"Nie przeproszę, że urodziłam" - historie rodzin z in vitro Klara Klinger
Na problemy związane z zapłodnieniem pozaustrojowym trzeba patrzeć
nie tylko z perspektywy rodziców. Warto na nie spojrzeć oczami dziecka,
które chce się dowiedzieć, skąd się wzięło - przedstawiamy rozmowę z Karoliną
Domagalską, autorką książki "Nie przeproszę, że urodziłam. Historie rodzin
z in vitro".
Z Karoliną Domagalską rozmawia Klara Klinger.
Karolina Domagalska autorka książki "Nie przeproszę, że urodziłam. Historie
rodzin z in vitro". Urodziła się w 1980 r. w Gdańsku. Studiowała etnologię
na UW i gender studies w Central European University. Tam pierwszy raz
spotkała się z zagadnieniem medycyny reprodukcyjnej oraz jej wpływu na
tradycyjne pojmowanie rodziny i pokrewieństwa. Z zawodu reporterka.
In vitro, zwłaszcza z wykorzystaniem materiału genetycznego dawcy,
często anonimowego, to niewiadoma. "Nie spodziewasz się wielu pytań, a
zwłaszcza tych, które zadadzą Twoje dzieci" - mówi jeden z bohaterów pani
książki. Czy dla dziecka ważniejsza jest osoba, która jest jego społeczną
matką lub ojcem, czy ta, z którą łączy je biologiczne pokrewieństwo?
To problem o wiele poważniejszy, niż można by się spodziewać. Kiedy
dziecko dowiaduje się w wieku nastoletnim czy dorosłym, że jego ojciec
biologiczny jest anonimowym dawcą spermy, to jest to dla niego początek
tragedii. Okazuje się, że poznanie genetycznego rodzica jest bardzo istotne
dla budowania tożsamości. Dlatego największe problemy przy zapłodnieniu
pozaustrojowym pojawiają się przy dawstwie. Przy in vitro w rodzinach heteroseksualnych,
gdzie zarodek powstaje z materiału genetycznego obojga rodziców, mówimy
o problemie niepłodności. To też bardzo ciężkie przeżycie, ale sytuacja
jest klarowna: do zapłodnienia doszło poza organizmem matki, lecz genetyczni
rodzice są tożsami ze społecznymi. Sfera dylematów moralnych, etycznych
pojawia się dopiero, kiedy dawcą komórki czy nasienia jest ktoś obcy. I
najsilniej uwidacznia się, gdy patrzymy na to z perspektywy praw dziecka.
Tymczasem właśnie o tym się nie rozmawia, a już na pewno nie w Polsce.
Jedna z bohaterek pani reportażu mówi bardzo mocno: nikt mnie nie
pytał o zdanie, nie pytał, czy na takich zasadach chcę przyjść na świat.
Rodzice odpowiadają: ale inaczej ciebie by nie było. Te dzieciaki nazywają
to egzystencjonalnym długiem. Żyją ze świadomością, że powinny być wdzięczne,
iż są. Tymczasem sposób powołania ich do życia, a raczej zatajanie pochodzenia
biologiczno-genetycznego, wywołuje w nich cierpienie i zaburzenie tożsamości.
Szczególnie, jeżeli nie mają dostępu do pełnej wiedzy o genetycznych rodzicach.
Do anonimowości dążą nie tylko dawcy, ale też społeczni rodzice.
Prawda może zaburzyć relacje w rodzinie.
Bardzo długo myślano w ten sposób. Wielu rodziców nie mówiło dzieciom
prawdy, bo tak im doradzali lekarze. W rodzinach heteroseksualnych nadal
dominuje przekonanie, że należy ukryć przed dzieckiem informację o jego
pochodzeniu, choć to się powoli zmienia. Najczęściej o tym, skąd się wzięły,
mówią swoim dzieciom samotne mamy z wyboru. Wychodzą z założenia, że skoro
wybrały dla nich taki los, powinny im coś powiedzieć, kiedy te zapytają
o ojca. Robią tak też rodzice w układach gejowskich czy lesbijskich. Rodziny
heteroseksualne o wiele bardziej niechętnie. Nawet w Szwecji, w której
już w latach 80. anonimowość dawstwa została zakazana, większość rodziców
nadal nie mówi dzieciom prawdy. Sądząc, że to dla ich dobra.
Dlaczego poznanie biologicznych rodziców jest aż tak istotne? Przecież
chodzi tylko dawcę materiału genetycznego.
