Nikt nie jest doskonały

Alina Gutek


    Wszyscy mamy jakieś kompleksy. Negatywne jest zatem nie to, że je mamy, tylko że sobie ich nie uświadamiamy i że kompensujemy je, niszcząc samych siebie i innych.

    Jagoda ma 45 lat, tytuł doktora farmacji uzyskany w Oksfordzie, własną firmę farmaceutyczną, mieszkanie w ekskluzywnym apartamentowcu, najnowszy model bmw. Właściwie to ma wszystko, co mieć chciała, z wyjątkiem przekonania, że przynależy do tego świata luksusu, w którym od dobrych paru lat się obraca.

    Pochodzi z prostej chłopskiej rodziny, jej rodzice skończyli tylko podstawówkę, i to w trybie przyspieszonym, na kursach. Choć całe życie ciężko pracowali, niczego się nie dorobili. Bywało, że piątce ich dzieci głód zaglądał w oczy. Jagoda pamięta, jak pragnęła zwykłego cukierka. Miała za to co innego - książki i naukę. Prymuska w podstawówce i w liceum. Kiedy dostała się na medycynę w stolicy, myślała, że złapała Pana Boga za nogi. Na inaugurację roku akademickiego pojechała rozentuzjazmowana, w garsonce pożyczonej od kuzynki i z torebką od sąsiadki. Po uroczystości zapytała dwie stojące obok dziewczyny: "kiedy wracacie do akademika?". Popatrzyły na siebie i parsknęły śmiechem: "czy my wyglądamy na dziewczyny z akademika?". Po raz pierwszy w życiu dotarło do niej, że ludzie dzielą się w zależności od tego, skąd pochodzą.

    Ponieważ nie mogła dorównać koleżankom lepiej urodzonym - nie mogła mieć dżinsów z Peweksu czy butów z Chmielnej - więc zacisnęła zęby, uczyła się języków, czytała, chodziła do kina i teatru. Znajomości nie podtrzymywała, bo w którymś momencie zawsze schodziło na dom, rodzinę, a ona nie miała się czym chwalić. Raz spróbowała skłamać, że rodzice są nauczycielami, ale jej nie wyszło - powiedziała to tak cicho, że kolega nie usłyszał. Zaczęła więc ukrywać swoje pochodzenie. Zmieniła nawet imię ze staroświeckiej Jadwigi na nowocześnie brzmiącą Jagodę.

    - Pochodzenie było moim największym kompleksem. Zdawałam sobie sprawę z tego, że nie mogę zaprzeczać rzeczywistości, że nie zmienię sobie rodziny, domu i życiorysu, ale skrywałam to wszystko jak wstydliwą ranę. Towarzyszyło temu wielkie poczucie winy, bo rodziców bardzo kocham i szanuję. To podwójne życie strasznie dużo mnie kosztowało.

    Po studiach w Polsce dostała się na farmację na Oksfordzie. Ten okres to jej wielka życiowa przygoda. Rzuciła się w wir życia naukowego i towarzyskiego. I choć mogła tam skutecznie ukryć swoje pochodzenie, zaczęła wszystkim opowiadać o swoich rodzicach, rodzeństwie, malowniczej wsi pod Łomżą. Nagle to, czego się dotychczas wstydziła, stało się jej atutem, pewną osobliwością, czymś oryginalnym.

    - Tam nikt nikogo nie osądzał, wszyscy byliśmy siebie nawzajem ciekawi. Okazało się, że swojej wiejskości nie muszę ukrywać. Co więcej, nieoczekiwanie dla samej siebie zaczęłam się nią chwalić. Parę razy zaprosiłam na wieś koleżanki z zagranicy, do dziś zresztą tam się spotykamy, bo obok rodzinnego domu postawiłam dom letniskowy. Po powrocie do Polski założyłam firmę, wyszłam za mąż (mąż też pochodzi ze wsi), mam wspaniałą 12-letnią córkę, przyjaciół. I tak sobie myślę, że wszystko to zawdzięczam kompleksom. A właściwie temu, że za wszelką cenę chciałam je przezwyciężyć.

