W ogrodzie pamięci mojej

Marsel Krysztofiński

    Świadectwo to moje, że szynel dojrzałości wcale dobrze nie leży na mych barkach. Bo niekiedy, dumnie jak baszty, piętrzę się ku swojej pamięci, by zaraz złamanym być jak łodyga. Ale to wiem na pewno, o wewnętrzny rozkwit ciężko, przy kłamstwie i gniewie. Wystarczająco napatrzyłem się na nich, na takich, którzy mierzą miarą materialną. Na gladiatorów młode stada, wciąż głodnych jatki. Nastroszeni, puszą się uważając że to ich kontrrewolucja. I nie daj bóg, bądź inny, to zaraz objadą Cię na perłowo. Z błotem zmieszają. Moda, nowość, szlagier, bogacz, bufon. O tak, to jest wydźwięk! Jeżeli taki jesteś to wiedz że coś znaczysz. Litości... Non vestimentum virum ornat, sed vir vestimentum! Piórem pisane, "Chełpliwym - wstęp wzbroniony".

    Zawartość naszego wnętrza, to przecież głębiny niezbadane. Smutków i radości naręcze. Genealogii korzenie, pień wartości. Zawracam nieraz, cofam myśli do czasów minionych. Widzę wydeptane, przed laty szlaki beztroski. Czuję na sobie wiatry, czuję jak kwiatów woń wpajam. Słyszę jak na strunach ulic, kroków gra orkiestra, zaprasza radośnie do tańca gwar miast. Tylko że oczy nie zawsze są odpowiednim fotografem. Klisze, które wywołuje pamięć, zatrzymują sceny, zaiste bo kiedyś były w ruchu. Teraz opadają jak płatek po płatku ku ziemi. Taka oda moja, azyl mój odnaleziony, tak czy inaczej, percepcja moja.

    Posiadam czary, Weber-Fechner nazwał je zmysłami, dlatego nie toczę już boju o przestrzeń zabraną. Warto wracać w miejsca gdzie tylko Ja i przeżycia, korzenne falbany kręte. Miłość prawdziwa, pożądanie moje, dobrych i złych czynów wachlarz. Spacerów i rozmów za mną przebyte mile. Wiem, wspomnienia żyją, lecz nie upoją pragnień, trzeba być w nich ostrożnym, przemijanie boli, za to błędy uczą. Rozkwita we mnie doświadczenie, dlatego nie pojmie mnie więcej kompleks Damoklesa. To nektar odwagi, nadaje smaku trwającym chwilom. Dziś, kuszenia Sukkubów, mimo uszu obojętnie przepuszczam. Żyj tym, co będzie, tym co jest tu i teraz, powtarzam sobie w duchu. Człowiek wypchaną sakwą szmaragdów bywa, ale i piasek tam nieraz się znajdzie zamiast szlachetności.

    Chabrów armio, mapę z kwiatów sobie oszczędź dla mnie, nie wzrastaj, bo nie postawię tam kroków, by dłońmi je zerwać. Serce potrafi podpowiedzieć dokąd zmierzać, do których drzwi zapukać. Mniemam w przekonaniu, że codzienność to nieustanny z kartek grany spektakl. Chore ambicje ludzkości, przykryte niby pacyfizmem. Ogrody uschnięte, pozbawione barw, przez gestów nawozy toksyczne. Wzajemne deptanie swoich pęków, gdy tuż obok chodnik. Coraz bardziej ślepa dziś ludzkość, na bujne kwiatów i roślin krainy. Szklane domy, betonowy potop. Za to w pamięci mojej kwitnie nadal apoliński Wersal, Grand Trianon. Władcza to natura, kurhanów i rajskich ogrodów ziemia. Gdy niebo w słońca promieniach rozściela pierzyny, by w rwetes puścić krople... Człowiek czuje, że żyje. Warto być sobą do końca. Jak bardzo by chcieli móc kierować Twoim życiem, kto jakby nie mówił co masz robić, co wybierać. Jaki by nie prawił morał, jaką dawał radę. To twój żywot, to Ty wybieraj.

    Emocje w człowieku pną się dumne i chętne pokazać swe suknie. W każdym z Nas, dębowe ławy wokół wewnętrznego ogrodu, łożami goszczą, przeszłość do snu... Wydarzeń i przygód tysiące, to we mnie spisane tomy. Dlatego jeszcze tam wrócę. Zawsze wracałem. Pamięci zamykam wrota, by u ich progu niebawem zagościć znów.


Strona główna