U Zenona Samosiejki raz odbyły się Andrzejki,
Bo ten Zenon miał ambicję, by pielęgnować tradycję.
I się chwalił wszystkim wszędy, że bardzo ceni obrzędy,
A to celem podkreślenia rzekomego pochodzenia.
Od chłopa i robotnika, choć był synem urzędnika.
Przeto wieczorem, w alkowie, usiedli Samosiejkowie,
Stryjenka tudzież tłum gości, którzy żarli bez litości.
A szwagier, okaz dzikusa, to nawet nadgryzł fikusa.
A inny kuzyn, Stefanek, wysiąkał się do firanek.
A znów inny na portrecie domalował oko trzecie,
Pierśi i świńskiego ryja i tak zniszczył portret stryja.
Więc Zenon zgrzytnął zębami, ale zajął się wróżbami.
I zamiast się złościć, gniewać, to on zaczął wosk wylewać.
No i proszę, co się dzieje - wszyscy patrzą, a on leje.
I w wyniku tych igraszek wylał mu się z wosku ptaszek.
Zaczeły się cieszć dzieci: "- O, tatuś z pracy wyleci!".
Samosiejko zbladł gwałtownie i dawajże lać ponownie.
Po czym zajrzał do baniaka i zobaczył tam kociaka.
Żona się zaśmiała sucho i jak mu przywali w ucho...
A on tak się biedny stropił, że siadł w ten wosk, co się topił.
Po czym wstał, pozbierał graty i się wyprowadził z chaty.
Więc gdy stryjenkę pytano, co tam u Zenków wylano,
To wyjaśniła stryjenka, że żona wylała Zenka.
Tak, tak - jak ktoś wierzy w gusła, to żeby mu rączka uschła.