Płyną w górze
niczym słomkowe kapelusze.
Kościelna je wieża przymierza.
Nie pasują - za duże.
Zegar ratuszowy
próżno nadstawia głowę.
Dachy domów
wyciągają szyję po kryjomu.
Dwa smukłe klony
daremnie rozwarły korony
i biegną zziajane na wzgórze.
Lecą tak obłoki
z ręki do ręki
w bardzo wysoki,
czysty błękit.
Płyną samotnie w górze
niczym słomkowe kapelusze.
Potem całą noc płaczą
aż do zorzy,
że nikt ich na głowę
nie włożył.