Wojna hybrydowa: atak bronią D na Europę?
Witold Repetowicz
Kryzys migracyjny został wywołany przez szereg czynników, jednak wiele wskazuje na to, iż wykorzystano go także jako broń demograficzną. Niestety, część opinii publicznej to "społeczeństwo obrazkowe", zwracające uwagę tylko na grafikę i zamknięte na fakty, liczby i analizy - dla Defence24.pl pisze Witold Repetowicz. Można, oczywiście, w odpowiedzi na postawioną w tej analizie tezę pomachać zdjęciem Aylana Kurdi kpiąc, że to on jest owa bronią "D". Będzie to jednak tylko równie infantylny przejaw niezrozumienia istoty kryzysu, jak wyszydzanie ostrzeżeń dotyczących infiltracji masy migrantów przez dżihadystów memami ze zdjęciami małych dzieci i podpisem "terrorysta". Być może "społeczeństwem obrazkowym" nie warto byłoby się zajmować, ale - niestety - ten infantylizm dotyczy nie tylko anonimowych hejterów internetowych, lecz także publicystów z czołowych mediów. Tymczasem wykorzystywanie tragedii Aylana Kurdi do dyskredytowania tezy o ataku demograficznym byłoby wyjątkowo cyniczne, gdyż on również padł ofiarą tej operacji. Jednym z jej aspektów są bowiem czystki etniczne w Rożawie (płn Syrii zamieszkanej i opanowanej przez Kurdów), z której pochodził mały Aylan. Wykorzystywanie czynnika demograficznego w wojnie nie tylko nie jest absurdem, ale nie jest nawet niczym nowym. Najbardziej powszechnym aspektem użycia broni demograficznej są czystki etniczne, polegające przeważnie na zmuszaniu mieszkańców jakiegoś terytorium do opuszczenia go. Ale czystki etniczne wcale nie muszą polegać na brutalnym wyrzucaniu ludzi z domów. Syryjska akcja arabizacji Rożawy, czyli kurdyjskiej północy Syrii, dokonywana w latach 60. przez reżim asadowski, polegała na "wymianie ziemi", tj. nadawaniu na północy ziemi Arabom i dawaniu "rekompensaty" Kurdom w postaci działek na pustyni. Nie skłoniło to Kurdów do opuszczenia Rożawy, ale powstały w niej kolonie arabskich osadników. Bardziej ofensywnie broń "D" została użyta do marokańskiego podboju Sahary Zachodniej. Chodzi o tzw. "zielony marsz" w 1975 r., gdy gwałtowny napływ migrantów (osadników) marokańskich przesądził o przynależności Sahary Zachodniej do Maroka. Warto jednak wspomnieć również o innych formach użycia broni "D", np. nazistowskiej promocji aborcji na terenach okupowanych, czy gwałtach na kobietach wroga w wojnie kongijskiej 10 lat temu. W tym drugim wypadku chodziło o wstrzymanie prokreacji, gdyż wg norm miejscowych - czy to się komuś podoba czy nie - zgwałcona kobieta jest objęta anatemą. Prokreacja miała tez stanowić broń szyickiej rewolucji w Iranie w 1979 r., tak przynajmniej chciał jej lider ajatollah Chomeini, który do tego wezwał, choć w tym wypadku akurat przyniosło to odwrotny od zamierzonego skutek. Młode społeczeństwo irańskie stało się bowiem czynnikiem powodującym erozję systemu. Dlatego trudno zrozumieć, dlaczego dla wielu komentatorów i polityków mówienie o demograficznej broni muzułmanów w Europie jest powodem do kpin i wyzywania od rasistów, a nie przyczynkiem do poważnej dyskusji. Znacznie wyższy przyrost naturalny muzułmanów w Europie jest faktem. Nie wynika on, rzecz jasna, z realizacji jakiegoś planu przez europejskich muzułmanów, nie zmienia to jednak faktu, że są środowiska, które chcą to zjawisko wykorzystać. Chodzi, oczywiście, o salafitów finansowanych przez bogate kraje Półwyspu