O świcie dunajcowym
Podglądałem zza płotu,
Jak anioły przed zimą szykują się do odlotu.
Rechotały na wietrze suchej fasoli strąki,
Dunajec palił fajkę
I dym puszczał na łąki.
To jest senna godzina,
Pełna jeszcze mamideł,
Ale w dole nad rzeką biało było od skrzydeł.
Zleciały się anioły z calutkiej okolicy,
Z Tęgoborza,
Z Bartkowej
I nawet z Przydonicy.
Anioł jest - jak wiadomo - półczłowiekiem,
Półptakiem,
A były wśród nich męskie, żeńskie oraz nijakie.
Wśród anielic, na przykład, była jedna piersiasta,
Co wiosną przyleciała
Z wojewódzkiego miasta.
I została.
Została, aż po jesienną porę,
Z całkiem obcym aniołem w namiocie nad jeziorem.
Kiedy chłody nadeszły,
Kiedy pogoda zbrzydła,
Coraz częściej anioły zaklepywały skrzydła.
Pora lecieć.
Do góry wznosi się wata mglista.
Są warunki do startu.
Trzeba je wykorzystać.
Poooszły!
Nad modrzewiami szum się zrobił potworny.
Jeden tylko pozostał.
Anioł mrozoodporny.