Mariusz Szczygieł
Najlepsze jest serce trzydziestoletniego kibica Legii. Zdrowego byczka. Taki daje najwięcej szans na życie. W niedzielny wieczór psycholog mówiła w radiu o mężczyznach. Że są słabi i nieodporni na "terror męskiej szatni". Że nawet najwrażliwszy facet, brzydzący się seksizmem i nieupadlający kobiet, w męskiej szatni skazany jest na porażkę. Czyli nie jest w stanie przeciwstawić się reszcie. Kiedy stamtąd wychodzi, powraca do wrażliwej duszy. Jeśli mężczyźni otwierają się ze swoimi słabościami, to przed kobietami (wynika z badań). Sami nie bardzo potrafią nawzajem udzielić sobie wsparcia. "Stary, nie martw się" - to maksimum tego, co najczęściej oferują im koledzy. Mężczyzna jest sam. Sam wśród mężczyzn. (Taką myślą zakończyła się audycja Hanny Zielińskiej z dr Iwoną Chmurą-Rutkowską w TOK FM). Zaraz po tej audycji, w niedzielę o północy, zasiadam do komputera, żeby nadrobić zaległości, a spać idę o 2.00. Przez wiele miesięcy około 1.00 pisał mi, co właśnie czyta, ale że już niedługo, bo przecież musi się obudzić o 5.58. O 5.59 w poniedziałek Wyborcza.pl udostępnia zawartość "Dużego Formatu", a on lubił mieć świadomość, że czyta moją "prawdę" jako pierwszy w kosmosie. (No tak mówił). Kiedyś chciałem mu zdradzić, o czym będzie kolejny odcinek. "Chyba chcesz mnie zabić" - napisał na Messengerze. "Pamiętaj, że przebywam w klinice i czekam na serce!". Maciej był dziennikarzem sportowym. Pogodny blondyn po trzydziestce. Odwiedzałem go w Klinice Kardiochirurgii w Aninie. Pisałem Wam o tym w listopadzie, że zawiozłem mu "książkę na czekanie". (Cieszył się, że stał się bohaterem ulubionej rubryki...). Był pierwszy na liście do przeszczepu, ale właściwego serca wciąż nie było. Wypisano go z kliniki, wrócił do Lublina. Kiedy przyjechałem tam na spotkanie autorskie, zjawił się i dał mi... trzy pary kolorowych skarpetek w prezencie. Przypomniałem sobie o tym, kiedy słuchałem o samotności mężczyzn wśród mężczyzn. Uświadomiło mi to, że mam kilka udanych relacji z mężczyznami hetero. (Nigdy nie wiem, czy widzą we mnie ojca, czy brata bardziej. A może po prostu mężczyznę). Maciej wrócił do Anina. Znów pierwszy na liście, znów serce nie nadchodziło, znów do niego pojechałem. Wszedł do holu z kroplówką przymocowaną do nadgarstka, ciągnął stojak. - Nie mam właściwej krzepliwości krwi i musimy to poprawić - wyjaśnił. Ponieważ ojciec Maćka kiedyś pływał na jachtach, dałem mu teraz książkę rozmowę z Krzysztofem Baranowskim "Spowiedź kapitana". Pytał, co zapamiętałem z książki. Powiedziałem, że jajka. Kapitan był najpierw kuchcikiem na jakimś jachcie, ale nie umiał gotować i jedyne, co wiedział, że podczas długiego rejsu jajka w lodówce trzeba co jakiś czas obracać, bo inaczej żółtka przylgną do skorupek - i po nich. Nie będzie z czego zrobić jajecznicy załodze. W tym momencie zauważyliśmy obaj starszego mężczyznę, też z kroplówką, też z gościem (pewnie żona), który usiadł naprzeciw nas w sportowych szortach. Siedział na kanapie tak, że jedno jądro wyszło mu na wierzch i wisiało sobie swobodnie. Pan nie miał o tym pojęcia, a my z Maciejem posikaliśmy się ze śmiechu. - Jesteś znanym reporterem - mówił - podejdź do tej pani i poinformuj, że jajka trzeba obracać... Spytałem, czy wie, jakie serce jest mu potrzebne. Wiedział. - Najlepiej trzydziestoletniego kibica Legii - sprecyzował. - Zdrowego byczka. Taki daje najwięcej szans na życie. Dwa tygodnie później, 21 maja, o 21.02 dostałem SMS: "Jest serce!!! Trzymaj kciuki". Zadzwoniłem od razu: - Maciek, to do zobaczenia w nowym życiu! - Do zobaczenia w nowym... - powiedział, łamiącym się głosem. Przeszczep odbył się o 2.20 i był udany. Maciej umarł następnego dnia z powodu złej krzepliwości krwi. Mężczyzna na mężczyźnie powinien polegać. Obiecałem mu, że się zobaczymy. I teraz nie pozostaje mi nic innego - cholera jasna - jak uwierzyć, że to drugie życie istnieje. Mariusz Szczygieł
|