Gdy szpital śpi,
cisza tyka w ścianach,
a po długich korytarzach
kardiologii rozpina swoją sieć
nicość.
Powietrze unosi siną brew
i marszczy się w kącikach warg
umierającego starca.
Żółta łza światła spływa
w ciemność.
W moich żyłach rozkłada
namioty ostatni oddech
i zapalają się świece krwi,
których płomyki
dławią gardło.
Na łóżkach modlą się
blade prześcieradła.
Tylko suche usta ścierają
powietrze w popiół.
To życie wywiesza białe flagi,
to śmierć.
Noc naciąga kaptur i milczy.
I powoli opada powieka nieba.