nikt mnie nie uczył jak żyć ani też jak umierać
nie pomyślano o tym rzucony codzienności
jakoś pierwsze zmęczyłem nad drugim ślęczę teraz
i boję się czy zdążę czas wiecznie rzuca kośćmi
nie wiem tylko dlaczego bez końca plącze plany
na cóż takie szaleństwa co to naprawdę znaczy
może nie wie niecnota ogień do cna stłumiony
czy jest tu czy go nie ma dzisiaj nawet nie płaczę
mam za czymże rozpaczać tęsknić śnić albo marzyć
pochłonął ciebie bezkres wraz z wiarą że powrócisz
cóż że jeszcze ważnego może mi się przydarzyć
niechby tysiące wierszy czy dla nich wszystko rzucisz
tak jeśli ciągle kochasz bez końca śnisz pamiętasz
i czekasz zasmucona każdą chwilą się trwożysz
zdolna zbawić od złego nieśmiertelna i święta
by wbrew temu wszystkiemu znów się dla mnie narodzić