Był Kongres w Katowicach
złośliwie, poważnie, indywidualnie

Jan Zierski

(o V-ym Kongresie Polonii Medycznej w Katowicach, 29-31 maja 2003)


    Kongres jak wiadomo się odbył i nawet był całkiem ładny. Najdłuższą dyskusję przeprowadzono przed kongresem na temat jedzenia, a dokładniej bankietu. Chodziło o to czy za jedzenie należy płacić osobno (czyli za bankiet) czy za jedzenie płacić w ramach opłaty rejestracyjnej czyli z góry. Chodziło też o wejście do Europy i niestety (a było to przed referendum) przeciwnicy wejścia lekarzy z Europy albo też wyjścia z Polski, a zwolennicy przyjścia kolegów ze wschodu do Polski ustalili dla tych co chcieli wejść (znaczy z Europy) albo też wyjść (znaczy z Polski) - zupełnie w myśl zaleceń pana prezesa Leppera - ceny zaporowe. Wprowadzono więc, słusznie czy niesłusznie, ceny zaporowe wskutek czego przyjechało mało osób z tzw. Zachodu i mało osób z Polski. A potem jeszcze chcieli wszyscy wiedzieć kto płacił za oficjeli z Polski. Tych oficjeli, to było, psze Państwa dużo. I mówili - każdy mówił jak się cieszy, jaki zaszczyt i jacy my wszyscy jesteśmy ważni dla zdrowia polskiego, zmaltretowanego reformami ministrów. Wszyscy mówili, że się postarają, że zawsze będą z nami (tzn. z bracią lekarską), ale że pieniędzy nie ma i nie będzie, bo nie ma. A zapowiadali tych mówców i mówczynie publiczności doskonali discjockeje, raz jeden prezes (miejscowy), a raz drugi (zagraniczny). Bardzo mi się to podobało. Jak się wyczerpał pierwszy rząd oficjeli, to zaczeli do mówienia brać drugi. Biorąc pod uwagę liczbę krzeseł w jednym rzędzie w Filharmonii Śląskiej, można łatwo policzyć ilu ich było. Jeśli chodzi o to płacenie, to ja w każdym razie mogę powiedzieć, że sam najwyższy prezes izdebny sam płacił - za pociąg. Wbiegł w ostatniej chwili w Warszawie do pociągu, usiadł, biletu nie zdążył kupić, musiał więc to zrobić u konduktora i przysięgam, że osobiście widziałem jak wyciągał zwitek forsy z lewej wewnętrznej kieszeni marynarki i zapłacił. Nawet pokwitowania nie wziął. Więc cicho z tymi różnymi podejrzeniami i wymyślaniem na oficjeli!

    Wysiedliśmy z pociągu - a tu gorąco jak w Afryce. Niektórzy zaraz poszli na mszę, ale ponieważ nie wiedziałem gdzie i co i czy eukumeniczna, więc zmówiłem paciorek za intencję Kongresu, sam, w hotelu. Nie wiem czy pomogło. Mnie nie pomoglo w recepcji, po tym jak się zgłosiłem powiedziano, że są tylko pokoje dwuosobowe. A ja przecież zamówiłem jednoosobowy i zamówienie potwierdzono faxem. Nieco zdenerwowana Pani w recepcji (pewnie jej też było głupio) ciągle powtarzała, że organizatorzy zamówili pokoje dwuosobowe na dwie osoby i już. To ja na to powiadam dobrze, ale co z drugą osoba? Rozglądam się, rozglądam, a tu w kolejce panie różne stają, w cienkich bluzeczkach, bo przecież gorąco. Przyjemnie człowiekowi pomyśleć, że to będzie pokój dwuosobowy, już pomyślalem, że może paciorek pomógł, ale nic z tego: Jarek co dwa kroki ode mnie stał, odezwał się: "A czy Pan Psor może pozwoli, to tak razem?" I już było po bluzeczkach. Z Jarkiem bardzo było przyjemnie, bo nie chrapał i pogaworzyć można było przyjemnie.

    Pogaworzyć też można było przyjemnie wieczorem w studio telewizji, gdzie nas Marek spędził, tak żeby każdy mógł sobie coś bąknąć. Więc każdy coś tam bąknął mądro-niemądrego do kamery i dla potomności i w te pędy z powrotem do Filharmonii. A tam już po wszystkim. Prawie wszystko już zjedli z tych bufetów na antresoli. Troszeczkę się jeszcze uszczkło i szybciutko lulu lulu. Tylko Jarek siedział w pokoju i skracał swój wykład dwugodzinny do piętnastominutowego.