Nie zdajemy sobie sprawy, jak to ważne, bo patrzymy na problem z perspektywy
ludzi, którzy tę wiedzę mają. Większość z nas posiada informacje o rodzicach.
Nawet jeżeli są szczątkowe, jak w przypadku adopcji. Kiedy mamy do czynienia
z dawstwem anonimowym, przeszłość jawi się jak czarna dziura. Jeżeli nawet
rodzice zdradzą dziecku sekret jego pochodzenia, to przy dawcy anonimowym
nie ma - legalnie - żadnych możliwości, by dowiedzieć się czego więcej.
Oprócz tego, jaki jest jego numer. Starania dzieci, by zdobyć jakieś dodatkowe
informacje, pokazują, że bardzo im na tym zależy. Poza tym geny ujawniają
się nie tylko w wyglądzie, ale i zainteresowaniach. Na przykład nikt w
danej rodzinie nie studiował, a dziecko idzie na uniwersytet. Tymczasem
wiadomo, że na początku większość dawców to byli studenci medycyny, prawa.
21-letnia Sarah walczyła w Niemczech o to, by mogła poznać nazwisko
ojca. Tłumaczyła, że bez tego czuje się niekompletna. Mówiła: wyobrażam
sobie, że gdy dotrę do niego, będzie to jak znalezienie mojej drugiej połowy.
Pani reportaż potwierdza, że to nie jest odosobniony przypadek.
Pokazuje to dramatyczna walka, którą toczy Brytyjka Rachel. Ta dziewczyna
zawsze miała poczucie, że jest inna i nie pasuje do rodziny. Najbardziej
doskwierało jej to, że ma słabą więź z ojcem. Jednak nie wiedziała, że
jest dzieckiem z in vitro. Wyszło to na jaw przypadkiem, przy okazji wyników
badań krwi. Coś ją tknęło, kiedy spostrzegła, że grupa mamy to A, a grupa
ojca to 0 - co oznaczało, że nie ma szans, by była ich biologicznym dzieckiem.
Sytuacja była o tyle dramatyczna, że okazało się to w momencie, kiedy jej
tata zachorował na nerki. To choroba przenoszona genetycznie, więc Rachel
podejrzewała, że i ona może mieć podobną wadę. Żyła w poczuciu zagrożenia,
ale rodzice nawet wtedy, by ją uspokoić, nie zdradzili prawdy. Dopiero
kiedy patrząc na wyniki krwi, zapytała mamę, o co chodzi, ta potwierdziła,
że jej tata nie jest jej ojcem biologicznym.
Jaka była jej reakcja?
Z jednej strony Rachel poczuła, że wszystko nabiera sensu, ta wiadomość
wyjaśnia problemy w relacji z tatą, z którymi borykała się od lat. Choć
pojawił się nowy: kto w takim razie jest jej ojcem. Poza tym uwiera ją,
że jej relacja z rodzicami opierała się całe lata na kłamstwie. Rachel
zaczęła szukać dawcy, do tej pory nie udało się jej go naleźć. Zalogowała
się na stronie łączącej osoby urodzone z tych samych dawców, dzięki czemu
poznała przyrodniego brata. Źle się to skończyło - okazało się, że on ma
fobie społeczne, a ona też cierpiała na neurozy. Brat zaczął do niej wydzwaniać,
przerzucać na nią swoje problemy. Nie wytrzymała emocjonalnie. Zerwała
z nim kontakt, ale dało jej to do myślenia, że być może oboje odziedziczyli
kłopoty psychiczne po ojcu. I mówi mi gorzko, że nie prosiła, by być rodzeństwem
setki nieznajomych oraz nie móc skontaktować się z ojcem. Ze społecznym
tatą o tym nie rozmawia. Poprosił ją tylko, żeby nie mówiła jego znajomym.
Brzmi okrutnie.
Dlatego Rachel działa na rzecz zakazu anonimowego dawstwa. W Wielkiej
Brytanii jest już zakazane, ale ona chce iść jeszcze dalej: pragnie, by
informacja o tym, że dziecko urodziło się z dawstwa, pojawiała się w akcie
urodzenia. Bo nawet jeżeli dawstwo anonimowe jest zakazane, nadal w gestii
rodziców leży to, czy powiedzą o tym dziecku. Toczyła się na ten temat
duża debata i powstał raport, który brał pod uwagę to rozwiązanie, ale
w końcu nie zdecydowano się na nie. Autorzy raportu wyszli z założenia,
że nie powinno być sprawą państwa, co zrobią rodzice. Poza tym, że dla
części dzieci mogłoby to być stygmatyzujące.
