Stanisław Sterkowicz
Dr Claus Schilling przygotowywany do egzekucji, 28 maja 1946 r. Fanatyzm w nauce bywa motorem odkryć i wspaniałych osiągnięć. Ludzie nim ogarnięci poświęcają wszystkie myśli, czyny i środki, aby zrealizować swoją ideę. Często jest to próba wyjaśnienia jakiegoś zjawiska, znalezienie ulepszeń technicznych, a w medycynie - wykrycie nowych, efektywnych metod leczniczych pozwalających lepiej i skuteczniej zwalczać różne choroby, zwłaszcza te najgroźniejsze, występujące epidemicznie. Takimi chorobami są m.in. choroby zakaźne. Wielu lekarzy, a również nielekarzy, starało się i nadal próbuje wynaleźć skuteczne na nie leki. Ale w medycynie wiele pomysłów leczniczych wymagało dla oceny ich efektywności przeprowadzenia prób na ludziach. Często te próby ocierały się o działania zbrodnicze, niekiedy były nimi rzeczywiście. Niejeden eksperymentator, zapatrzony w wielki cel: uwolnienia ludzkości od zabójczych epidemii, nie zważał na zagrożenia, jakie stwarzał poddawanym jego próbom ludziom. Życie jednostki poświęcane dla wielkiego celu nie miało znaczenia, jeśli dzięki temu istniała szansa ocalenia milionów ludzi. Linię graniczną między eksperymentem dopuszczalnym a zbrodniczym przekroczyć można było wówczas niezmiernie łatwo. U schyłku XVIII w. angielski lekarz Edward Jenner wcierał zdrowym ludziom zawartość pęcherzy pochodzących od krów chorych na ospę, by w ten sposób ochronić ich od zakażenia tą chorobą. Nie dysponował wiedzą o zarazkach, ale był świadom, że podaje im materiał zakaźny. Metoda okazała się niezwykle skuteczna. Po latach świat uwolniony został od ospy prawdziwej u ludzi. Także wielki chemik francuski Ludwik Pasteur, gdy podawał choremu na wściekliznę dziecku osłabione zarazki choroby, ocierał się o zbrodniczy eksperyment. Ale zwycięzców się nie sądzi. Pasteur odniósł wielki, zasłużony sukces, zapoczątkowując erę bakteriologii i immunologii. Obaj, i Pasteur, i Jenner, byli fanatykami naukowymi, ocierającymi się o zbrodnie. Wiele historii nieludzkiej medycyny przyniosła druga wojna światowa. Lekarze niemieccy, wykorzystując więźniów obozów koncentracyjnych, dokonywali na nich przerażających eksperymentów medycznych. Nikt z oprawców z ich życiem się nie liczył. Był wybitnym niemieckim uczonym, znawcą chorób tropikalnych. Nie sympatyzował z ruchem narodowego socjalizmu. Ogarnięty wielką pasją naukową odkrycia szczepionki przeciwmalarycznej, zgodził się przeprowadzać doświadczenia na więźniach obozu koncentracyjnego w Dachau. Potrzebował bowiem do prób materiału ludzkiego. Fanatyzm naukowy przysłaniał mu do końca życia świadomość popełniania zbrodni. Mimo sędziwego wieku i naukowych zasług, skazany został po wojnie na karę śmierci. Wyrok wykonano, mimo protestu wielu niemieckich lekarzy. W styczniu 1946 r. 7 niemieckich lekarzy berlińskich zwróciło się do gen. Luciusa Claya, zastępcy szefa Zarządu Wojskowego amerykańskiej strefy okupacyjnej w Niemczech, z prośbą o zastosowanie prawa łaski wobec ich kolegi, prof. Clausa Schillinga, który wyrokiem Amerykańskiego Trybunału Wojskowego w Dachau z 13 w grudnia 1945 r. skazany został na karę śmierci. W liście niemieccy lekarze pisali: "Dobrze nam znany osobiście prof. dr Claus Schilling, liczący obecnie 74 lata, od przeszło czterdziestu lat wykonywał cenną i uznaną przez wiele narodów pracę naukową z zakresu chorób zakaźnych. Przez długi okres pracował jako kierownik Wydziału Chorób Tropikalnych w