Joanna Drosio-Czaplińska
W społeczeństwie, które obsesyjnie boi się choroby psychicznej, naprawdę cierpi na nią zaledwie 1 proc. ludzi. Cała reszta zaniepokojonych własnym stanem psychicznym to nowe warianty normy. Polacy, według badań, bardziej boją się dziś choroby psychicznej niż AIDS. W rankingu lęków utratę zmysłów wyprzedza tylko rak i zawał. Są powody, by się bać. Bo stresu coraz więcej, lęków o byt też, prognozy na przyszłość niepewne. Ośrodki Interwencji Kryzysowej, działające w większych miastach, pękają w szwach i nie są w stanie przyjąć wszystkich zaniepokojonych. Coraz więcej jest załamań nerwowych. Na słynnej skali stresu Holmesa i Rahe'a najtrudniejsze dla człowieka zdarzenia to śmierć bliskiej osoby, choroba, utrata pracy, rozwód. W tej puli są też sytuacje, które wydają się błahe, jak święta czy przeprowadzka. A prawda jest taka, że nawet dużo błahsze rzeczy mogą przeważyć szalę między normą a chorobą: złe słowo, mandat czy widok bezdomnego. Mówimy potem: zwariował; miał napad szału na lotnisku i zwymyślał personel; wyprowadzili ją ze szkoły, bo pozrzucała wszystkie kwiaty z okien. Choroby psychiczne takie jak schizofrenia występują stosunkowo rzadko - cierpi na nie zaledwie ok. 1 proc. społeczeństwa. Nieporównanie więcej jest zaburzeń osobowości - z czym można funkcjonować społecznie całkiem sprawnie - 17 proc.; dodatkowe 10 proc. to zaburzenia lękowe. Cała reszta problemów psychicznych to epizody depresyjne, psychotyczne, które mogą przytrafić się zdrowym w sytuacjach kryzysowych, a tych w życiu nie brakuje. Coraz więcej mamy też siecioholików, zakupoholików, obżerających się i odchudzających, i uzależnionych od ćwiczeń fizycznych. Do tego przeróżne reksje - tanoreksja (solarium), pregoreksja (odchudzanie w czasie ciąży), anoreksja. Uzależnieni od zbierania czegoś, operacji plastycznych. Prawie 10 proc. Polaków ma problem z alkoholem, ok. 3 proc. - z nałogowym hazardem, 3,6 proc. - z narkotykami, mimo narkotykowej prohibicji. Do tego dochodzą fobie: arachno - przed pająkami, agora - przed miejscami publicznymi, ofidio - przed wężami, aerodro - przed lataniem. Fobię można mieć na wszystko: powietrze, brud, dentystę, burzę. I choć ludzie z tą przypadłością zastanawiają się, czy są normalni, to odpowiedź jest prosta: tak, to też mieści się w psychicznej normie. Kolejną grupą ludzi podejrzewających u siebie chorobę psychiczną są słyszący głosy. Mówi się, że słyszy je ponad 10 proc. ludzi w różnym wieku. Z tego 90 proc. zaczęło je słyszeć nagle, po traumatycznym wydarzeniu, potem często przemijały. Półtora miliona ludzi rocznie trafia w Polsce do szpitali psychiatrycznych. Z roku na rok coraz więcej, co plasuje nas na jednym z pierwszych miejsc w Europie. Jednak schizofrenie i psychozy czy też choroba afektywna dwubiegunowa to margines problemów, które funduje ludzka psychika. Coraz większa część trafiających do szpitali to osoby zdrowe psychicznie - przynajmniej w tym nowym, formalnym ujęciu. Normalność po nowemu Psychologowie i psychiatrzy nieustannie poszerzają granice psychologicznej normy. Przedmiot nauczania, nazywany kiedyś psychopatologią, figuruje dziś jako "zdrowie psychiczne". Coraz wyraźniej odchodzi się od medykalizacji, psychiatryzacji i patologizacji człowieka. Klasyfikacje chorób - amerykańska DSM-V i europejska ICD-10 - dziś traktowane są jako zaledwie propozycja dedykowana psychiatrom i psychologom, bo człowiek okazał się bardziej skomplikowany, niż myśleliśmy. Dzięki badaniom genetyków i neuropsychologów