Mitia Cote Najważniejszy człowiek w moim życiu to mój tata. Nienawidzę go. Scena pierwsza. Miałem chyba 12 lat. Pojechałem z rodzicami na zakupy do większego miasta. Nie żeby w naszym nie było sklepów, ale kilka razy w roku jeździliśmy na takie prawdziwe zakupy, do dużego miasta z wielkimi supermarketami. To było zawsze wielkie wydarzenie, na które szykowałem się co najmniej jak na wakacje. Nigdy nie byłem na wakacjach z rodzicami. Na parkingu przed sklepami mama powiedziała coś nie tak, żartem. Ojciec czasami tak miał, że nie lubił żartów. Szczególnie z niego. Powiedział tylko: wracamy. Mama zaczęła go przepraszać, zawsze tak miała, że kiedy czuła, że zaraz się zacznie, próbowała go udobruchać. Ja się zwykle nie odzywałem, zaciskałem tylko mokre zimne ręce i czułem, jak bije mi serce. Dum-dum-dum. Ojciec nic nie mówił. Trzymał ręce na kierownicy i zaciskał żuchwę. Najgorsze były te cisze przed wybuchem. Powinienem się przyzwyczaić przez tyle lat, ale jednak to one były najgorsze. Bo nigdy nie wiedziałem, jak bardzo wybuchnie. Wypierdalać z samochodu, już! Krzyknął przez zęby. Do tej pory nienawidzę, jak ktoś w nerwach mówi przez zęby, mam ochotę go uderzyć. Wyszliśmy z samochodu i poszliśmy do sklepu. Najgorsze już minęło, teraz zasada była taka, że się do ojca nie można odzywać, dopóki sam się nie odezwie. W końcu po godzinie, dwóch zaczynał mówić o tym, że jakie fajne telewizory, a może jakąś grę kupimy, żartował. I tak do następnego razu. Scena druga. Lubiłem rybki akwariowe. Odkąd pamiętam, w naszym mieszkaniu było akwarium, czasami dwa. Zajmował się nimi ojciec, potem ja. Był ze mnie dumny, jak szedł ze mną do sklepu zoologicznego, a ja potrafiłem wymienić nazwy ryb: kirys, neon, pyszczak, księżniczka Burgundii, razbora, skalar, mieczyk, brzanka. Jak miałem może dziesięć lat, miałem już swoje akwarium. Najgorsze były dni sprzątania. Trzeba było spuścić sporo wody, wyjąć zwiędnięte liście, czasami przyciąć rośliny, umyć szyby z glonów, wyczyścić filtr. Jak ojciec brał wiaderka, wąż i sitka, robiło mi się gorąco. Zaczynało się normalnie. Może byś pomógł, synu. Szedłem. Nic nie mówiłem, tylko wycierałem dobrze ręce o spodnie, żeby czegoś nie upuścić. Starałem się jak mogłem. Skupiony, jakbym rozbrajał minę, trzymałem wąż, kiedy ojciec spuszczał wodę, wynosiłem wiaderka, trzymałem pokrywę akwarium. Ale zawsze w końcu coś szło nie tak. Wąż wypadł mu z wiaderka i woda zaczęła się wylewać na podłogę, nie mógł złożyć filtra, który rozkręcił, poplątały mu się kable... Cisza. Mokre ręce, dum-dum-dum. Kurwa mać!, przez zęby. Sierota, baran, baba. Byłem przyzwyczajony, spuszczałem głowę i słuchałem. Potem mówił, żebym zostawił już to - kurwa - wszystko i poszedł do pokoju, on sam zawsze musi wszystko sam - kurwa - robić. Co za dziecko, co za sierota. I tak się kończyło sprzątanie akwarium. Scena trzecia. Dobrze się uczyłem. Piątki i szóstki, czasami czwórki, czerwone paski. Na komputerze musiał coś wypełnić, jakieś dokumenty. Zawołał mnie do pomocy. Nie wiedziałem, jak się robi jeden znak w Wordzie. Zaczął coraz mniej mówić i zaciskać szczękę. Mokre ręce, dum-dum-dum. Powiedziałem, że nie wiem. Czego was, kurwa, uczą w tej szkole! Za co ty masz - kurwa - te oceny! Chyba cię w szpitalu podmienili! Scena czwarta. Mieliśmy psa. Bardzo chciałem mieć psa, w końcu go dostałem. Właściwie to chciałem małego, bo mieszkaliśmy w bloku, ale ojcu spodobał się duży, husky. Kiedy urósł, okazało się, że husky lubi dużo ruchu. A kiedy się z nim wychodziło albo jechaliśmy z nim do dziadków na wieś, bardzo się cieszył. Skakał, szczekał, wył. Ojciec czasami tego nie lubił. Krzyknął na niego raz, drugi. Potem uderzył, raz, drugi. Pies czasami już nie wytrzymywał i warknął na ojca. Wtedy się zaczynało. Mokre ręce, dum-dum-dum. Ojciec brał pas, smycz albo co miał pod ręką. I przez zęby, ja ci, kurwa, dam na mnie warczeć. Bił go. Pies skulony w kącie tylko skamlał. Wtedy nie