Instytucie im. Roberta Kocha w Berlinie. Cenimy go bardzo jako poważnego i powszechnie znanego naukowca, któremu nic bardziej nie leżało na sercu, jak tylko postęp naukowy. Oddawał się mu z wielką żarliwością. W ostatnich latach celem jego badań było wyprodukowanie szczepionki przeciwko zimnicy. Miało to być ukoronowanie jego pełnego poświęceń życia naukowego, aby w ten sposób przysłużyć się ludzkości. Jesteśmy w pełni przekonani, że przygotowywanie szczepionki przeciwmalarycznej wykonywał w taki sposób, jak wykonywał, gdyż głęboko wierzył, że ten wzniosły cel można było zrealizować tylko na tej drodze. Za niemożliwe uważamy, aby mógł on ludzi przekazywanych do badań traktować lekkomyślnie lub też świadomie narażać ich na śmiertelne niebezpieczeństwa." Pod apelem podpisali się profesorowie, naczelni lekarze berlińskich klinik: Paul Schafer, Oscar Rumpel, Günther Seefisch, Johann Petermann, Fritz Munk, Karl von Ecken, Heinrich Lohe. Kim był Claus Schilling, za którym tak gorąco wstawiali się berlińscy lekarze i cóż takiego popełnił, że jego wybitni koledzy występowali gremialnie o zastosowanie prawa łaski? W chwili, gdy berlińscy profesorowie składali swoją prośbę - Schilling, jako zbrodniarz wojenny, oczekiwał na wykonanie kary śmierci przez powieszenie, wymierzonej mu w procesie członków obozu koncentracyjnego Dachau przez Amerykański Trybunał Wojskowy. Jakież to zbrodnie wojenne popełnił ten 74-letni uczony, opromieniony sławą międzynarodowego eksperta Ligi Narodów, autor wielu prac i podręczników z dziedziny chorób tropikalnych, że po prawie pięćdziesięcioletniej pracy lekarskiej miał zawisnąć na szubienicy? Na zdjęciu ławy oskarżonych podczas rozprawy sądowej widać, że z jego oczu bije stanowczość, upór oraz wewnętrzne przekonanie o słuszności własnych racji. Krótka hiszpańska siwa broda, dobrze dobrane złocone okulary dodają mu powagi. Ta twarz różni się od prymitywnych obliczy siedzących obok esesmanów. Wiele osób z pewnością tak właśnie wyobraża sobie konterfekt sędziwego uczonego. Był nim zresztą z całą pewnością. Jego fanatyzm naukowy stał się jednak przyczyną śmierci lub inwalidztwa ponad 1000 więźniów obozu koncentracyjnego, użytych jako "króliki doświadczalne" do prowadzonych badań. Ogarnięty pasją wynalezienia szczepionki na jedną z najgroźniejszych chorób nękających od wieków ludzkość, malarię, uważał, że życie jednostek może być poświęcone dla ratowania milionów. To przekonanie fanatyka przybrało charakter zbrodniczy. Stało się tragedią dla setek więźniów, ale i samego badacza. A przecież Claus Schilling był lekarzem naukowcem nie mieszającym się w ogóle do polityki. Nie należał do hitlerowskiej NSDAP ani innych organizacji faszystowskich. Nigdy nie deklarował dla nich sympatii. Dlaczego zatem wielki apolityczny badacz wówczas, gdy ludzie zażywają zasłużonego już odpoczynku emerytalnego, podjął z zapałem wykonywanie eksperymentów na więźniach, i to w hitlerowskim obozie koncentracyjnym, którego nazwa napawała grozą każdego człowieka? Uwierzył, że jest na dobrej drodze do odkrycia szczepionki przeciw malarii, dokonania odkrycia tak epokowego jak Ludwika Pasteura czy Roberta Kocha. Rocznie na świecie z powodu malarii umiera ponad 1 mln ludzi, a choruje wiele milionów. Idei ich ratowania Schilling poświęcił swoje myśli i czyny. Urodził się 5 lipca 1871 r. w Monachium jako syn miejscowego lekarza. Mając 23 lata uzyskał dyplom lekarza. W medycynie