Arabskiego, których celem jest islamizacja Europy (nie ukrywają tego), wprowadzenie szariatu, wykorzenienie demokracji. Konieczne jest podkreślenie - nie chodzi o wszystkich muzułmanów, ale o salafitów, których boją się lub walczą z nimi również niektórzy muzułmanie. Niestety, dzięki petrodolarom i tolerancji europejskich rządów salafici są coraz silniejsi wewnątrz społeczności muzułmańskiej w Europie. Obecny kryzys migracyjny wpisuje się w ich plany, choć nie na pierwszym miejscu w aspekcie dotyczącym demograficznego oddziaływania. Żeby to zrozumieć trzeba jednak podsumować przyczyny i czynniki katalizujące napływ migrantów. Główną jego przyczyną jest tzw. "Arabska wiosna", w szczególności katastrofalna decyzja o obaleniu Kadafiego w Libii - rzecz jasna w sensie bardzo ogólnym, ale rodzącym określone konsekwencje zarówno w zakresie odpowiedzialności poszczególnych państw, jak i wniosków na przyszłość dotyczących ewentualnych sposobów rozwiązania kryzysu. Warto w tym kontekście podkreślić, iż państwa UE biorące udział w tej awanturze robiły to dla zysku, nie konsultowały swych działań z innymi państwami UE, od których teraz oczekują solidarności. Kadafi podczas swych rządów wielokrotnie ostrzegał i groził Europie atakiem bronią "D". Po jego obaleniu i chaosie, jaki zapanował w Libii, ruszyła masowa fala migracyjna z Afryki subsaharyjskiej. Ci "boat people" nazywani uchodźcami, czasem - wbrew oczywistym faktom (choćby zdjęciom, a Syryjczyka bardzo łatwo odróżnić od Afrykańczyka) i statystykom - "uchodźcami syryjskimi", są w przeważającej większości zwykłymi migrantami zarobkowymi. Pamiętajmy, że dziś w Afryce subsaharyjskiej jest znacznie mniej wojen niż np. 10-20 lat temu. Nie są więc one powodem gwałtownego wzrostu migracji. Jest też oczywiste, że operacja ratunkowa Mare Nostrum zachęciła tych ludzi do migracji. Ci, którzy nie podzielają tego zdania, argumentując, że to po zlikwidowaniu Mare Nostrum i zastąpieniu tej operacji Trytonem o mniejszym budżecie wzrosła liczba migrantów na tym odcinku, ignorują fakt, że migranci nie studiują analiz, a swoje oczekiwania definiują na podstawie zdarzeń ubiegłorocznych. Trudno inaczej wyjaśnić wsiadanie na łódki, które ledwo są w stanie odbić od brzegu. Erupcja migracyjna na odcinku wschodniośródziemnomorskim i bałkańskim spowodowana jest natomiast dwoma czynnikami, które działają równolegle: drastycznym ograniczeniem pomocy dla uchodźców, których jest na Bliskim Wschodzie co najmniej 17 mln oraz zapaleniem zielonego światła dla migrantów. W sensie instytucjonalnym za to drugie odpowiada przede wszystkim rząd niemiecki dystrybuujący materiały reklamujące własną politykę imigracyjną. Jednak ogromną rolę spełniają tu również media i akcje społecznościowe. Przedstawiają one migrantom fałszywą obietnice raju i będą odpowiedzialne za masowe zgony tychże w okresie zimowym. Niemniej, nie wyczerpuje to szkodliwego efektu tej działalności (nawet jeśli wielu uczestników akcji "RefugeeWelcome" kieruje się dobrymi intencjami). Analiza finansowego aspektu "kryzysu migracyjnego" wskazuje na to, że nie tylko niektórzy na tym zarabiają (przemytnicy), ale ktoś, przynajmniej częściowo, odpowiada za finansowanie. Możliwy jest zresztą też zamknięty obieg pieniędzy - finansujący migrację zabierają z powrotem pieniądze kontrolując przemyt. Jeżeli bowiem przerzut jednej osoby z Turcji