie "Jeż" wydaje mi się niezastąpiony. Pozwala przejść dziecku trudną drogę rozumienia dorosłego, skomplikowanego świata i u jej kresu dalej pozostać dzieckiem.

    Katarzyna Kotowska "Jeż", ilustracje autorki, wyd. Egmont, Warszawa 2003, s. 36

    Monika Piątkowska ("Gazeta Wyborcza", 18.02.2003)

    Przeczytaj fragment książki "Jeż".


Strona główna