    Rano wszyscy się zeszli w Śląskiej Izbie Lekarskiej. Bardzo ładnie było zorganizowane i przygotowane. Zaczęły się sesje. Jak na innych było nie wiem. Na mojej było przyjemnie, bo nie było dużo osób i nie było gorąco. Mówilli, mówili, chociaż prawie wszyscy nawet jak mówili ciekawie, to mówili za długo. Nie ma potrzeby sprzedawać całej swojej wiedzy w 15 minut, a u wielu zacnych mówców miało się wrażenie, że chcieli to zrobić. I za nic nie popuszczą. Znaki można dawać, dzwoneczkiem dzwonić, prosić, grozić - nic nie pomaga. Mówca mówi - już kończę i ciągnie dalej przez następne 5 minut. My lubimy kwiecistość. Jakby chłopak dziewczynie przez 10 minut opisywał jak ją miłuje to by się dziewczynie na wymioty z nudów zebrało. O wiele efektowniejsze jest pomilczeć, potem jeszcze troche pomilczeć, powiedzieć: "kocham cię" (trwa ok. 1 sekundy), a potem znowu pomilczeć. Efekt jest przez to o wiele głębszy. Dlatego prośba do mówców przyszłych kongresów: pomilcz - powiedz krótko i pomilcz. I wtedy wszyscy zmieszczą się w czasie, zdążą na kawę, nie będą zasypiać, tylko słuchać albo oczekiwać w napięciu.

    Najbardziej z mojej sesji utrwaliła się mi prezentacja z obrazkami - z różnych amerykańskich pikników z różnymi prezesami, dziećmi, psami, weterynarzami, suknie balowe i smokingi, uśmiechy, radość, tańce umpa-pa w rytmie mazura. Z prawej widzimy prezesa X, potem skarbnik Z, w środku to ja, po lewej Gregory Spolakow, bardzo sympatyczny potomek górali z Nowego Targu. Aha - zebraliśmy 1000 Dolarow. A teraz z lewej ja, koło mnie prezes, w środku skarbnik, leży mój syn, stoi córka Gregorego. Zebraliśmy 2000 Dolarów. Next please. Teraz tu mamy: w środku ja, z tyłu jezioro, z przodu ogień, a za ogniem Gregory Spolakow, mój pies z boku, a prezes bardzo ważnego Towarzystwa - to ten pan tutaj. Zebraliśmy 3000 Dolarów. Ale prelegentka do 10.000 zdaje mi się nie doszła. Potem była przerwa. Chciałem bardzo jeszcze być po przerwie, ale mi się nie udało bo miałem sesję równoległą. Chciałem jeszcze wrócić, ale przynaglany ciągle przez przemiła Panią o plakietkę rejestracyjną (opłata) chciałem to załatwić. Ponieważ "patyka!" lub 250 dolców przy sobie nie noszę, chciałem zapłacić kartą - nie idzie, nie można. No to: "Gdzie jest najbliższy bank?" Zgadnijcie jakiej odpowiedzi można się wobec tego od Pani, która kasuje pieniądze spodziewać? No jakiej proszę? Jakiej? Oczywiście: "Nie wiem." Taka też była jej odpowiedź. Poszedłem najpierw do stoiska książkowego w piwnicy w Izbie. Bardzo miła pani opowiedziała mi swój życiorys, więc kupiłem parę książek - m.in. ciężki, drogi, ale jak na moje wrażenie doskonały podręcznik psychiatrii. Minęło już i 40 lat od kiedy się człowiek w Bilikiewiczu zagłębiał.

    Per pedes do Banku. Gorąco! Słońce praży. Zziajany, spocony docieram do olbrzymiego budynku Banku Śląskiego. Bankomat nieczynny! Gdzie szukać następnego? Dotarłem w okolicę dworca. Jest!!! Na rogu jest też restauracja i parę stolików na chodniku.