zaczynała się wówczas era wielkich odkryć bakteriologicznych. Robert Koch wprowadzał tuberkulinę do zwalczania gruźlicy. Claus Schilling zapragnął również poświęcić się zwalczaniu chorób zakaźnych. Podjął pracę w Instytucie Kocha w Berlinie zajmując się szczególnie chorobami spotykanymi w tropikach. W 1899 r. wyjeżdża do niemieckich kolonii w Afryce; zajmuje się tam zwalczaniem malarii oraz śpiączki afrykańskiej. Po powrocie w 1904 r. do Niemiec objął stanowisko kierownika Wydziału Chorób Tropikalnych w Instytucie Kocha, którym kierował nieprzerwanie do 1936 r., gdy z racji wieku przeszedł na emeryturę. Wcześniej, w okresie I wojny światowej, powołany do wojska, jako higienista pracował na froncie zachodnim, a później w Turcji. Praca w instytucie oraz w Afryce wyrobiła mu pozycję wybitnego znawcy chorób tropikalnych. Jeszcze przed wybuchem I wojny światowej Schilling napisał podręcznik higieny tropikalnej, a w 1920 r. monografię o przemianie materii u Europejczyków przebywających w tropiku. W czasie drugiej wojny światowej opublikował prace o chorobach wywołanych przez pierwotniaki oraz na temat malarii i o zjawiskach immunologicznych w tej chorobie. W latach 1933-1935, gdy w Niemczech przejęła rządy partia hitlerowska, Claus Schilling korzystając ze stypendium uzyskanego z Instytutu Rockefellera przebywał w Afryce, prowadząc badania nad śpiączką afrykańską. Zajmował się możliwościami leczenia chorób tropikalnych za pomocą szczepionki. Jego zainteresowania dotyczyły trądu, pełzakowicy, a szczególnie zimnicy. Po przejściu na emeryturę prof. Schilling, wierny swym planom naukowym, kontynuował badania nad szczepionką przeciwko malarii w Instytucie Tropikalnym w Rzymie. W środkowej części Włoch istniał bowiem duży obszar błot pontyjskich - siedlisko komarów, w którym rozprzestrzenia się zimnica. Znalazł tu bardzo dobre warunki do pracy naukowej. Do badań brakowało mu jednak ludzi, na których mógłby przeprowadzać próby ze swoją szczepionką, aby ocenić jej rzeczywistą wartość. Nosicielami pierwotniaków powodujących zimnicę są, jak wiadomo, komary, w których przechodzą one fazę rozwoju płciowego, ale dalszy ciąg ich przemian odbywa się u ludzi, w tzw. cyklu bezpłciowym. Jednak ludzkiego materiału nie mógł mu nikt zapewnić. Schilling nie zwracał się w tej sprawie do władz hitlerowskich. Nie były one zresztą zainteresowane jego badaniami, w odróżnieniu od faszystowskiego rządu włoskiego, dla którego zwalczanie zimnicy było problemem państwowym. Sytuacja zmieniła się zasadniczo po napaści Niemiec na Związek Radziecki. Hitlerowcy opracowali Generalny Plan Wschodni, który zakładał osiedlenie około 4-5 milionów osadników niemieckich na terenach Białorusi, Polski, a zwłaszcza Ukrainy. Ukrainę uważano zaś za obszary zagrożone epidemiami zimnicy, a to mogło utrudniać osadnictwo. W niemieckich kołach rządowych rozważano możliwości rozwiązania tego problemu. Zwrócono wówczas uwagę na Clausa Schillinga, prowadzącego badania nad szczepionką. Jesienią 1941 r. szef cywilnej służby zdrowia III Rzeszy Leonardo Conti udał się do Rzymu, aby namówić do współpracy prof. Schillinga. Conti zaproponował utworzenie dla jego potrzeb placówki badawczej w obozie koncentracyjnym w Dachau, z szeroką możliwością wykorzystywania więźniów do eksperymentów. Zaprosił też Schillinga do Berlina na rozmowy z Hitlerem. Był to punkt zwrotny w karierze naukowej profesora. Jego działania łączyły się odtąd ze