do Grecji kosztuje obecnie 8 tys. euro, to przy 3 tys. osób dziennie przekraczających granicę otrzymujemy sumę 24 mln euro dziennie. Widziałem uchodźców syryjskich w Turcji i Libanie, a także irackich IDPsów w Iraku - tam nie ma takich pieniędzy. By zrozumieć, kto chciałby finansować ten napływ migrantów do Europy, warto przyjrzeć się kto już teraz na tym korzysta. I tu widać wyraźnie, że jednym z głównych beneficjentów jest Turcja. Nie chodzi przy tym o to, że "dzieli się ciężarem", gdyż dane UNHCR nie wskazują - póki co - na jakikolwiek spadek liczby uchodźców w Turcji. Warto też pamiętać, że co najmniej 1/4 uchodźców w Turcji to Kurdowie nie korzystający z pomocy państwa. I to na ich "wypchnięciu" zależy Turcji najbardziej. Ci, którzy w tłumie migrantów wyłapują uchodźców z Kobane i na tej podstawie argumentują, że należy wszystkich przyjmować, nie zdają sobie sprawy do jak wielkiej zbrodni przeciw ludzkości się w ten sposób przyczyniają. Władze Turcji robią bowiem wszystko by "oczyścić" Rożawę, w szczególności region Kobane, z Kurdów i skłonić ich do exodusu do Europy. Dzięki temu Turcja w przyszłości mogłaby dokonać kolonizacji tego terenu przez turecki czynnik etniczny, sprowadzony m.in. z chińskiego Xinjiangu. Turcja bowiem masowo wydaje paszporty mieszkającym tam Ujgurom. Wystarczy pozbyć się ok .0,5 - 1 mln Kurdów. Trudno się dziwić, że nie wiedzą o tym mieszkańcy Europy, bo świat całkowicie ignoruje potrzeby Rożawy. Tymczasem głównym problemem nie jest tam teraz wojna (choć wysłanie ciężkiego sprzętu dla oddziałów YPG poszerzyłoby tereny wyzwolone od IS), lecz blokowana przez Turcję odbudowa. Granica z Rożawą jest zamknięta, co oznacza, że wszelkie towary, żywność, materiały budowlane do zrujnowanego Kobane muszą być przemycane. Świat w tej sprawie milczy, a nie po to YPG stoczyło kilkumiesięczną, krwawą bitwę z IS, by teraz teren ten stał się ofiarą tureckich czystek etnicznych, wspieranych przez lobby proimigracyjne w Europie. Nie jest to jednak jedyna korzyść, jaką Turcja odnosi z "kryzysu imigracyjnego". Koncentracja uwagi na migrantach w Budapeszcie czy w Wiedniu pozwoliła Turcji na zintensyfikowanie ataków na Kurdów w Turcji. W rezultacie ataku na Cizre, który miał miejsce szóstego września, zginęło m.in. miesięczne dziecko, ale nie wywołało to żadnej reakcji mediów międzynarodowych. Wiele też wskazuje na to, że Turcja jeszcze bardziej zaostrzy represje, gdyż Erdogan szuka pretekstu do odwołania wyborów parlamentarnych. Europa pogrążona w kryzysie nie będzie w stanie zareagować na faktyczny zamach stanu w Turcji, a jeśli uda się operacja czystek etnicznych Kobane, to rząd turecki rozpocznie podobną operację w stosunku do wiosek kurdyjskich w Turcji, nakłaniając miliony tamtejszych Kurdów do marszu na Europę. Chaos, starcia między różnymi grupami migrantów oraz zwolennikami i przeciwnikami ich przyjmowania, to zjawiska korzystne nie tylko dla Turcji. Wiele wskazuje na to, iż będzie to próbowała wykorzystać również Rosja, która już wysyła posiłki dla Asada do Syrii. Innym ośrodkiem zainteresowanym takim rozwojem wydarzeń jest Arabia Saudyjska (i inne sunnickie państwa Zatoki Perskiej), i to z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze odwraca uwagę od cywilnych ofiar saudyjskich nalotów na Jemen, które zresztą również generują uchodźców, potencjalnych uciekinierów do