Tym bardziej że niektóre historie naprawdę są trudne. Jak ta, kiedy
ojcem biologicznym, czyli dawcą nasienia, był dziadek - ojciec ojca społecznego.
Z pewnością nie każde dziecko chciałoby, żeby o czymś takim wiedzieli jego
koledzy.
To akurat rodzina, która postawiła na pełną otwartość. Na początku popełnili
kilka błędów, ale dziś starsza córka ma 12 lat i wydaje się w pełni świadoma
sytuacji i bardzo pewna siebie. Traktuje to, że jej biologicznym ojcem
jest dziadek, jako coś naturalnego. Rodzice powiedzieli jej o tym, kiedy
miała pięć lat, tłumacząc, że tata nie miał nasionek i pomógł im jego ojciec.
I, jak dodali, to jest wyjątkowe. Co akurat doprowadziło do niezręcznej
sytuacji: wkrótce po tej rozmowie niania pochwaliła dziewczynkę, że namalowała
wyjątkowy rysunek, a ta jej powiedziała: "A wiesz, co jest naprawdę wyjątkowe?
Że moim tatą jest mój dziadek". To nauczyło jej rodzinę opowiadać o tym
zupełnie normalnie. I nie mówić, że dziadek jest tatą, a jedynie dawcą.
Zresztą zdecydowali się na drugie dziecko, które zostało poczęte w ten
sam sposób.
Jednak dzieci - poza incydentem z opiekunką - nie opowiadają o tym
na prawo i lewo. Być może czują, że to odbiega od normy.
Kiedy zastanawiałam się, czy system stworzony przez tę rodzinę nie ma
jakiejś wyrwy, zastanowiło mnie, że rodzice poprosili, by córki Dore i
Lotte uprzedzały ich, komu się zwierzą z ich sytuacji rodzinnej. Chcieli
się do tego przygotować. To sygnał, że może i oni sami czegoś się obawiają.
Gdy słyszy się taką historię, myśli się o seksualności. Zostanie
rodzicem kojarzy się przecież z seksem. W tym układzie to prawie jak kazirodztwo.
To prawda. Córka spytała pewnego razu mamę, czy poszła z dziadkiem do
łóżka. Matka potraktowała to jednak z humorem.
A poszła?
Nie. Kupiła w aptece strzykawkę i potem jej mąż przelał do niej nasienie,
które oddał teść. I choć, jak potem mówiła mi seksuolożka, właśnie dzięki
in vitro z aktu reprodukcyjnego wyeliminowano stosunek seksualny, to w
świadomości społecznej dawstwo jest z nim mocno powiązane. To zresztą była
dla tej matki najtrudniejsza chwila. Sama przyznawała, że ciężko jej było
ze świadomością, że ma w sobie nasienie teścia, nie schodziła już potem
na dół, wolała go nie widzieć. Twierdzi jednak, że nic by nie zmieniła.
Rodzice tych dziewczynek są dumni z tego, co zrobili.
Ale w pewnym momencie starsza córka mówi do taty: "Co ty możesz wiedzieć,
jesteś moim przyrodnim bratem".
Na szczęście oni z tego żartują i oswajają w ten sposób temat. Ta dziewczynka
może to powiedzieć na głos, a nie musi dusić w sobie. Rodzice Dore i Lotte
uważają, że dzieci muszą wiedzieć, ale najważniejsze są role społeczne.
Matka jest matką, a ojciec ojcem. Rozmawiałam też z polską rodziną, w której
dawczynią była jedna z córek z poprzedniego małżeństwa matki. Oddała komórkę
bez zastanowienia. Urodziły się bliźnięta, a rodzina wydaje się szczęśliwa.
Ocena takich sytuacji przez ekspertów nie jest jednoznaczna. Amerykańska
psycholożka Diane Ehrensaft, autorka książki odpowiadającej na takie trudne
pytania, przyznaje, że w takim przypadku może pojawić się zazdrość. Zaś
amerykańska American Society for Reproductive Medicine uważa, że takie
dawstwo naraża na emocjonalną presję i sytuację, w której córka oddaje
matce będącej w drugim związku komórkę, i ocenia za zbyt kazirodcze (przypomina
związek ojca z córką, pomimo że chodzi jedynie o ojczyma). Jednak brytyjska
Human Fertilisation and Embryology Authority nie ma z tym problemu.
