Dlaczego mu wtedy przeszkodziłam?

Barbara Jackiewicz, matka


    Zachorował na odrę w wieku czterech lat. Nie był szczepiony, bo kiedy weszły szczepionki, był już na nie za duży.

    Przechorował i zdawało mi się, że rozwija się normalnie. Zdolny, ładny, wysoki. Jedyne, co mnie niepokoiło, to bóle głowy. I że po odrze przestał rysować, jakby zatracił zdolności manualne. Uczył się dobrze, ale w ostatnich miesiącach w szkole skarżył się, że ma coraz bardziej rozchwiane pismo i trudno mu zapamiętać daty na historii. Chodziliśmy po lekarzach. Jedni mówili: pewnie okres dojrzewania. Inni: pewnie ćpa.

    Kiedy miał 16 lat, zemdlał. W szpitalu punkcja wykryła przeciwciała odrowe w mózgu - zapalenie mózgu wywołane wirusem odry. Nie zwalczył wirusa, od czwartego roku życia był jego nosicielem, a teraz wirus się uaktywnił. Choroba nieuleczalna. W ciągu pięciu miesięcy przestał chodzić, widzieć, mówić, przełykać, załatwiać się. Wirus zniszczył mu mózg, został tylko pień mózgu, który zawiaduje krążeniem krwi i oddychaniem. Mój Krzyś stał się roślinką.

    Lekarze powiedzieli, że z tą chorobą żyje się góra dwa lata. Zrobili mu w szpitalu tracheotomię do oczyszczania oskrzeli i 25 odleżyn. To było makabryczne; od tamtej pory trudno mi oddać dziecko w obce ręce. Postanowiłam zabrać go do domu i wyleczyć rany. Był 1985 rok, przeszłam na wcześniejszą emeryturę i oddałam mu swoje życie. Robiłam zastrzyki, karmiłam przez sondę, pielęgnowałam. W latach 80. brakowało wszystkiego, ale udało mi się zagoić odleżyny. To moje dziecko, umiałam się nim zająć.

    Krzyś żyje w stanie śpiączki wegetatywnej już 30 lat. Wszyscy się dziwią. Jedni mnie chwalą, że to moja zasługa, inni ganią - przez to, że tak dobrze go pielęgnuję, przedłużam mu życie.

    Czasem perystaltyka przestawała działać, musiałam go wieźć do szpitala. Wracam po niego, a on leży goły, zapluty. Pytam lekarkę: chciałaby pani, żeby pani dziecko w takim stanie leżało? A ona: pani jest niekonsekwentna, przecież pani chce eutanazji, to co pani przeszkadza, w jakim on jest stanie? Ja jestem bardzo konsekwentna, bo ja walczę o godną śmierć w godnych warunkach! Usłyszałam też takie słowa: "Pani już nie ma syna. To jest tylko ciało. Niech pani je odda do przytułku i ułoży sobie życie na nowo".

    Wystąpiłam o eutanazję dla Krzysia w 2009 roku, u kresu moich możliwości. Miałam wypadek, złamałam kręgosłup i nie mogłam już go dźwigać. Musiałam oddać go do zakładu. Pewnego dnia telefon: nie możemy go zacewnikować, proszę przyjechać. Okazało się, że wyjęli mu cewnik i zarosła mu cewka moczowa, bo po 25 latach nie likwiduje się cewnika. Nigdy nie zapomnę tego, co się działo w szpitalu, kiedy lekarz na żywca przebijał mu cewkę, jak ten dzieciak bez głosu przecież, ale wygięty z bólu wznosił ręce do sufitu, może do nieba!

    Wtedy całą noc siedziałam, płakałam i myślałam. A rano napisałam prośbę do sądu o eutanazję dla Krzysia. Wystąpiłam w mediach. Rozkręciła się afera. Telefony od znajomych, teraz już byłych, od ludzi wierzących, że zwariowałam, że co ja robię. Palikot przygotował projekt ustawy o eutanazji, który do dziś leży w szufladzie. Nie udało się. Nie ma ustawy, nie można zrobić wyjątku. A to przecież nieludzkie pozwolić tak cierpieć przez 30 lat memu dziecku! Po co ono tak cierpi?

    Kiedy wystąpiłam o eutanazję, mówili o mnie w kościele: to jest krzyk rozpaczy, trzeba pomóc tej kobiecie - ale nikt się do mnie nie zgłosił! Ksiądz chodził kiedyś u nas po kolędzie. Wpuściłam go, pokazałam mu Krzysia i mówię - oto moja kolęda. A ksiądz: "O Boże!". I uciekł.

    Znajoma zakonnica wciąż mi mówiła: "Za mało się modlisz, on cierpi za wszystkich grzeszników, on chce zbawić świat". Byłam kiedyś wierząca, Krzyś był ministrantem, chodziłam do kościoła, ale już nie chodzę. Każdy ma swoje własne sumienie; czy będę w niebie, czy w piekle, jest mi już całkowicie obojętne, bo trudno mi jest w to wszystko uwierzyć. Jeśli Bóg daje życie i wie, kiedy powinno się skończyć, to dlaczego nie chce zabrać Krzysia do siebie?

    Gdyby Krzyś nie oddychał samodzielnie, dawno bym odłączyła go od respiratora, bez względu na to, co by mi groziło. Ale oddycha, a ja przecież nie uduszę go poduszką! Są środki pewne, szybkie, bezbolesne, które nie spowodują męczarni. Trzeba skrócić jego cierpienia w humanitarny sposób. Gdybym tylko miała czym to zrobić... Ci, którzy są przeciwko eutanazji, powinni choć miesiąc potrzymać wartę przy jego łóżku, żeby zobaczyć, co to znaczy takie życie.

    Jestem u Krzysia co drugi dzień. Znów ma odleżyny. Jest na diecie przemysłowej, kapie mu z worka pokarm, jest karmiony przez powłokę brzuszną. Waży 82 kilo. Pielęgniarki, panie przed emeryturą, mówią mi: "My nie mamy siły go dźwigać!". Bardzo mi jest przykro, że obce kobiety tracą resztki sił przy moim dziecku.

    Jak ten koń z klapkami na oczach skupiłam się na swoim dziecku, póki żyję. Ale co będzie, kiedy umrę? Komu zostawić to okropne kalectwo? Nie zostawię go tu samego. Skoro medycyna nie potrafi go uzdrowić, to niech przynajmniej lekarze wykorzystają swoją wiedzę, żeby skrócić jego męczarnie. Nie ma innego wyjścia. Niczyjego sumienia nie obciążę, sama zrobię zastrzyk z trucizną. To moje dziecko, ja go urodziłam i ja stworzę mu możliwość godnej śmierci. Zwierzęciu nie pozwalamy długo umierać, a człowieka pozostawiamy samemu sobie.

    Taki piękny był z niego chłopak. Kiedy zrozumiał, że jest nieuleczalnie chory, nie mógł się z tym pogodzić. Trzy razy próbował popełnić samobójstwo. Żyły sobie podcinał, w Wiśle się topił - nie udało mu się. Szalałam, płakałam, pilnowałam go. Krzysiek, nie zostawiaj mnie, prosiłam, wszystko będzie dobrze. Razem płakaliśmy. Teraz sobie myślę - dlaczego mu wtedy przeszkodziłam?

    Rozmawiam tu z panią, ale myślami jestem u niego. Trzeba by go przekręcić na drugi bok i ramiona zasłonić Myślę, że jest pani ostatnią dziennikarką, z którą się spotkałam. Mówię i mówię tyle lat i nic z tego nie wynika.

    "Gazeta Wyborcza", 4.06.2014


Strona główna