    Usiadłem, zjadłem co nieco. Naprzeciwko siedzieli dwaj panowie z zupełnie ogolonymi główeczkami. Patrzę i oczom nie wierzę - kelnerka przynosi im kopiasty talerz kiełbasek. Biorą sobie te kiełbaski, maczają w musztardzie i jedzą. Zjedli jeden talerz, a kelnerka przynosi drugi. Każdy nabiera sobie kiełbaskę na talerz i spożywa. Wiecej nic - ani piwo, ani chleb, ani sałatka, tylko kiełbaski. Każda ze 20 cm długa, znikały jedna po drugiej. Przestałem liczyć - było ich przynajmniej 20 na głowę. Zapłaciłem rachunek, poprosiłem kelnerkę, aby wyraziła tym panom mój podziw z powodu zjedzonej ilości kiełbasek. Podeszla do ich stolika, coś powiedziała. Ukłoniliśmy się lekko nawzajem i z uśmiechem. Pełna Europa.
     
    Wyjechać musiałem tego samego wieczoru. Wracać w tym upale te 3 kilometry spowrotem? Zrezygnowałem i opuściłem przemiłe Katowice - unikając ceny zaporowej.

    Byłem więc cały czas zajęty przyziemnymi sprawami i nie było czasu na intelektualne rozmowy i rozważania, ale pozwalam sobie wtrącić trzy grosze na temat aspektów kongresu:

    a) Aspekt naukowy. Tematy "tzw." naukowe nie są w stanie zainteresować polonii medycznej, gdyż "rozrzut" specjalności jest zbyt duży. Większość to jednak lekarze w praktyce ogólnej. Jeśli tematyka "naukowa" ma dla nich być interesująca, to musiałby to być wielki kongres z zaproszonymi, wybitnymi znawcami przedmiotu, kursami, tematycznymi sympozjami, itd., itd. Skala przekraczająca jakiekolwiek możliwosci organizowania i finansowania. Impreza taka dla lekarzy polonijnych nie ma sensu. "Krajowcy" mają wystarczająco dużo kongresów, sympozjów, szkoleń, aby się wybierać na jeszcze jeden kongres, który nie daje punktów do specjalizacji. Zapytać można by - co łączy polonię medyczną? - Wspólny zawód i wspólne pochodzenie i sentyment do kraju. Czy to wystarczy? Zainteresowań medycznych nie da się sprowadzić do wspólnego mianownika.

    b) Aspekt polityczny (ogólny) kongresu. Czy w interesie polskiej polityki zagranicznej leży popieranie środowisk polonijnych, które mają trochę grypsu w głowie, albo mają trochę mniej albo więcej pieniędzy (niby, że lekarze mają je mieć ha! ha!) czyli tzw. inteligencję. Załóżmy wobec tego, że lekarze należą do inteligencji (załóżmy, bo całkiem pewne to nie jest). Ilu z nich będzie się zabawiało w działanie polityczne? Ilu z nich aktywnie będzie działać w krajach, w których pracują? Ale popatrzmy na to z innej strony. Czy są kongresy lekarzy brytyjskich przebywających za granicą (a jest ich kupa w USA, Kanadzie, Australii) zajmujące się zagadnieniem poprawy National Health Service? Czy rozsiani tu i ówdzie lekarze niemieccy organizują kongresy medycyny niemieckiej "emigracyjnej"? Jakoś o tym nie słyszałem. Sprowadźmy sprawę kongresów medycyny polonijnej na ziemie. Pierwszy był, jak wspominaja starsi - najlepszy, bo w Częstochowie. Tłumy przyjechały. Nie zapominajmy, że było to wkrótce po wiekim przełomie, że była to dla wielu pierwsza okazja do przyjazdu do Polski po latach, smak nieznanego, wspomnienia młodości, ciekawość jak to wyglada po latach. Kongres był pretekstem, podkladką dla urzędu finansowego, najłatwiejszym miejscem spotkania po latach. Nie ma co narzekać, że przyjeżdża na kongresy coraz mniej osób. To naturalne. Kongres zredukuje się to spotkania towarzysko-turystycznego.

    Powyższe odnosi się, co należy podkreślić, wyłącznie do szanownych koleżanek i kolegów z tzw. Zachodu. Inaczej wygląda to ze strony tych, co mieszkają i pracują na prawo i na dół od Bugu. Ich sprawy są zupełnie inne, ich potrzeby są inne i ich oczekiwania są też zupełnie inne. Czy kongres dał okazję do wzajemnego poznania się tych ze wschodu i tych z zachodu? Nie znam jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Moje wrażenie było, że nie.

