Żar-Ptak

Zuzanna Ginczanka


      Nie znam spełnienia swego, jak nie znam śmierci swojej.
      Wśród jakich drzew sandałowych i pośród jakich aniołów,
      mądrym żądłem języka struny wspierając gardłowe,
      Żar-Ptak o piórach z płomieni tokuje i niepokoi.

      Pod niebem zoologicznym zwierzęcy zziajany park
      łączy gwiaździsty znak lwa z lwicą zażartą i żywą;
      miłosne gaje przebiegam. Ziemia do lotu się zrywa,
      niebo powoli opada. Zderzają się obok mych warg.

      Czy tu mnie skrzydło uderzy i oczy porazi blaskiem,
      gdzie różą wiatrów gorącą czerwiec napęczniał i kwitnie?
      Przebiegam czujna i patrzę: w trawie dziewczęce przepaski
      i celne łuki myśliwskie w innej zgubione gonitwie.

      Miły mnie dojrzał i wybrał - i oto kroczy jak lew:
      "Okręt odpływa dziś w czułość, czeka z szumiącą banderą!".
      Daremnie. Wiem: nie pojadę. Nie tutaj jeszcze, nie teraz
      metalem roztopionym ptasi zachłyśnie mnie śpiew.

      Bo oto łopot przelotu. Trzepot i popłoch we snach.
      Mięciutki księżyc łaskocze zgubiony w przelocie puch.
      W oddali przeciągły bulgot. To tokowanie. I znów
      nie znam spełnienia swego, jak śmierci swojej nie znam.

      W bitwę mnie pogoń prowadzi z zielonych miłosnych gajów,
      Żar-Ptak z piór rozżagwionych zatacza koła nad bitwą,
      wodzowie sprawdzają zbroję, sławę węszący zaszczytną,
      przykrywam przyłbicą twarz, pomna rycerskich zwyczajów.

      I ciężki wyciągam miecz - a okiem kołuję w górze.
      Pędzi spiżowy mój wódz i głosem wrogów roztrąca:
      "Okręt odpływa w zwycięstwo, czeka z banderą szumiącą!".
      Daremnie. Wiem: nie pojadę. Żar-Ptak zatonął mi w chmurze.

      Zdejmuję sennie przyłbicę i idę świadoma strat
      w pełne podziemnych wspomnień i snów wiejących od ścian
      ciche, zastygłe podziemia. Zmęczenie dławi mi krtań,
      a za mną smugą surową wiersze znaczą mój ślad.

      W kamieniołomach smutku wyrzekam się ptaków i spełnień,
      dotykam kolumn bazaltu: - "Panie, - powtarzam śpiewnie, -
      wypróbuj mnie smutkiem, rozpaczą, dnem zatracenia i zguby,
      lecz szczęściem już nie doświadczaj, nie przetrwam bowiem próby".

      I nagle - łopot przelotu. W oddali głos mi się roi,
      w zielone soczyste gaje wybiegam znów, i znowu
      mądrym żądłem języka struny wspierając gardłowe,
      Żar-Ptak o piórach z płomieni tokuje i niepokoi.

      Lecz nie ma rzeczy zupełnych - i żadna dlatego rzecz
      nie wtrąci mnie w miłość doszczętną, zwątpienie doszczętne ni gniew,
      blask piór mnie nie porazi, nie zakołysze mną śpiew,
      i skrzydło mnie nie uderzy i nie odrzuci wstecz.

      "Skamander", lipiec-wrzesień 1937


      Strona główna