Europy. Ponieważ wygnali ich sunnici, więc z całą pewnością nie będą żyć w zgodzie z sunnickimi uchodźcami z Syrii. Po drugie, masowa migracja muzułmanów do Europy przyśpieszy osiągnięcie strategicznego celu Saudów - islamizację Europy, poprzez zmianę jej demograficznej kompozycji. Pojawiają się informacje mówiące, że ta masowa migracja jest wykorzystywana przez układy mafijne do przemytu narkotyków. Z całą pewnością jest też wykorzystywana przez terrorystów z Państwa Islamskiego i Al Kaidy. To kwestia paradygmatu - wszędzie, gdzie następował masowy napływ uchodźców z terenów opanowanych przez terrorystów-dżihadystów, masy uciekinierów były przez nich infiltrowane. Padający kontrargument mówiący o tym, że gdyby muzułmanie chcieli dokonać zamachów, to nie musieliby infiltrować środowisk migracyjnych, oparty jest na manipulacji. Nikt nie mówi bowiem, że ogniskiem planującym operacje terrorystyczne w Europie będą muzułmanie w ogóle. Chodzi właśnie o to, że europejscy muzułmanie, mimo silnej obecności salafitów, wciąż nie nadają się do realizacji planów dżihadystów. Podobnie zresztą było w Libii. By stworzyć tam wilajat Państwa Islamskiego, "kalif" Baghdadi wysłał silną grupę terrorystów pochodzących z Tunezji, mających doświadczenie wyniesione z walk w Syrii. Oczywiście, póki co to są spekulacje, ale trzeba je sprawdzić i od tego są procedury. Tymczasem na Węgrzech, czyli w kraju "frontowym" UE, tłum migrantów przy wsparciu lobby proimigracyjnego uniemożliwił jakąkolwiek kontrolę i rejestrację. A w Niemczech środowiska salafickie są w stanie zadbać o to, by zniknęły te osoby, które nie mogą poddać się kontroli, gdyż zostaną wykryte jako potencjalni terroryści. Warto też uświadomić sobie kilka liczb. Uchodźców (w tym IDPsów) pochodzących z trzech krajów: Syrii, Iraku i Jemenu jest obecnie co najmniej 17 mln. Granice UE w okresie od stycznia do lipca 2015 roku przekroczyło około 350 tys. osób., z czego Syryjczycy to około 100 tys, a Jemeńczycy czy Irakijczycy to ilości wręcz śladowe. W Niemczech w tym czasie wnioski azylowe złożyło 42 tys. Syryjczyków i aż 76 tys. mieszkańców Bałkanów. Nic dziwnego zatem, że statystki UNHCR, jeżeli chodzi o uchodźców syryjskich w Turcji, Libanie czy Jordanii, a tym bardziej jemeńskich czy irackich IDPsów, nawet nie drgnęły. W każdej chwili może to się zmienić jeśli nadal opinia publiczna oraz alokacja środków pomocowych będzie się koncentrowała na migrantach, a nie uchodźcach. Ponadto, o ile w Libanie mężczyźni w wieku 18-59 lat stanowią ledwie 19%, to wśród migrantów nacierających na Europę jest ich ponad 80%. Oznacza to, że jeśli w tym roku takich migrantów pojawi się w Europie milion, to w ramach realizacji konwencji o łączeniu rodzin ten milion sprowadzi w przyszłym roku kolejne 3-4 mln. Wiele też wskazuje na to, że handel syryjskimi paszportami stał się na Bałkanach najbardziej dochodowym interesem. Nie dziwi też w tym kontekście uniemożliwienie przez agresywny tłum migrantów weryfikacji na Węgrzech, skąd migranci bałkańscy mogliby być bardzo szybko odesłani do domu. Gdy kilkaset tysięcy takich migrantów dotrze do Niemiec, deportowanie ich wszystkich będzie absurdem. Wszystko wskazuje na to, że jeśli dodamy migrantów afrykańskich, to za dwa, trzy lata będziemy mieli w Europie kilka milionów osób kwalifikujących się do deportacji. Witold Repetowicz, Defence24.pl, 9.09.2015. |