wiadomo już, że norm normalności nie da się traktować jak paragrafu w kodeksie. Jeszcze w latach 60. zachodnia medycyna z oddaniem zajmowała się katalogowaniem odmienności. Wszystko, co nie mieściło się w założonym schemacie - dom, rodzina, tradycyjne role społeczne, zachowania zgodne z kulturą - uznawane było za patologię albo chorobę. (Choć, na zasadzie reakcji, w latach 60. część psychiatrów weszła w nurt zwany antypsychiatrią, wedle której osoby uznawane za psychicznie chore miały być jedynie innym wariantem normy, ani gorszym, ani lepszym. A ich problem miał być produktem braku akceptacji w kulturze dla pozaschematyczności). Jednocześnie kultura, czy też moda, o nazwie New Age wchłaniała różne wątki z kultur Wschodu lub etnicznej egzotyki, traktując kryzys psychiczny, połączony z odmiennym stanem świadomości, jako warunek rozwoju duchowego. Dzisiejsza powściągliwość w wyznaczaniu ostrych granic pomiędzy zdrowiem psychicznym a chorobą jest jakimś odległym echem antypsychiatrii, ale też w pewnym stopniu pokłosiem głośnego eksperymentu. Na początku lat 70. XX w. do 12 amerykańskich szpitali psychiatrycznych zgłosiło się w różnym czasie ośmioro pacjentów. Wszyscy skarżyli się na to samo: w swoich głowach mieli słyszeć głosy mówiące coś niewyraźnie, ale z bełkotu dawało się wyłowić słowa: "głucho", "pusto" i "łomot". Tak naprawdę nikt z nich nie był chory ani nawet nie miał w przeszłości problemów psychicznych. Troje psychologów, pediatra, psychiatra, doktorant psychologii, malarz i gospodyni domowa, na prośbę Davida Rosenhana, psychologa pracującego w Stanford University, zgłosili się do szpitali psychiatrycznych w ramach eksperymentu sprawdzającego trafność diagnoz. Zaraz po przyjęciu do szpitala zachowywali się zupełnie normalnie, zgłaszali personelowi, że omamy słuchowe całkowicie znikły. Mimo to cała ósemka była hospitalizowana od 7 do 52 dni. Choć wszyscy prezentowali identyczne objawy (a właściwie ich brak), siedmiu uczestników eksperymentu dostało diagnozę "schizofrenia", a jeden "psychoza maniakalno-depresyjna" (obecnie nazywana chorobą afektywną dwubiegunową). Wszyscy otrzymali też leki. Co ciekawe, w trakcie eksperymentu jedynie inni pacjenci szpitali psychiatrycznych zaczęli podejrzewać, że coś z ich współpacjentami jest nie tak. Mówili wprost: jesteście zdrowi, pewnie to śledztwo dziennikarskie albo jakiś eksperyment naukowy. Popularna teza o pochopnym "robieniu z ludzi wariatów" zyskała eksperymentalne potwierdzenie. - Niemniej na użytek medycyny i farmakologii wciąż stosuje się dziś pojęcie normy - mówi prof. Bohdan Wasilewski. To stwierdzenie braku choroby psychicznej. A już samą chorobę diagnozuje się w oparciu o bardzo wąskie kryteria i np. na potrzeby orzeczenia o niezbędności hospitalizacji psychiatrycznej. Istnieje, rzecz jasna, szereg definicji naukowych dotyczących normy psychicznej, ale znajdują one zastosowanie raczej w pedagogice czy socjologii niż psychiatrii. Według popularnej dziś definicji Marii Jahody osoba zdrowa psychicznie to ta, która potrafi się przystosować do otoczenia, nie tracąc swojej indywidualności, ma spójną osobowość, postrzega siebie i świat adekwatnie do sytuacji i własnych możliwości. Wskazaniami do hospitalizacji, czyli wyjściem poza normę, są zawsze próby samobójcze, a także wszystkie inne sytuacje, w których człowiek stwarza bezpośrednie zagrożenie dla siebie lub innych. Aby zakwalifikować do szpitalnego leczenia, trzeba stwierdzić, że pacjent ma urojenia, omamy, tkwi w osłupieniu