Aleksandra Ścibich
Onegdaj u drzwi moich stanął znienacka jegomość o powierzchowności dziwnej nieco. Nie dość, że na przyboś przybył, stopy jeno miał mocno sfatygowaną derką osłonięte, to jeszcze spod lichej jesionki szarawary wystawały, co nie pierwszej już były świeżości i trudno było dociec, czy to aby nie dezabil spod pół wystaje. Skonfudowany nieco swą aparycją, a może i moją konsternacją, jął salwować się oratorskim popisem, sławiąc to kibić mą, to proweniencję, jednakowoż zapewniając, iż na wszelkie prywacje jest gotów, byle tylko konkury jego daremnymi się nie okazały. Spojrzawszy na siermiężny sakwojaż, co u stóp niespodziewanego gościa leżał, litością zdjęta zapytałam, czy aby śniadać by ze mną nie raczył, wszak pora była ku temu akuratna. Na te słowa z lica Euzebiusza, bo takim imieniem raczył się przedstawić, znikł wszelki frasunek. Rzuciwszy niedbale na szezlong jesionkę, wyjął zza pazuchy raptularz i jął w nim portret mój chyżo szkicować, aby, jak to ujął, czasu więcej na dyrdymały nie mitrężyć...
"Onegdaj u drzwi moich stanął jegomość..."
|