Letnia łuna Gosia Kościelniak
Pewnego razu, gdy Święty Piotr oprowadzał po niebie kolejnego przybysza,
ten stanął i wskazał palcem mały, czerwono pulsujący punkt w dali, na Ziemi.
"Co to jest?" zapytał. "To mąż zdradza żonę." odparł Święty Piotr. "A to?
A to?" pokazał przybysz kolejne czerwone światełko. "A to żona zdradza
męża". "A ta czerwona, wielka łuna tam?" "Aaa... To Ciechocinek..."
Sanatorium. Łagodna kraina mineralnych wód, solanek, kąpieli i nieskończonych
spacerów. Masaży i stołówkowych pogawędek. Festiwal dolegliwości wymienianych
między sobą jak najnowsze plotki. I oczywiście romansów.
A nie, nie... Nie ma co się oddzielać od tych niecnych zachowań myślą:
"Ja tam do sanatorium nie jeżdżę...".
Sanatoria to tylko wcześniejsza forma tej parady atrakcji, którą mamy
współcześnie co roku w gorące letnie miesiące.
Podróżuję bardzo dużo. Każdy kraj ma inną temperaturę namiętności,
inną muzykę i rytm dnia i nocy, zupełnie inny zapach... Kto szuka zabytków,
muzeów i chłodu kościołów wybiera inne kierunki niż ci szukający tańca,
zapomnienia, ryzyka, dreszczy - bynajmniej nie z wszechogarniającego chłodu.
Kiedyś ścinało mnie chłodem właśnie, kiedy na egzotycznych wyspach widziałam
kobiety wynajmujące sobie młodzieńców na wakacyjne wyjazdy, kobiety piękne
i zimne, młodzieńców gorących. Teraz już nie robi to wrażenia. Każdy szuka
ciepła jak umie. Jeden w ciepłych krajach, drugi w ciepłych, choć obcych,
ramionach.
W Portugalii, w mojej ulubionej Lizbonie tętniącej już prawie afrykańskim
rytmem, są miejsca, gdzie tańczy się na stołach, oblewa się nawzajem winem
z owocami, kroki samby porywają w zapomnienie. Rano brukowane ulice lśnią
potokami spływającej z Górnego Miasta wody, jakby Lizbona codziennie zmywała
z siebie upalną bezsenność i godziny uniesień.
Jest pięknie, dopóki robi się to wszystko, czego nie chciałoby się
potem szybko zapomnieć.
Mój znajomy perkusista z Lizbony, czarnoskóry, pięknie zbudowany Lino,
z miękkim, pobłażliwym uśmiechem opowiadał mi jak to mogą wręcz wybierać
spośród białych, młodych kobiet ciągnących tu z chłodnej Europy. Ciągnących
głównie po to, by sprawdzić "jak to jest" kiedy białe łączy się z czarnym.
I czy koleżanki nie przesadzają...
Zbliża się ta wesoła pora. Miliony ludzi pakuje rzeczy, kobiety kilka
sekund wahają się nad zabraniem takiej sukienki, tej bielizny, innych perfum,
żeby nie kojarzyły się z domem. Mężczyźni nie kupują tego, co może im się
przydać. Kupią na miejscu.
Czy gdzieś tam, niziutko w sercu, dycha jeszcze młodzieńcza nadzieja
na to, że może tego lata zaznamy miłości? Że może właśnie w tym roku, na
tej plaży, w tym hotelu, na tym rozpalonym bruku - zabije nam serce? Czy
raczej już nie, czy już tylko napomykamy przyjaciołom przed wyjazdem, że
chcemy odpocząć od tego wszystkiego, przeżyć niezobowiązującą, radosną
przygodę i wracamy?
Swoją drogą, ileż wakacyjnych spojrzeń iskrzących zmieniło się w związek?
Nie oszukujmy się. Malutko.
I jeśli jeszcze są mężczyźni, którzy myślą, że kobiety myślą, że męskie
maślane oczy przy zachodzącym słońcu, piękne wyznania, ułańską fantazję
i siłę lwa, można w wakacje potraktować serio, to niech tak nie myślą.
Kobiety już dawno bawią się w to samo. Umieją się uczyć.
W czasie letnich ucieczek aura zachęca, zmęczenie nie istnieje, skóra
się zarumieniła, kolacje mogą ciągnąć się w nieskończoność, zegarek nie
drze się nad ranem i bliscy nie przypominają nam kim tak naprawdę jesteśmy.
Można uwierzyć więc w wiele wersji siebie. Można się nawet w sobie samym
zakochać. I wtedy łatwiej jeszcze o wakacyjny romans(ik).
A kiedy po letnim iskrzeniu ona mu się z rąk wymyka i znika, w nim budzi
się instynkt łowcy... Przez jakiś czas może wyglądać to groźnie i przekonująco
do tego stopnia, że i on sam może uwierzyć, że to poważne. Ale spokojnie,
to przechodzi wraz z brakiem bryzy znad morza, blednie w obliczu szarego
blokowiska, miejskich spalin i codzienności. Jeśli wyjątkowo nie mija,
nie należy iść do lekarza pierwszego ani kolejnego kontaktu.
Należy iść do kościoła i zapalić świeczkę w podziękowaniu za cud.
Wszelkie wakacyjne przyjemności oczywiście nie powinny boleć. To warunek
podstawowy. Tego kodeksu jednak trudno przestrzegać, bo nigdy nie wiadomo,
czy któraś strona przypadkiem jednak nie zapomniała się zaszczepić przeciwko
prawdziwemu zaangażowaniu przed wyjazdem.
Łatwiej trzymać się innej, bardziej wyraźnej zasady. Choć to nie znaczy
wcale, że wielu się jej trzyma.
Otóż zanim pośle się komuś nieznanemu gorące spojrzenia, drinka, zanim
utonie się w jej/jego opalonych ramionach, przypomnieć sobie należy, czy
przypadkiem w domu nie zostawiło się kogoś, kto wierzy, że się go kocha.
Gosia Kościelniak, lipiec 2006 |