Wspomina pani, że problem dawstwa to nie tylko problem dzieci. Jak
czują się mężowie kobiet, które urodziły dziecko, a jego ojcem biologicznym
jest inny mężczyzna?
Niepłodność i bezpłodność mężczyzn to temat bardzo mało poznany. Na
pewno jest to problem silnie stygmatyzujący i stąd często decyzja, aby
zachować tajemnicę na temat skorzystania z nasienia dawcy. W przypadku
jednej z bohaterek - Ruth, urodzonej z dawstwa nasienia - kiedy jej mama
rozwiodła się z mężem, ten powiedział, że nie uznaje Ruth, bo i tak nie
była jego biologiczną córką. Choć był przy porodzie i pierwszy trzymał
ją w ramionach. Ale on też od początku mówił, zanim podjęli decyzję o skorzystaniu
z dawcy, że nie wie, czy będzie potrafił wychować dziecko, które nie jest
z nim spokrewnione. Największy problem ma sama Ruth, która od dziecka wie
o tym, że jej biologicznym ojcem jest anonimowy dawca. A od 18. roku życia
próbuje go znaleźć. Bezskutecznie. Chciałaby go spytać o jego rodzinę,
zainteresowania, historię chorób i twierdzi, że to byłoby najlepsze, co
by ją mogło spotkać w życiu. Zaś jej matka, która czuje się bezradna, widząc
cierpienie córki, powtarza: "Nie przeproszę za to, że urodziłam".
Dlaczego tak ważne jest, by dziecko urodzić? Skoro zarodek jest i
tak adoptowany, czyli obcy genetycznie dla ojca i matki, to dlaczego przyszli
rodzice nie chcą po prostu przyjąć noworodka? Tym bardziej że zabiegi in
vitro są bardzo bolesne i trudne.
Doświadczenie ciąży jest ogromnie ważne. Wiele osób uważa, że w tym
czasie buduje się więź. Relacja, której nie da się w żaden inny sposób
uzyskać. Jedna z moich polskich bohaterek, która nie mogła mieć dzieci,
sama chciała wybrać dawcę nasienia. Dlatego też nie brała pod uwagę adopcji.
Na tożsamości dawcy tak bardzo jej zależało, bowiem sama musiała uporać
się z tym, że do pewnego momentu nie wiedziała o swojej przeszłości. Jako
nastolatka dowiedziała się od rodziców, że jest Żydówką. Postawiła sobie
za cel, że jej dziecko nie będzie okłamywane i będzie jak najwięcej wiedziało
na temat swojego pochodzenia.
Bardzo ciekawy w tym wszystkim jest aspekt prawny. Najstarsze dziecko
z in vitro ma 37 lat. Ale prawo jest dopiero kształtowane. Wtórnie, na
żywej tkance.
Prawo powstawało po precedensowych procesach. To sami zainteresowani
zmieniali porządek prawny. Najczęściej dochodziło do sprawy sądowej. W
Izraelu słynna była sprawa Ruti Nahmani, w Wielkiej Brytanii - Joe Ross.
Jak to było?
Joe Ross dowiedziała się w wieku 7-8 lat, że jej ojciec społeczny nie
jest ojcem biologicznym. To nią wstrząsnęło. Dorastanie było dla niej bardzo
trudne. Uważała, że to dlatego, że nie wie, kto jest jej biologicznym ojcem.
Nie mogła sobie z tym poradzić. Wraz z rodzicami dwójki innych dzieci pozwała
rząd brytyjski, że dopuścił do tego, że nie może poznać ojca. Przegrali
sprawę, jednak wywalczyli stworzenie platformy, na której dzieci urodzone
przed 1991 r., czyli przed wprowadzeniem nakazu rejestrowania wszystkich
dawców i wszystkich transferów (potem nadawano dawcy numer, dzięki któremu
można było zobaczyć, że należy do ojca tych i tych dzieci), mogły się spotkać.
To rodzaj portalu społecznościowego. Zainteresowani umieszczają wyniki
swoich badań genetycznych, dzięki którym mogą znaleźć rodzeństwo lub rodziców,
jeżeli ci też zamieszczą swoje wyniki. Na przykład Rachel, o której opowiadałam,
tam właśnie spotkała swojego brata. Ale ostatecznie i tak rozpętała się
debata, która doprowadziła do wprowadzenia zakazu anonimowego dawstwa w
Wielkiej Brytanii. Zresztą na Wyspach od dawna nie unikają trudnych pytań.