    Wyrównuję sobie to, czego mi brak

    Już Alfred Adler twierdził, że kompleksy - przede wszystkim niższości - są głównym czynnikiem motywującym ludzkie działania. Jedni mają kompleksy spowodowane brakiem urody, fizyczną ułomnością, inni pochodzeniem czy brakiem wykształcenia, ale - zdaniem Adlera - wszyscy cierpimy na to samo poczucie niższości zrodzone w dzieciństwie, kiedy to byliśmy zależni od dorosłych. Każdy kompleks niższości rodzi potrzebę wyrównania. Taki na przykład Byron miał niesprawną nogę, a był świetnym pływakiem. Dzisiaj można dorzucić: taki Muniek - sepleni, a śpiewa. Albo Janek Mela - po wypadku, bez nogi i ręki, a zdobywa bieguny. Sam Adler jako dziecko był częściowo sparaliżowany, przechodził zapalenie płuc. Możliwe więc, że jego teoria wywodziła się z własnych doświadczeń w przezwyciężaniu chorób.

    Psycholog, profesor Katarzyna Popiołek: - Słowo "kompleks" we współczesnej psychologii najczęściej zarezerwowane bywa dla czegoś, czego człowiek nie jest świadomy, co zostało wyparte, stłumione. Gdy to zostaje uświadomione - wówczas mówimy już nie o kompleksie, a o poczuciu niższości, winy i tak dalej.

    Z pojęciem "kompleksu" wiąże się pojęcie "kompensacji". Co to takiego? To rodzaj mechanizmu obronnego używanego do walki z kompleksami. Mechanizmy te chronią nas przed złym myśleniem o sobie, są utrwalonymi sposobami zachowania pozwalającymi utrzymać pozytywną samoocenę. Na przykład ktoś uważa się za słabego fizycznie i kompensuje sobie ten kompleks świetnym obyciem towarzyskim czy głęboką wiedzą. Tak rozwiązywany kompleks nie szkodzi. Wprost przeciwnie - może być źródłem wielu osiągnięć.

    Wysyłam avatary

    Mariusz Treliński, reżyser, który wystawia swoje opery na całym świecie, wydaje się człowiekiem bez kompleksów. - Czy rzeczywiście? - pytam. - Oj, żebyś się nie zdziwiła - odpowiada. - Nie mam ochoty mówić o sobie, ale zapewniam cię, że to, jak mnie ludzie odbierają, nie ma nic wspólnego z tym, co istnieje wewnątrz mnie. Artysta pozbawiony kompleksów to pojęcie sprzeczne. Kompleksy, problemy są budulcem i treścią każdego dzieła sztuki.

    Mariusz przyznaje, że z wiekiem ma coraz większe przeświadczenie, że słowo "rzeczywistość" jest podejrzane, bo cała istota życia rozgrywa się w świecie psychicznym. Wszystkie uczucia - nasza miłość, namiętność, wiara, nadzieja, lęk - wszelkie te podstawowe batalie toczą się poza światem realnym, wewnątrz człowieka.

    - Mnie w ogóle byt realny coraz mniej interesuje. Po co zarabiamy pieniądze? Po co walczymy? Co znaczą te nasze minizwycięstwa i przegrane? Tak naprawdę ocena pojawia się w naszej psychice, jest względna i tylko pozornie zależna od realności na zewnątrz nas. Co to jest miłość? To iskra między dwojgiem ludzi, alchemia, która zmienia wszystko, ale to też świat psyche. Z zewnątrz właściwie niepojmowalny.

    Im dłużej żyję, tym wyraźniej dostrzegam, że relacje międzyludzkie oparte są na zakładaniu kolejnych masek. Wysyłam do ciebie awatara, tak jak w grze czy w filmie. Jeśli jestem nieśmiały i delikatny, to wyślę ci mężczyznę muskularnego, który siecze mieczem. Inne figury wysyłam teraz w rozmowie z tobą, inne jak reżyseruję, jeszcze inne jak kocham. W zależności od siły mojego oddechu, potencji konstruuję postać, która ma w sobie siłę lub słabość. Na co dzień żonglujemy serią takich masek, figur, awatarów, które skrywają to, czego się wstydzimy. I to są właśnie kompleksy.

