Wiatr wiosenny z ulicy porwał garstkę śmieci
I niesie strzępy gazet z otwartych lufcików.
Nad ściekiem, gdzie się z krzykiem bawią brudne dzieci,
Przystanął biedny wózek z pękami goździków.
Jak welon płynie za mną smuga lekkiej woni
I staje się znów żywe, co spało tajemnie.
Powracasz znów, umarła, i widzę w twej dłoni
Goździki, któreś wtedy dostała ode mnie.
W mym sercu jak w bursztynie na zawsze przetrwały,
Choć ziemią przywalone: twych włosów ozdobny
Kask złoty i kształt cudny twojej ręki białej
I głos twój do żadnego w świecie niepodobny.