Wszystko jest nazwane, wszystkie trudne tematy są dyskutowane i konsultowane
społecznie.
Takie portale społecznościowe do szukania genetycznych krewnych są
popularne?
Istnieje portal z USA, na którym komunikują się ludzie z całego świata.
I może się zdarzyć, że po wrzuceniu numeru dawcy poznamy swoje rodzeństwo,
a nawet rodzica.
Ale Joe Ross nie uzyskała dostępu do danych swojego ojca?
Znalazła dawcę w ramach prywatnego śledztwa, ale on nie chciał kontaktu.
To kolejna sprawa. Prawo prawem, ale dawca, chcąc anonimowości, nie
życzył sobie kontaktu z dziećmi.
Jest różnie. Jeden z mężczyzn, z którym rozmawiałam, dopiero po obejrzeniu
programu poświęconego problemowi dzieci z in vitro postanowił zgłosić swój
numer dawcy na brytyjskim portalu i czeka na kontakt. Od tego czasu żyje
w napięciu. On, a także jego żona. Tłumaczy, że nie miał pojęcia, że anonimowością
może unieszczęśliwić tyle osób. Więc mówi: zgłaszajcie się, możecie mnie
poznać. Ale nie wie, czy to będą trzy osoby, czy setka.
Oprócz anonimowości dość kłopotliwy i niejednoznaczny prawnie jest
problem, kto ma prawo do zarodków. Czy można korzystać z zarodków, które
powstały z naszego materiału genetycznego po śmierci partnera, czy ma się
do nich prawo po rozstaniu?
To właśnie rozstrzygało się w głośnej izraelskiej sprawie. Najpierw
sąd najwyższy zdecydował, że Ruti Nahmani nie może skorzystać z zarodków,
które powstały przed rozwodem z jej komórki i niesienia byłego już męża,
bo nie ma na to zgody biologicznego ojca. Naczelnym argumentem było, że
on ma prawo do niebycia rodzicem. Ale wznowiono postępowanie i wydano drugi
wyrok, który wzięto pod uwagę, że to była jej ostatnia możliwość posiadania
dziecka biologicznego. Miała wyciętą macicę i chciała urodzić przez surogatkę,
ale komórki jajowe ze względu na wiek były już coraz słabsze. Sąd orzekł,
że prawo do posiadania dziecka jest ważniejsze niż prawo do nieposiadania
dziecka. Co ciekawe, tu znowu sprawy potoczyły się inaczej, niż to było
zaplanowane. Ostatecznie zarodek się nie przyjął i Ruti adoptowała dziecko.
A jej były partner ma dzieci z nową żoną.
W Polsce, gdzie dopiero przygotowywana jest ustawa, która po raz
pierwszy tę sferę będzie regulować, możliwe będzie wyłącznie dawstwo anonimowe.
Zabroniono też dawstwa ze wskazaniem - rodzina ani przyjaciel nie będzie
mógł przekazać komórek rozrodczych.
Wielka szkoda, że temat anonimowego dawstwa nie został szeroko podjęty.
Polskie Ministerstwo Zdrowia powinno umożliwiać dwie ścieżki - również
taką, że ktoś chce oddać materiał genetyczny w sposób otwarty, nie chce
być anonimowy. Brak tej opcji wynika chyba z nierozumienia tematu. Taka
regulacja jest niezgodna z kartą praw dziecka. Poza tym może pociągnąć
za sobą procesy. To nic innego jak zamykanie oczu na rzeczywistość. I nie
chodzi tylko o stan prawny.
Czyli?
Sami lekarze, z którymi rozmawiałam, mówią, że czasy anonimowości się
kończą. Z jednej strony powoduje to rozwój technologii cyfrowej, z drugiej
- medycyny, w tym powszechność badań genetycznych. Być może już powstają
aplikacje, które będą wyszukiwać osoby z tym samym DNA. Szef duńskiego
banku spermy European Sperm Bank uważa, że anonimowość jest niemożliwa.
Dlatego w tym banku nie mówi się o dawcy anonimowym, używa się terminu
dawca otwarty i nieotwarty, czyli że można się z nim skontaktować lub nie.
W Polsce dziecko po skończeniu 18. roku życia pozna miejscowość i
datę urodzenia swojego dawcy.