    - A jak ma się to do szczerości w kontaktach? - pytam. - Zapewniam cię, że za każdym razem jestem szczery, że te wszystkie awatary są szczere. Szczerość jest kolejną maską. Uważam, że nie ma czegoś takiego jak jeden ja, pisał zresztą o tym Gombrowicz. Ale to nie znaczy, że w którymś momencie kłamię czy udaję. Za każdym razem wierzę w takiego siebie. Weźmy Franza Kafkę. Pisarz, który stał się uosobieniem lęku i kompleksów. Tenże wycofany Kafka, tak dobrze znany nam z powieści, w biograficznych opisach przedstawiany jest jako czarujący, pełen energii mężczyzna, dowcipny, uwodzący kobiety. Być może taki właśnie był, tylko wysyłał awatary lęku. To nie jest więc takie proste, że istnieje jakaś jedna prawda o nas. Nie wiem do końca, kim jestem. Ten ekspansywny mężczyzna jest mną i ten złamany też jest mną. Zakładam wiele masek, przy czym użycie słowa "maska" jest o tyle mylące, że przypisuje się jej funkcje zakrywania, więc lepsze jest: "wysyłam awatary". I wszystkie one są prawdziwe. Budujemy gmachy, a w środku mamy pełno ran, które ciągle się odnawiają i powodują, że jesteśmy pęknięci. W jednym z filmów na Erze Nowe Horyzonty usłyszałem piękne słowa: "Anioły są wśród nas. Po czym je poznać? Po ich wielkiej bezbronności". To piękne mieć w sobie taką niedoskonałą, pękniętą osobę, która jest bezbronna i świeci nikłym światłem. Ja kultywuję swoje kompleksy, szukam w nich pełni. Ta ciemna strona jest nam chyba potrzebna.

    Mariusza Trelińskiego uważa się za kogoś pozbawionego kompleksów także dlatego, że będąc z wykształcenia reżyserem filmowym, zainteresował się operą, nowym dla siebie medium.

    - Sam siebie również wprawiłem w zdumienie, gdy zająłem się operą - śmieje się Mariusz. - Ale tak naprawdę robię to, na czym się znam, bo muzykę mam we krwi. Ona zawsze była pierwsza. Była podstawą moich wszystkich filmów. W swoim pierwszym manifeście filmowym (kiedy miałem 16 lat) walczyłem o umuzycznienie języka kina. W muzyce zawiera się przekaz ducha daleko istotniejszy niż często ułomne didaskalia operowe. W niej tkwi esencja, wokół której konstruuję operową rzeczywistość. Kompleksy nie zawsze jednak dopingują do działania. Wiele z nich rujnuje nam życie. W naszym otoczeniu nie brakuje osób gotowych na wszystko, żeby tylko mieć najlepsze samochody, największe domy, pokazywać się w prestiżowych miejscach. Albo takich, które zamykają się w domu, izolują, bo czują się gorsze od innych. Jeszcze gorzej, gdy działanie kompleksu niższości jest tak silne, że powoduje skrajnie egoistyczne, społecznie szkodliwe zachowania. Gdy ktoś ma szaleńczą żądzę władzy i upokorzenia innych. Wystarczy przyjrzeć się niektórym politykom, aby ten mechanizm zobaczyć jak na dłoni.

    Żyję, jak chcę i z kim chcę. Skąd się biorą kompleksy?

    - Z pragnienia bycia doskonałym - odpowiada profesor Katarzyna Popiołek. - Biust ma być idealny, tak samo nogi, oczy i figura. A ideału, jak wiadomo, nie ma. Bardzo często wymagania, które sobie stawiamy, są za wysokie i to właśnie jest źródłem kompleksów. Inne powstają w wyniku zranień w dzieciństwie. Wystarczy, że dawno niewidziana ciocia Basia, składając wizytę w naszym domu, palnie: "ależ ta Ola ma krzywe nogi". I Ola do końca życia może nie pozbyć się kompleksu krzywych nóg. Czasem zwykły mankament zauważony przez kogoś urasta do rozmiarów potwora, który zaczyna przeszkadzać nam w codziennym funkcjonowaniu i w kontaktach z ludźmi. Im jesteśmy bardziej wrażliwi, niepewni siebie, tym łatwiej przychodzi nam tworzenie kompleksów. A tworzymy ich całe mnóstwo - współczesna psychologia naliczyła ich około 50. Wiele z nich rodzi się w dorosłym życiu jako efekt czegoś, co w socjologii nazywane jest rozbieżnością czynników statusu. Co to znaczy? Otóż każdy człowiek w związku z tym, że zajmuje taką, a nie inną pozycję, powinien spełniać pewne wymagania, bo tego oczekuje od niego otoczenie. Na przykład jeśli jest dyrektorem, oczekuje się od niego, że będzie miał wyższe wykształcenie, doświadczenie, że potrafi współdziałać z ludźmi. Jeśli jest nauczycielem - że będzie kompetentny, sprawiedliwy. Jeśli jest bogaty - że będzie miał obycie i dobre pochodzenie. Często zdarza się, że nie wszystkie te wymagania spełniamy. Na przykład majętny człowiek wstydzi się swojego pochodzenia. I co wtedy robi? Próbuje gwałtownie podbić wymagany przez otoczenie czynnik statusu i żeni się z osobą z nazwiskiem albo wiesza na ścianie obrazy wymyślonych przodków. Im większy stopień rozbieżności, tym ludzie czują się bardziej niepewnie. To, że inni widzą tę rozbieżność, jest dla nich źródłem kary. Gdy potrafią ją usunąć - mają poczucie nagrody.