lub jest pobudzony psychoruchowo, ma gonitwę myśli. Takimi wskazaniami mogą być też zaburzenia afektywne, czyli depresja, choroba dwubiegunowa (od manii do depresji). Wzdłuż granicy między chorobą a problemami psychicznymi przebiega też linia oddzielająca psychiatrię od psychologii. Jeśli pacjent trafia do szpitala, zajmują się nim na ogół psychiatrzy, skupiający się na biochemicznych i biologicznych powodach choroby i - w przeciwieństwie do psychologów - decydujący o leczeniu farmakologicznym. Kompetencją psychologów jest przyjrzenie się pacjentowi (mówi się też: "klientowi", o ile nie jest hospitalizowany), temu, co w jego życiu sprawiło, że znalazł się w kryzysie. Psycholog, żeby postawić trafną diagnozę na temat sytuacji pacjenta, posługuje się testami i kwestionariuszami, które stanowią element diagnozy źródeł problemów w funkcjonowaniu - ale żaden z nich nie wystarczy, by stwierdzić chorobę. Na problemy psychiczne skarżą się przecież często osoby znośnie funkcjonujące społecznie, mające zaburzenia osobowości (np. osobowość schizotypowa, obsesyjno-kompulsywna, borderline, narcystyczna), ale w przypadku których nie można mówić o chorobie. Ich problemy wynikają bowiem nie z chemii mózgu, którą jakoś można leczyć, ale z jego struktury. Takie osoby widzą świat przez zniekształcający filtr. Groźne dla innych mogą być np. osoby z psychopatią - jednak i w ich wypadku na ogół nie można mówić o leczeniu, co najwyżej ich terapia jest wspomagana farmakologicznie. Próbą ochrony społeczeństwa przed niebezpiecznymi (a formalnie zdrowymi psychicznie) osobami była słynna ustawa, mająca rozwiązać problem pedofila zabójcy Trynkiewicza. Według niej zakłady karne muszą wskazywać osoby potencjalnie niebezpieczne, a biegli ocenić, czy dana osoba faktycznie stwarza zagrożenie. Samotność w sieci Pytanie zasadnicze brzmi, dlaczego epizod depresyjny, nawet lekki epizod psychotyczny (doświadczenie trudne, ale i mogące posłużyć za odskocznię do przepracowania kryzysu), czasem przeradza się w pobyt w szpitalu psychiatrycznym, a potem w całkowite rozbicie, utratę pracy, wyobcowanie? Dr Anna Mosiołek, wicedyrektor Mazowieckiego Specjalistycznego Centrum Zdrowia w Pruszkowie (który, zgodnie z nowymi trendami, nie nazywa się już szpitalem psychiatrycznym), mówi, że tylko około jednej trzeciej pacjentów trafiających na oddział psychiatryczny to ludzie cierpiący na choroby uniemożliwiające im normalne życie. Cała reszta jest w stanie funkcjonować, tyle że przegapiła moment, kiedy wystarczyłaby rozmowa z psychologiem, terapia. Przychodzą w takim stanie, że już trzeba włączyć leki psychotropowe. - Granica, za którą człowiek przestaje sobie radzić i wyłącza się z codzienności, bywa cienka. Zdarza się to sprawnym, zdrowym, kompetentnym - mówi dr Mosiołek. To, że coraz więcej ludzi ma problemy ze zdrowiem psychicznym, jest konsekwencją czasów, w których żyjemy. Warto pamiętać, że przewlekły stres uszkadza mózg. Nasze mózgi nie są ewolucyjnie gotowe na przyswajanie takiej ilości informacji, jaka dziś na nie spada, na życie w wiecznym napięciu. Wtedy impulsem do wybuchu zrywającego kontakt z rzeczywistością może być wszystko, każda drobnostka. - Pojawia się dezorganizacja zachowania, człowiek angażuje się w coś, czego nie ma, boi się. Otoczenie jest wrogie i niebezpieczne, ma myśli "nie jego" - tak w skrócie opisuje atak psychotyczny prof. Jacek Wciórka z Instytutu Neurologii i Psychiatrii w Warszawie. I nie jest tak, że za epizod psychotyczny odpowiada jakiś wadliwy gen