To też pokazuje, że anonimowość to w zasadzie fikcja. Pomysłowość dzieci,
które szukają rodziców, jest niesamowita. Rozmawiałam z jedną dziewczyną
z Danii. Jest córką samotnej mamy z wyboru, więc od dzieciństwa wiedziała
o historii z dawstwem, tyle że dawca nasienia był anonimowy. Dziewczyna
poruszyła niebo i ziemię, żeby dotrzeć do ojca. Zaglądała ludziom w twarze,
szukając fizycznego podobieństwa. Dotarła nawet do informacji, w które
dni ten dawca oddawał nasienie i w jakiej ilości, dzięki zhakowanemu programowi.
Prowadzi tabele w Exelu, liczy, ile fiolek kiedy oddał. Szacowała też,
ile może mieć przyrodniego rodzeństwa.
Znalazła dawcę?
Tak, wertując księgi absolwentów, które powstają na uniwersytetach.
Wiedziała, że dawca studiował prawo. Przeczesała studentów z danego roku
i drogą eliminacji wytypowała jednego adwokata. Wysłała do niego pytanie.
On nie odpowiedział. Dziewczyna liczy, że kiedyś zmieni zdanie i czeka.
Znalazła natomiast przyrodnie rodzeństwo przy okazji programu telewizyjnego.
Zostały zaproszone dzieci, które są świadome swojego pochodzenia i szukają
dawców. Poszła z jedną z dziewczyn na lunch przed nagraniem programu i
zagadnęła ją o numer dawcy. Okazało się, że jest identyczny.
Jest jeszcze jedno zagrożenie. Nawet jeśli w macicy znajdzie się
obca genetycznie komórka jajowa, to w świetle prawa matką jest kobieta,
która urodziła dziecko. Ojcem jest zaś ten, kto dał nasienie. Może to grozić
procesami o alimenty wytaczanymi męskim dawcom.
Teoretycznie to jest od razu prawnie załatwiane w klinice: dawca zrzeka
się praw do dziecka, a więc i obowiązków wobec niego. Trudno byłoby więc
w sądzie dowodzić czegoś innego. Ale jeżeli ktoś robi to prywatnie, dokonuje
zapłodnienia ze strzykawką, sytuacja może być bardziej skomplikowana.
W pani reportażu nie pojawia się problem dawstwa komórek jajowych.
Szuka się ojców genetycznych, a matek nie?
Dzieci z nasienia dawców jest więcej. Nie dość tego, może być wiele
potomstwa z jednego dawcy. W przypadku kobiet chodzi o pojedyncze komórki,
więc nie ma aż tyle rodzeństwa. Dzieci od jednej dawczyni może być ewentualnie
kilkanaście, ale nie kilkaset. W przypadku komórek jajowych zawsze w grę
wchodzi in vitro przeprowadzane w warunkach szpitalnych. Poza tym w tych
sytuacjach matkom jest pewnie wiele trudniej powiedzieć dzieciom prawdę.
Dzieci z in vitro mówią o jeszcze jednym. To strach przed kazirodczymi
związkami. Jeżeli istnieje możliwość posiadania setki rodzeństwa, nie jest
wykluczone, że przez przypadek się z taką osobą zwiąże.
Jedna z bohaterek - wspominana Ruth - cały czas się upewnia, czy ojciec
jej męża przypadkiem nie był dawcą nasienia. Sprawdzała, czy nie jest do
niego podobna. To, że można spotkać rodzeństwo, jest dla tych dzieci trudne
do przyjęcia. Choć poszczególne kraje mają ograniczenia co do liczby dzieci,
które mogą powstać z nasienia dawcy, w Wielkiej Brytanii jest to 10, w
Danii 12, banki duńskie, największe banki spermy w Europie, eksportują
nasienie jednego dawcy do wielu krajów i w efekcie dawca może mieć i setkę
dzieci. Poza tym dawcy mogą zgłaszać się do różnych miejsc. Oczywiście
są modele matematyczne, które pokazują, że nieświadome związanie się z
przyrodnim rodzeństwem jest prawie niemożliwe. Jeden z polskich lekarzy,
guru od in vitro, przekonywał mnie, że właściwie nawet jakby doszło do
takiego związku, to z punktu widzenia medycyny nic złego się nie stanie.
Jego zdaniem nie ma co załamywać rąk. To jednak pokazuje, że temat jest
cały czas otwarty, a prawo będzie cały czas się zmieniać.
|