Mariusz Szczygieł
Czy coś się zmieniło w naszym domu dziecka? Po 1989 roku? Smutek jest ten sam. Oto co ostatnio usłyszałem, podsłuchałem, przeczytałem. Moja pięcioletnia córka powiedziała: - Jak to dobrze, że mnie urodziłaś, mamusiu. Wie pan, że się wzruszyłam? Poszłyśmy ostatnio do domu dziecka. Blisko nas, to sobie chodzimy we dwie do tych dzieci. One uczą się w podstawówce w naszej miejscowości. Ale jak zapraszają do siebie do sierocińca swoich kolegów na urodziny, to oni nigdy nie przychodzą. Pomyślałam, że my z Weroniką będziemy je regularnie odwiedzać. Dla Werki te wizyty są takie same jak u Jędrka czy Maćka, którzy mają rodziców; zawsze się cieszy. Wchodzimy ostatnio do sali, wychowawczyni nas przywitała i sobie poszła. Jakiś chłopiec zanosi się łzami. Pytam, dlaczego płacze. - On płacze, bo mu pani zabrała czarną kredkę - wyjaśniła dziewczynka obok. Usiadłam przy nim. Rzeczywiście wszystko w kolorowankach zamalowywał na czarno. - A dlaczego pani zabrała ci czarną kredkę? - Żeby rysował innymi - dalej wyjaśnia koleżanka, a chłopiec łka. - Czarny to bardzo piękny kolor - mówię mu. - Bardzo wyrazisty, wszystko dzięki niemu widać. Chłopiec spojrzał, jakby mi nie dowierzał. - Ale zobacz, są też inne kolory. Na przykład żółty jest bardzo piękny. Świat ma różne kolory i warto zwrócić uwagę na inne - i podałam mu żółtą kredkę. Córka moja włożyła ręce w jakąś farbę do malowania i chciała pójść się umyć. Wracamy, raptem kilka minut minęło, a chłopiec już zamalował całą kartkę. Każdy kwiatek miał płatek w innym kolorze! Trzy zdania. Przecież wypowiedziałam do niego tylko trzy zdania! Znam ten dom jak własny. W moim dzieciństwie to było naturalne, że chodziło się do domu dziecka, bawiliśmy się razem. Do dzisiaj pamiętam imiona i nazwiska koleżanek i kolegów stamtąd. Park obok tego budynku to było nasze wspólne królestwo, pnie drzew, zakamarki, krzaki... Dziś, 30 lat później, nadal do tego parku chodzę. Teraz z córką. Ale dzieci z domu dziecka tam nigdy nie widziałam. Wszystkie siedzą w środku. Pamiętam, jak w dzieciństwie razem z kolegą chcieliśmy podpalić łąkę. I pamiętam karę za to. Kara mnie nie dotyczyła, bo byłam z zewnątrz i miałam rodziców, ale jemu ogolili głowę na łyso. A to w tamtych latach była straszna kara, bo goliło się dzieci, które miały wszy. A z takimi dziećmi nikt potem nie chciał się zadawać w klasie, żeby nie być zawszonym. Pamiętam, jak za karę chłopcy musieli myć tyłek jednej dziewczynce, która była upośledzona i ciągle brudna od robienia kupy. Czy coś się zmieniło? Po 1989 roku? Niech pomyślę. Wie pan, co zauważyłam już jako dorosła, a nie widziałam tego jako dziewczynka? Że te dzieci starają się być bardziej miłe i usłużne, przymilają się. Jak na nie patrzę, to jest mi przykro, że stawiają się w pozycji gorszych, tych, które muszą bardziej, więcej... żeby zasłużyć... Aha, chce pan uchwycić przemianę ustrojową? Czy ja wiem... Smutek jest ten sam. I z mieszkańców naszej miejscowości nikt ich nie odwiedza. Jakby ludziom takie rzeczy w ogóle nie przychodziły do głowy. Pokoje nadal są przygnębiające, jak były 30 lat temu, żadnych wesołych kolorów, no jedna wielka smuta. A! Jest! Jest widoczna zmiana. Dawniej zawsze można było wejść na teren, bawić się z nimi. Trzy bramy otwarte były na oścież. A w zeszłym roku pojawił się napis, którego - przysięgam - dawniej nie było: "Nieupoważnionym wstęp wzbroniony!". Tak, wiem, że jest niezbędny. Ale nic sobie z Werką z tego nie robimy. Mariusz Szczygieł ("Duży Format", 2.06.2016)
|