czy neurotransmiter. Zwykle psychoza rozwija się około dwóch i pół roku. Nawet jeśli potem ludziom wydaje się, że to przyszło nagle - z pewnością tak nie było. Jak w przypadku Patryka - dziś pacjenta szpitala psychiatrycznego. Przyszedł do pracy dzień po tym, jak został zwolniony. Jakoś dostał się na trzecie piętro bez karty. Usiadł przy swoim biurku, które nie zostało jeszcze sprzątnięte po redukcji etatu, i włączył komputer. Nie mógł się zalogować, więc patrzył w ścianę. Na open space zapanowała cisza, wezwano ochronę. Panowie nie byli zbyt czuli, bo mężczyzny nie powinno tu być, ale nikt z kolegów ani szefów nie miał odwagi się do niego odezwać. Patryk nie dał się wyprowadzić i doszło do szarpaniny. Wezwano pogotowie itd. To historia bez happy endu - pokazuje tylko, jak trudno niekiedy zmieścić się w normie psychicznej, gdy warunki życia jej uwłaczają. Lęk przed spadaniem Podłożem choroby psychicznej bardzo często jest dziś, zdaniem psychiatrów, długotrwały stres związany z pracą (a raczej z pracoholizmem). Z badań CBOS nad kondycją psychiczną Polaków wynika, że właśnie stres, niezależnie od tego, czy człowiek jest prezesem korporacji czy gospodynią domową, leży u podłoża większości problemów psychicznych. Według Briana Robinsona, autora wielu książek na ten temat, pracoholizm jest najbardziej zamaskowaną chorobą psychiczną, ponieważ zabiera człowiekowi zdrowie i uczucia, porzucając go w depresji. Zbadano, że pierwszymi sygnałami narastającej nierównowagi są: bóle głowy, żołądka, mięśni, kręgosłupa, ucisk w klatce piersiowej, nadciśnienie, problemy ze snem i zrelaksowaniem się. Pracoholicy mają znacznie wyższy poziom lęku, z czasem trudność w przeżywaniu przyjemności. Jak Kamil - kolejny pacjent, spędzający w biurze 12-14 godzin dziennie. Przyznał, że kiedy miał w pracy kłopoty, masturbował się, żeby się rozładować. Po powrocie do domu wypijał trzy szklanki whisky, ale nie więcej, tyle że regularnie. Jest zamożnym człowiekiem, mężem i ojcem. Pękł. Na pytanie terapeuty, czy odczuwał jakąkolwiek przyjemność z życia, odpowiedział, że nie rozumie pytania. Tłumaczył, że przyszedł "tylko po prochy", żeby poczuć się lepiej. Momentem szczególnie ryzykownym dla psychicznej równowagi, utrzymania się w normie, jest traumatyczne doświadczenie. Zwłaszcza gdy brakuje wsparcia. Ot, banalny przykład wzięty od znajomych - Irena, lat 71, emerytowana urzędniczka, pół roku po udarze męża, który stracił sprawność w połowie ciała, zaczęła wydzwaniać do córki, że mąż, lat 78, zdradza ją z rehabilitantką, młodszą od staruszka o 30 lat. Irena wiedziała, że mają plan: zabić ją i przejąć dom oraz oszczędności. Błagała córkę, żeby przyjechała ją ratować. Córka z niedowierzaniem zaczęła śledzić kuśtykającego ojca, który wychodził wieczorem z psem rozprostować kości. Oprócz tego, że zagadał się tu i tam, dowodów zdrady nie było. Na wizytę u psychiatry mamy nie namówiła, ale na tomografię mózgu tak. Nie wykazała niczego groźnego. Po trzech miesiącach przeszły nad tematem do porządku dziennego. Jakby nic się nie wydarzyło. I tak od dwóch lat nie dzieje się nic niepokojącego. Ale córka jest czujna. Bo w ogóle starość jest czasem szczególnie wielu kryzysów. Ale i młodość jest na liście podejrzanych. Co dziesiąty nieletni wymaga dziś w Polsce opieki psychologicznej, a nawet psychiatrycznej. W ubiegłym roku życie odebrało sobie w Polsce ponad 6 tys. osób. O prawie 2 tys. więcej niż w roku poprzednim. Ci nowi to często na ogół młodzi. Sobie i innym Psychiatrzy