Donos na własnego psa

Ludwik Jerzy Kern

      Moja żona,
      Która doskonale mnie zna,
      Wyjeżdżając na wczasy,
      Zostawiła mnie i psa.

      Moja żona
      (Jak zresztą i inne panie)
      Do męża to nie,
      Ale do psa to ma bezwzględne zaufanie.

      Wic, że pies
      (Jeśli chodzi o obce cizie)
      To w pierwszym momencie pomacha ogonem,
      Potem jednak przeważnie obszczeka,
      A nawet, bywa, ugryzie.

      No więc zostałem
      (Zamiast pstrągi rajcować wzorem Hasa Wojtka)
      Na lato w mieście.
      Ja jako taki
      I ten mój pies
      Przyzwoitka.

      Siedzimy więc w mieście, siedzimy.
      Telewizję oglądamy na siłę,
      Ja frontem do telewizora,
      On (mądre bydlę)
      Tyłem.

      Gdy w aparacie coś warknie, to najwyżej nadstawia uszy,
      Z nudów podrapie się w szyję,
      Dziwak, piwa się nie napije,
      Że niby go nie suszy.

      Taki porządniś,
      Ideał,
      Taki przyzwoity ogromnie.
      Prowadzi się nienagannie wręcz.
      W przeciwieństwie do mnie.

      Dopiero późnym wieczorem,
      Gdy księżyc zaczyna swe sztuczki,
      Przychodzi drań i powiada:
      - Ty, chodź, pójdziemy na suczki.


Strona główna