zbrodniczą działalnością hitlerowskiego reżimu. Dla Schillinga propozycja była niezwykle atrakcyjna: mógł realizować plany naukowe w ojczyźnie, i to w pobliżu rodzinnego miasta. Miał dostać do dyspozycji dobry warsztat naukowy, a co najważniejsze - możliwość prowadzenia badań na ludziach. Fanatyzm naukowy przysłonił mu całkowicie nieetyczność i zbrodniczość prób dokonywanych niedobrowolnie na więźniach. Reichsführer SS Heinrich Himmler polecił komendantowi obozu koncentracyjnego w Dachau urządzenie stacji malarycznej dla badań prof. Schillinga oraz dostarczenie każdego miesiąca do jego dyspozycji 30 więźniów. Próby w stacji rozpoczęto w marcu 1942 r. i prowadzono je niemal do końca wojny, nawet wtedy, kiedy III Rzesza już dogorywała, a ich główny cel dla Niemiec - zapewnienie osadnictwa niemieckiego na Ukrainie - stał się nieosiągalny. Schilling nie uzyskiwał zresztą w tych badaniach oczekiwanych rezultatów, ale trwał w nich ze ślepym uporem. O jego fanatyzmie naukowym świadczyć może fakt, że po wojnie, gdy był przesłuchiwany przez amerykańskiego prokuratora, na pytanie czy poczuwa się do winy - odpowiedział: "Gdyby Himmler polecił mi jeszcze raz wykonywanie tych prób, prowadziłbym je dalej na więźniach, o ile tylko zgłosiliby się na ochotnika". W oświadczeniu Clausa Schillinga w sprawie prób malarycznych w Dachau czytamy: "Nazywam się prof. dr Claus Schilling. Od 45 lat zajmuję się chorobami tropikalnymi. W lutym 1942 r. przybyłem do zakładu badawczego do Dachau. Oceniam, że poddałem szczepionkom około 900-1000 osób. Były to szczepienia ochronne. Użyci do badań nie byli ochotnikami. Więźniowie, którzy byli poddawani szczepieniom, nie byli przeze mnie badani. Czynił to ówczesny lekarz obozowy. Zwykle szczepienie wymagało obserwacji przez wiele dni. Ostatnim lekarzem obozowym był dr Hintermeier." W czasie rozprawy sądowej, podczas której prokurator zażądał dla Clausa Schillinga kary śmierci, zapytany, co chce powiedzieć w swym ostatnim słowie, Schilling mówił: "Pozwólcie mi zrehabilitować się. Dziewięć dziesiątych mojej pracy jest zakończonych. Potrzebuję dla jej dokończenia tylko stołu i maszyny do pisania." Mimo popełnionych zbrodni, w swym nieugiętym fanatyzmie chciał kontynuować badania. Zapewne, kiedy kat zakładał mu pętlę na szyję, uważał to za jakąś pomyłkę sądową. Przecież on chciał tylko służyć ludzkości i uwolnić ją od groźnej choroby, zabierającej corocznie kilka milionów istnień ludzkich. Chyba nie przekonało go uzasadnienie wyroku, wskazujące na okrucieństwo eksperymentów dokonywanych na bezbronnych i wyniszczonych więźniach. A jak były one prowadzone, świadczy zeznanie jednej z jego ofiar, polskiego księdza (wśród osób użytych do badań Schillinga dużą grupę stanowili polscy księża). Sędzia: Był ksiądz zmuszony poddać się eksperymentom malarycznym, gdy był więźniem w Dachau? Świadek: Tak. Byłem trzy razy zakażany przez komary i jeden raz przez zastrzyk krwi chorego na malarię. Sędzia: Zgłosił się pan ochotniczo do tych prób? Świadek: Nigdy. Sędzia: Jak to się stało, że próby te zostały na księdzu wykonane? Świadek: Odbywało się to przez biuro pisarza obozowego. Powiedziano nam, kapłanom, że stu z nas musi się zameldować, aby otrzymać zastrzyk malarii. Nazwiska tej setki zostały wybrane alfabetycznie wśród kapłanów. Sędzia: Czy nie miał ksiądz okazji zaprotestować przeciwko temu? Świadek: Na początku odmowa była równoważna z wyrokiem śmierci. Pod