Moja żona,
Która doskonale mnie zna,
Wyjeżdżając na wczasy,
Zostawiła mnie i psa.
Moja żona
(Jak zresztą i inne panie)
Do męża to nie,
Ale do psa to ma bezwzględne zaufanie.
Wic, że pies
(Jeśli chodzi o obce cizie)
To w pierwszym momencie pomacha ogonem,
Potem jednak przeważnie obszczeka,
A nawet, bywa, ugryzie.
No więc zostałem
(Zamiast pstrągi rajcować wzorem Hasa Wojtka)
Na lato w mieście.
Ja jako taki
I ten mój pies
Przyzwoitka.
Siedzimy więc w mieście, siedzimy.
Telewizję oglądamy na siłę,
Ja frontem do telewizora,
On (mądre bydlę)
Tyłem.
Gdy w aparacie coś warknie, to najwyżej nadstawia uszy,
Z nudów podrapie się w szyję,
Dziwak, piwa się nie napije,
Że niby go nie suszy.
Taki porządniś,
Ideał,
Taki przyzwoity ogromnie.
Prowadzi się nienagannie wręcz.
W przeciwieństwie do mnie.
Dopiero późnym wieczorem,
Gdy księżyc zaczyna swe sztuczki,
Przychodzi drań i powiada:
- Ty, chodź, pójdziemy na suczki.