    Wszysca oficjele mówią, jacy to my (czyli zagranicznicy) jesteśmy ważni, jak to trzeba rozwijać współpracę, jak nas lubią, itd., itd. A my wcale nie jesteśmy ważni i poza kilkoma akcjami charytatywnymi (niektóre co prawda rzeczywiście wspaniałe, jak ta w roku 1981) i kilkoma stypendiami, nic ważniejszego nie zdziałaliśmy ani nie zdziałamy. Aby się trochę (i zasłużenie) pochwalić nie potrzeba kongresu.

    c) Aspekt polityki zdrowotnej. Czego się oczekuje od polonii medycznej? Jest parę osób, które z pasją zajmują sie polityką zdrowotną i mają do tego odpowiednie przygotowanie i wiedzę. Większość lekarzy polonijnych biernie siedzi w tych systemach zdrowia, które istnieją w kraju ich zamieszkania. Wiedzą tyle, ile wie każdy inny medyk w tymże kraju pracujący w szpitalu lub prowadzący praktykę lekarską i nie są mądrzejsi ani nie mają lepszych recept niż wymaglowana warstwa zdrowotnych polityków w kraju włącznie ze wszystkimi izbami, związkami zawodowymi, ministerstwem zdrowia i szkolnictwa wyższego, itd., itd. Jest takich osób na obczyźnie może dwie, trzy. Żeby uzyskać ich radę lub opinie nie potrzeba kongresu.

    Kontakty medycyny polskiej z zagranicą są żywe. Wyjeżdżać można, czytać można. Ktoś, kto przesiedział parę lat we Francji czy w Szwecji, nie jest o wiele mądrzejszy w tych sprawach od innych. Przed kilkoma laty albo nawet wcześniej w latach 70-tych, 80-tych było może inaczej. Głód informacji o tym jak tam jest na zachodzie, był duży, względnie mała liczba osób, które dłużej przebywały za granicą była dobrym źródłem informacji. Teraz to się przeżyło, tak jak się przeżył bazar w Słubicach i przeżyje się bazar na wschodniej granicy.

    d) Aspekt gospodarczy. Geszefty zawsze dobrze jest robić. Kongres nie jest najlepszym forum do robienia geszeftów. Sympozja typu bizness i medycyna nadają się do tego o wiele lepiej. Za interesami jeździ się poza tym wtedy, kiedy trzeba, a nie wtedy kiedy wypada termin kongresu.

    e) Aspekt turystyczno-sentymentalny. Dla niektórych ważny. Kongres jest tylko podkładką, małym przystankiem na tle planowanej podróży po Polsce i po Europie. Bardzo miłe te Katowice, niech będzie też Pszczyna i zameczek i koncert. Ale tylko po to jechać z Australii? A nawet z Londynu? A ile razy robi się taką sentymentalną podróż po Polsce na temat: pokażę dzieciom mój kraj. Raz, no może dwa. Ale nie co 3 czy 4 lata. Większość tych, którzy byli dłużej poza Polską swoje potrzeby sentymentalne w ciągu ostatnich 13 lat zaspokoiło.

    f) Aspekt wzajemnego braterskiego miłowania. Mówiło się, że mało było lekarzy z Polski. Poza tymi, którzy lubią dyskutować na internetowych listach z kolegami spoza Polski, spośród polskich lekarzy, pies z kulawą nogą nie ma interesu spotykać się z nieznajomymi z zagranicy. Spotyka się ze znajomymi. Ale czy po to trzeba szumnej nazwy kongresu? Zakulisowo propaguję się następny kongres znowu w Częstochowie. Czyli spotykamy się wszyscy na mszy. Pewnie wystarczy.

    A więc co było pozytywne? Spotkałem krótko tych, których znałem i było mi przyjemnie. Usłyszałem niewątpliwie parę ciekawych wypowiedzi na tematy filozoficzno-etyczno-organizacyjno-medyczne. Ot co. I przyjemnie byłoby mi spotkać się jeszcze raz z tymi ludźmi, porozmawiać, podyskutować. Ale czy musi to być Kongres? Czy nie należy zastanowić się może nad inną formułą spotkań? Aha - i te kiełbaski - też pozytywne doświadczenie. Nie wiedziałem, że można tyle zjeść. Żona kupuje tylko jedną parę wiedeńskich

    Jan Zierski

    Berlin, czerwiec 2003


Strona główna