koniec stycznia 1943 r. nastąpiła zmiana w postępowaniu. Nieoficjalnie można było składać protesty. Sędzia: Czy dr Schilling mówił komukolwiek, na czyj rozkaz wykonuje te próby? Świadek: Nie. On nigdy nie odzywał się do nas. Traktował nas jak psy. Próbowałem rozmawiać z nim po francusku, ponieważ on znał ten język. Odpowiedział: "W tym obozie mówi się po niemiecku". Skoro jednak w języku niemieckim zaprotestowałem przeciwko dalszym eksperymentom, odrzekł: "Nie ma pan żadnego prawa protestować. Jest pan więźniem. Zamelduję o tym komendantowi obozu i zobaczy pan, jakie będą tego następstwa". Potem otrzymałem od komendanta obozu rozkaz, że mam się zameldować w lazarecie, gdy tylko dr Schilling tego zażąda. Więźniowie organizowali pomoc dla osób poddawanych próbom Schillinga. Od 1943 r. wielu z nich otrzymywało potajemnie chininę, którą przesyłano do obozu w paczkach. Broniono się przed ukąszeniami komarów zarażonych pierwotniakami ziarnicy w różny sposób, m.in. smarując skórę przyprawą do sałatek kupowaną w kantynie obozowej. Komary często nie przeżywały kontaktu z tą przyprawą. Na czym polegały próby? Wybranych więźniów zakażano pierwotniakami malarii używając do tego komarów. Na skórę zakładano klateczki z takimi zakażonymi owadami lub wstrzykiwano domięśniowo lub dożylnie wydzielinę ich gruczołów ślinowych, w których gromadzą się sporozoity pierwotniaka malarii. Zakażone komary Schilling uzyskiwał od swego następcy w Instytucie Higieny im. Roberta Kocha w Berlinie, prof. Gerharda Rosego - kierownika Oddziału Medycyny Tropikalnej. W kilka dni po zakażeniu występowały objawy malarii - dreszcze, napady wysokiej gorączki. Dążąc do uzyskiwania u badanych silnych odczynów immunologicznych, u niektórych z nich Schilling powtarzał zakażenia. Zdarzały się przypadki nawet ośmiokrotnego zakażania pierwotniakami malarii. Gdy występowała choroba, rozpoczynano leczenie oraz pobierano krew do badań serologicznych. Leczono w różny sposób - podając chininę, neosalwarsan, przeciw gorączce duże dawki piramidonu oraz lek oznaczony symbolem 92 516. Prawdopodobnie była to surowica pobrana od ozdrowieńców, mająca zawierać przeciwciała przeciwko pierwotniakom malarii. Kilku badanych zmarło w następstwie zatrucia dużymi dawkami niektórych leków. Były więzień obozu Dachau, Czech prof. Frantisek Blaha zeznał na procesie lekarzy w Norymberdze: "Wykonywałem sekcje zwłok ludzi, którzy zmarli z powodu prób malarycznych. Od 20 do 40 zmarło z samej malarii. 300-400 zmarło później z chorób, które były śmiertelne z powodu stanu wywołanego atakami malarii. Spotykano również przypadki śmierci wywołanej zatruciem i przedawkowaniem salwarsanu i piramidonu. Dr Schilling był obecny przy sekcjach zwłok tych pacjentów." Do prób malarycznych użyto co najmniej 1200 więźniów. Oprócz polskich księży także Rosjan i tzw. asocjalnych Niemców. Żadna z osób nie zgłosiła się dobrowolnie. W ich następstwie zmarło ok. 400 więźniów. Czy te wieloletnie badania przyniosły jakieś rezultaty? Schilling uważał, że swój cel osiągnął w 9 przypadkach na 1100 osób zarażonych. Czyli - u 9 osób na 1100 poddanych badaniom wykrył przeciwciała zimnicze. Wyniki ogłosił nawet drukiem w niemieckim i angielskim czasopiśmie lekarskim w 1943 r. Stwierdził, że surowica chorych, którzy przebyli malarię, zawierała przeciwciała hamujące rozwój pierwotniaków. Ten wątpliwy sukces uczonego został całkowicie odrzucony przez jego kolegów. Prof. Joachim