podkreślają, że gdyby każdy miał świadomość, iż o zdrowie psychiczne dba się tak samo jak o własne ciało, można by uniknąć tego, co potocznie nazywamy załamaniem nerwowym. Prof. Wciórka, który opracował po polsku klasyfikację chorób psychicznych DSM, uważa, że jako społeczeństwo mało świadome konieczności dbania o psychiczny dobrostan jesteśmy zapóźnieni w stosunku do zachodnioeuropejskich społeczeństw o jakieś 30 lat. Owszem, w 2010 r. Polska przyjęła Narodowy Program Ochrony Zdrowia Psychicznego, ale niewiele z niego wynika. I nie ma w nim profilaktyki, psychoedukacji. Do psychiatrów i psychologów czeka się w kolejce miesiącami, a łatwiej dostępne w ramach NFZ Ośrodki Interwencji Kryzysowej pękają w szwach. Tam szybko można by znaleźć pomoc i np. antydepresanty albo być skierowanym na grupę AA, Dorosłych Dzieci Alkoholików, współuzależnionych czy skorzystać z pomocy w sytuacji przemocy domowej - ale nie można się dostać. Psycholożka Małgorzata Słowik na grupach terapeutycznych, które prowadzi dla alkoholików, współuzależnionych, ich dzieci i ofiar przemocy (nie brakuje mężczyzn maltretowanych psychicznie przez kobiety), pokazuje uczestnikom liczbę słów opisujących uczucia: 130 pozycji. Są zdumieni, że człowiek może mieć aż tyle! Powoli odnajdują znaczenia wielu z nich we własnych emocjach, trochę tak jak uczyliby się chińskich słówek. Dziwią się, że można być urzeczonym, rozradowanym, zagubionym, odrętwiałym, rozklejonym. Choć właśnie emocje to informacja od nas, co u nas, o tym, na jakiej drodze jesteśmy - dlatego nie opłaca się tego "listu" nie odebrać. Potwierdza to dr Anna Mosiołek. Małgorzata z Katowic, która po nieudanej próbie samobójczej założyła fundację Przetrwać Cierpienie, dziś organizuje grupy wsparcia i wzajemnej edukacji dla rodzin osób w depresji. Kilka lat temu, gdy sięgnęła po środki nasenne, nie myślała o nastoletniej córce ani o mężczyźnie, ani o pracy. Jako samobójczyni obudziła się na oddziale psychiatrycznym - taka procedura. Od tamtego czasu walczy z życiem, każdego dnia ucząc kogoś radości. Teraz przyszło jej walczyć o życie dosłownie, ponieważ zmaga się z rakiem. Czas, który zainwestowała w ludzi, zwraca się już dziś: nie brakuje koło niej życzliwych i bliskich. Ostatecznie nic lepszego w życiu nie można mieć.
Joanna Drosio-Czaplińska ("Polityka", 11.11.2014)
TEST. Barometr zagrożeń: czy masz powody do niepokoju? Jeśli zastanawia państwa własny stan zdrowia, nasz krótki Barometr Zagrożeń Zdrowia Psychicznego może być wstępną wskazówką, czy są powody do niepokoju. Barometr mogą stosować osoby w wieku 18-70 lat o pełnej sprawności osobistej i zawodowej. Ocena dotyczy obserwowanych przez siebie zmian stanu psychicznego, jest więc z założenia subiektywna i powinna być odniesiona do oceny dokonanej przez inną osobę bliską, która ma stały kontakt z osobą badaną. Barometr powinien zostać wypełniony jako wynik pierwszej refleksji po przeczytaniu pytania. Objawy nieobecne lub pojawiające się sporadycznie i o małym nasileniu oznaczamy jako nie - nieobecne. Jedynie objawy, które upośledzają normalne funkcjonowanie, oznaczamy jako tak - obecne. Sposób oceny wyniku badania: sumujemy liczbę zakreśleń tak przy wszystkich pytaniach kwestionariusza. Wynik powyżej 2 zakreśleń wskazuje na konieczność konsultacji swojego stanu psychicznego w placówce służby zdrowia, takiej jak poradnia medycyny rodzinnej czy poradnia zdrowia psychicznego.
Opracował prof. dr hab. Bohdan Wasilewski, psychiatra,
Instytut Psychosomatyczny w Warszawie.
|