    - Człowiek czuje się pewnie, gdy jego status jest zbieżny, to znaczy, gdy wszystkie wymagania związane z jego pozycją są spełnione - mówi profesor Katarzyna Popiołek. - Gdy w dodatku status ten jest wysoki, jego posiadacz nie przywiązuje wielkiej wagi do zachowań, jakie są mu przypisane. Ktoś bardzo bogaty, kto jednocześnie wie, że ma wiele zalet, wykształcenie i odpowiednie kompetencje, będzie spokojnie podlewał ogród w rozciągniętym podkoszulku, jeździł skromnym samochodem i przyznawał się, że czegoś nie wie, bo nie musi podkreślać swego statusu. On go ma. Osoba niepewna statusu czuje, że nie spełnia wszystkich wymagań, więc bardzo podkreśla posiadanie przysłowiowej fury, skóry i komóry.

    Mariusz Treliński niczego nie musi udowadniać. Zrozumiał, że w sztuce najważniejsze jest dać sobie prawo do błędu. Ta postawa otwiera na poszukiwania, bez których nie istnieje rozwój. Tu chodzi o drogę, a nie o sukcesy poszczególnych tytułów. Nie jest więc ważna ocena. Twierdzi - za Rilkem - że jedynym elementem weryfikującym dzieło sztuki jest konieczność jego powstania. Mariusz mówi, że za każdym razem musi odnaleźć w sobie tę podstawową potrzebę, a reszta nie ma znaczenia.

    - Próbuję odnaleźć w sobie tę konieczność. Wsłuchać się w wewnętrzny głos, który jest jedynym głosem prawdy. Mam wrażenie, że dzieła sztuki są już uformowane, gotowe, należy je tylko wydobyć na światło dzienne w sposób niezakłócony, niezafałszowany. Chodzi o prostą zgodność z samym sobą - to pojęcie w sztuce i psychologii znaczy to samo.

    Prężę muskuły

    Najdotkliwszym wśród kompleksów jest chyba kompleks niższości. Pół biedy, gdy ludzie nań cierpiący stają się śmieszni - na przykład nie mając wykształcenia, zamiast się uczyć, wolą udawać, że dużo wiedzą i używają górnolotnych słów. Markowanie, że się ma to, czego się nie ma, bywa bardzo zabawne, ale w sumie niegroźne. Kompleks ten jednak może bardzo zubażać nasze życie. Jeśli ktoś wstydzi się swojego pochodzenia, często zaczyna unikać tych ludzi, którzy patrzą na niego przez ten pryzmat. I w ten sposób ogranicza swoje kontakty do otoczenia, które nie zwraca na to uwagi. Kompleks niższości powoduje, że stajemy się trudnymi partnerami, przyjaciółmi, pracownikami. Bywamy przeczuleni na jakimś punkcie, nadwrażliwi, jeśli chodzi o pewne kwestie. Gdy mowa o czymś, co skrywamy, nagle się rumienimy, zaczynają nam wypadać przedmioty z ręki, złościmy się albo zmieniamy temat.

    - Żeby było śmieszniej, często kompleks niższości powiązany jest z kompleksem wyższości - mówi Katarzyna Popiołek. - Ktoś, kto czuje się gorszy, chce to poczucie przełamać, stale podkreślając, że jest lepszy i że inni nie dorastają mu do pięt.