Mrugowsky - bakteriolog i kierownik zakładu Higieny Waffen SS - tak ocenił na lekarskim procesie w Norymberdze próby prof. Clausa Schillinga: "Początkowo nie wiedziałem, że prof. Schilling wykonuje eksperymenty malaryczne w Dachau. Pewnego dnia otrzymałem od Grawitza (Ernst Grawitz był naczelnym lekarzem Waffen SS - przyp. aut.) napisany ręcznie raport o jego pracy. Z raportu wynikało, że Schilling prowadził badania na temat immunizacji w zimnicy. Był to stary problem badawczy Schillinga. Na ten temat wielokrotnie pisał. Z raportu Schillinga można było wysnuć wniosek, że nie istnieje możliwość generalnej immunizacji malarii, a tylko przeciwko jednemu ze stadiów zakażenia. Tego rodzaju pojedyncza i częściowa immunizacja nie odgrywa istotnej roli. W przebiegu bowiem zimnicy praktycznie nie istnieje jedno stadium plasmodium (pierwotniaka), a nieskończenie wiele. Wyraziłem pogląd, że nie można oczekiwać pozytywnych wyników z tak ustawionych badań. Całe bowiem założenie badawcze było fałszywe. Dodałem, że opracuję w tej sprawie wniosek o przerwanie tego rodzaju eksperymentów. Nie udało mi się tego spowodować, bowiem eksperymenty Schillinga były omawiane pomiędzy Schillingiem, Himmlerem i Contim. Znacznie później włączony do nich został Grawitz. W tym czasie nie należałem już do sztabu Grawitza. Nie miałem już wpływu na bieg tych zdarzeń. Mogłem jedynie wyrazić swoją opinię i wskazać, że mam negatywny pogląd na te doświadczenia. I to uczyniłem." Pod koniec wojny Niemcy obawiali się, że materiały o eksperymentach malarycznych prof. Clausa Schillinga dostaną się w ręce aliantów. Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy wydał 25 kwietnia 1945 r. rozkaz zniszczenia wszystkich akt badań Schillinga w Dachau. W tym czasie profesor przechodził operację w szpitalu w Dachau. 29 kwietnia 1945 r. obóz Dachau został wyzwolony przez wojska amerykańskie. Claus Schilling wraz z innymi członkami załogi obozu został aresztowany. W listopadzie i grudniu 1945 r. odbył się w Dachau przed Amerykańskim Trybunałem Wojskowym proces zbrodniarzy z Dachau. Między nimi znajdował się również prof. Schilling. Claus Schilling skazany został na karę śmierci. W uzasadnieniu wyroku napisano: "Chociaż motyw pracy dr. Schillinga był czysto naukowy, jego działalność może służyć jako przykład nacjonalistycznego systemu, który panował w obozie w Dachau. Rola, jaką odgrywał Schilling w tym systemie, jest jasna. Wiele działań Schillinga było jak najbardziej nagannych. Przybył on do obozu w Dachau ochotniczo. Rodzaju pracy, którą zamierzał tam prowadzić, był w pełni świadomy. Jako uczony Schilling musiał bez wątpienia wiedzieć, że jego praca odpowiada nazistom. Chociaż jego osobiste pragnienia wynikały z chęci pomocy ludzkości, w odróżnieniu od wielu innych czołowych niemieckich ludzi nauki, którzy albo uciekli, albo uchylili się od podporządkowania nazistowskiemu systemowi, on dał się wykorzystać dla celów nacjonalistycznych. Uważamy, że wyrok sądu przyjęty zostanie w świecie naukowym jako oczywisty". Mimo czynionych prób o ułaskawienie prof. Clausa Schillinga, zastępca szefa zarządu wojskowego amerykańskiej strefy okupacyjnej w Niemczech gen. Lucius Clay nie skorzystał z przysługującego mu prawa łaski. W maju 1946 r. wykonano wyrok śmierci przez powieszenie na prof. Clausie Schillingu. W chwili śmierci niecałe dwa miesiące dzieliło go od ukończenia 75. roku życia. Stanisław Sterkowicz
|