To były polskie dzieci, ufne, radosne, spokojne,
a wróg w dziecięcym ich życiu rozpętał okrutną wojnę.
Pojawił się głód i nędza, patrzyły jak matka płacze.
Ojciec gdzieś zginął bez wieści i życie było tułacze.
W niewoli zmuszane do pracy, ponad dziecięce siły,
widziały jak innych wrzucano w dól do zbiorowej mogiły.
Bez trumien, nagie trupy, tak bez żadnego odzienia,
a każdy na twarzy wyryty miał znak wielkiego cierpienia.
Oglądały przerażonym wzrokiem, płakały dziecięce oczy.
Jak bagnet przeszywa ciało, a ziemia krwią się broczy.
Tam, opalony kikut, trupa ze zgliszczy wystaje.
Siostra, brat czy matka? Tego już nikt nie poznaje.
W oddali, jęczy zraniona, cała we krwi unurzana.
Oraz na boku ktoś kona, bo wielka jest jego rana.
A dziecko nie może zrozumieć tej okrutnej podłości człowieka.
I przez całe swe życie odpowiedzi się nie doczeka.
Dziś, kiedy wiekiem znużony, ciało do snu swe ułoży.
To w snach wracają wspomnienia i znów się koszmar tworzy...
Zaledwie skończyła się wojna, w czterdziestym piątym roku.
To już w odbudowie ojczyzny raźnie dotrzymywali kroku.
Wcielani do "Służby Polsce" dzielni i młodzi Junacy.
Zmuszani byli za darmo do "ochotniczej pracy".
Na wielkich przestrzeniach rosły ogromne budowy.
Powstaje Nowa Huta, Huta Bieruta koło Częstochowy.
Inni drążyli węgiel, ze słynnych "Hufców Pracy".
Dźwigali z ruin Warszawę. Tak pracowali Junacy.
Nie było żadnej dziedziny bez naszego pokolenia.
Bo Polska potrzebowała wtedy młodego, prężnego ramienia.
Wpajano nam piękne hasła, o sile pracujących ludzi.
Wierzyliśmy w to bezkrytycznie i patriotyzm się budził.
Czuliśmy radość wielką, że wolna jest polska ziemia!
A tych, co odkrywali prawdę, pełno było w więzieniach.
UB to znaczy bezpieka, rządzona była przez wroga.
A my, by wolną wrócił nam Polskę, błagaliśmy Boga.
I wreszcie tak się stało, Polska wolnością się cieszy.
Lecz do sprawiedliwych rządów na razie nikt się nie spieszy.
Dziś jesteśmy sędziwi, nie każdy z nas budzi się rano,
a o tym, co daliśmy Polsce, po prostu już zapomniano.
Emerytury nasze i renty o pomstę wołają do nieba.
Panowie prominenci! Tym wreszcie zająć się trzeba!
Cierpliwość nasza się kończy, bo nędza zagląda nam w oczy
A władza niech zapamięta - niedola Polaków jednoczy.
Możemy wyjść na ulicę, biedni i zrozpaczeni.
I trwać w proteście tak długo, aż los nam na lepszy się zmieni.
To nie jest szantaż ni groźba, lecz proste ludzkie wołanie.
Niech rozpacz nasza i krzywda zauważona zostanie!
I apel do dzieci wojny, bardzo już dzisiaj sędziwych.
Opiszcie swoje wspomnienia, póki jesteście wśród żywych.
Bo kiedyś świadków zabraknie, gdyż dotrą na kraniec swej drogi.
Niech pamięć o tym zostanie. Dla ludzkości. Dla zwykłej przestrogi.