    Kompleksu wyższości nie można mylić z poczuciem własnej wartości. Ludzie z silnym poczuciem własnej wartości na ogół nie pogardzają innymi, nie afiszują się z tym, co mają i potrafią, bo czują się wewnętrznie mocni. Natomiast osoby cierpiące na kompleks wyższości, tak naprawdę czują się słabe, niepewne, więc usiłują wmówić innym, że są fantastyczne. Tak postępuje macho, który ma poczucie, że wcale nie jest ze stali, więc pręży muskuły, traktuje wszystkich z góry i udaje silnego.

    Inni mają, a my nie

    My, Polacy, często prężymy muskuły. Profesor Katarzyna Popiołek: - Nasze narodowe kompleksy są głęboko zakorzenione w historii. Mamy poczucie, że jesteśmy niewinnymi ofiarami losu, bo albo mieliśmy nie najlepiej rządzących królów elekcyjnych, albo zaborców, albo okupantów, wreszcie trudne warunki w PRL-u. A przecież zawsze byliśmy zaradni, staraliśmy się tymi rękami coś robić, natomiast inni nam ciągle przeszkadzali.

    Więc to nie my jesteśmy winni naszych niepowodzeń i trudności, tylko inni. Dlatego powinniśmy uzyskać od nich zadośćuczynienie. Niech Europa płaci, niech daje, bo nam się należy, bo cierpieliśmy. Kompleks ofiary rodzi postawę roszczeniową - domaganie się współczucia, rekompensaty, sprawiedliwości. Jednak świat nie jest przecież sprawiedliwy, natura też nie jest sprawiedliwa, więc domaganie się, żeby tak było, jest przyjęciem postawy dziecka. Zamiast koncentrować się na poczuciu krzywdy, lepiej działać.

    Drugi nasz kompleks narodowy to kompleks niższości. Rzeczywiście mamy jeszcze pewne zapóźnienia cywilizacyjne w stosunku do świata zachodniego, ale - paradoksalnie - mamy też niezłomne przeświadczenie, że my tę Europę powinniśmy gromko pouczać, zbawiać.

    I trzeci kompleks - poczucie permanentnego niedocenienia. Towarzyszy nam przekonanie, że za mało eksponuje się nas na forum światowym, że inni nie doceniają naszych zasług. Jesteśmy na to bardzo wyczuleni, bywa, że przesadnie. A przecież Polska to jeden z wielu krajów, nie można wymagać, żeby był wciąż w centrum uwagi.

    Możemy się wyróżnić swoją działalnością, sukcesami, ale my chcielibyśmy, niejako z definicji, lokować się wysoko w ocenach, bo uważamy, że "inni nie zasłużyli, a to mają, podczas gdy myśmy zasłużyli, a nie mamy".

    Kompleksy nie są groźne, o ile nie niszczą nam życia, nie utrudniają funkcjonowania wśród ludzi, nie hamują naszego rozwoju. Najważniejsze, żeby sobie je uświadomić. Bo największe spustoszenia sieją te nieuświadomione. Natomiast wszystkie nasze znajome braki, niedostatki zawsze można przepracować.

    Jak? Na przykład powiedzieć sobie: Nikt nie jest doskonały, ja też nie muszę. Może mam za duży nos, ale jestem atrakcyjna, umiem to i tamto, lubię ludzi. Nie muszę się wszystkim podobać. Jeśli moim kompleksem jest nieśmiałość, to wzmacniam wiarę w siebie. Jeśli zdaję sobie sprawę, że czegoś nie umiem, buduję swoje kompetencje. Przyznanie się do swoich słabych stron to podstawa. A my często tego właśnie nie potrafimy.

    Lektury dla zakompleksionych

    • Renata Gut, Maria Piegowska, Barbara Wójcik "Zarządzanie sobą. Książka o działaniu, myśleniu i odczuwaniu", Difin 2008.
    • Nathaniel Branden "6 filarów poczucia własnej wartości", Feeria 2006.
    • Matthew McKay, Patrick Fanning "Poczucie własnej wartości", Rebis 2002.

    Alina Gutek ("Zwierciadło", 16.11.2010)


Strona główna