wytrzymywałem. Biegłem do przedpokoju i mówiłem, żeby dał mu spokój, a psa brałem do swojego pokoju. Potem ojciec nie wpuszczał psa do dużego pokoju za karę, że warknął. A parę godzin później podchodził do niego. Pies kulił się w kącie, spuszczał głowę. Wtedy ojciec zaczynał go głaskać. No i co zrobiłeś, ty wiesz, że źle zrobiłeś, ty dobrze wszystko rozumiesz. I zaczynał się z nim bawić. I tak kilka razy w tygodniu. Bardzo uważaliśmy z mamą, żeby ojca nie sprowokować, ale i tak nie wychodziło. Jak jakiegoś dnia nie wybuchnął, to był dobry dzień. Scena piąta. Ojciec był skąpy. Mówił, że nie będziemy tracić na głupoty. Raz namówiłem go, żeby pozwolił mi jechać na kolonię za granicę. To była kolonia organizowana przez jego zakład pracy, więc kosztowała go mniej niż normalnie. Kiedy wróciłem i powiedziałem, że chciałbym za rok znowu pojechać, wkurzył się. To ja mam płacić tyle pieniędzy - cholera jasna - żebyś sobie w hotelu siedział gdzieś. Raz pojechaliśmy w Bieszczady na trzy dni. To był mój najdłuższy wyjazd z rodzicami. Kiedy wróciliśmy, jeszcze pół roku później, kiedy mama mówiła, że może byśmy gdzieś pojechali, rzucał: Byłaś w górach? Byłaś. Jeszcze ci mało? Scena szósta. Któregoś lata przyjechałem po sesji do domu. No, powiedz mu, powiedz, mówiła mama, dziwnie zadziornym jak na nią tonem. Ale ojciec nie wybuchł. Powiedział, że od kilku lat ma romans z moją chrzestną, żoną swojego najlepszego przyjaciela. Zamknąłem się w pokoju, potem wyszedłem z domu. Wieczorem miał do mnie przyjść kolega, głupio się już było wykręcić. Kiedy wieczorem razem przyszliśmy do domu, ojciec spał w kuchni pijany, bez koszulki. Udaliśmy, że go nie widzimy, kolega i ja. Następnego dnia ojciec wszedł do mojego pokoju i powiedział, że wiesz, słuchaj, jest, jak jest, no, stało się, co się stało i się nie odstanie. Zapytał, czy może być kurczak curry na obiad. Powiedziałem, że może. Potem, kiedy przyjaciel ojca i jego syn przyjechali do niego i wyzywali go od skurwysynów, przestał się spotykać z moją chrzestną. Przez jakiś czas wszyscy udawaliśmy, że jest normalnie. Jakiś czas później wyszło, że spotyka się z kobietą ze swojej nowej pracy. Długo namawiałem mamę na rozwód, w końcu się udało. Scena siódma. Wtedy go ostatni raz widziałem. Jeszcze mieszkał u nas. Zapytał, co na studiach, co u mnie. I wtedy poczułem, że już nic nie muszę. Nic nie odpowiadałem, nie witałem się, kiedy przyjechałem do domu, i nie żegnałem, kiedy wyjeżdżałem. Raz chciałem, żeby dał mi moje głośniki, takie małe, komputerowe. Musiał odpiąć kable za szafą. Nie mógł ich rozplątać. Cisza, zacisnął szczękę. Ale już nie miałem mokrych rąk, serce też mi nie biło szybciej. Miał atak, ale pierwszy raz to ja się odezwałem. Zaśmiałem się i powiedziałem, że dobra, że już sam sobie wszystko zrobię. Wtedy wydał mi się śmieszny. Potem go już nie widziałem, wyprowadził się. Przesyła mi od czasu do czasu pieniądze i "Wszystkiego najlepszego" SMS-em na urodziny. Scena ósma. Czasami mi się śni. Zawsze w ten sam sposób. Że próbuje mi kazać coś zrobić albo wpada w te swoje ataki, a ja się śmieję i jeszcze bardziej go prowokuję. I mówię, żeby spierdalał. Kiedy się budzę, jestem uśmiechnięty. Żałuję. Że nie mogę mu powiedzieć, jak bardzo go nienawidziłem, jak śmiali się ze mnie w szkole, kiedy się jąkałem, jak brzydziłem się nim, kiedy dowiedziałem się o jego romansie, jak cieszę się, że go nie widzę. Ale jeszcze kiedyś mu powiem. Nikt nie miał na mnie takiego wpływu jak mój ojciec. Dzięki niemu jestem, jaki jestem. Dlatego to najważniejszy człowiek w moim życiu. A teraz, kiedy o nim piszę, mokre ręce, dum-dum-dum. Autor zdecydował się na pseudonim ze względu na mamę. "W małym mieście niedobrze wyciągać takie historie na wierzch" - napisał.
Dwanaście Opowieści: "Gazeta Wyborcza" poprosiła swoich czytelników, aby opowiedzieli o najważniejszym człowieku w ich życiu. Na ogłoszony konkurs przysłano 1655 prac. "Dum-dum-dum. Osiem scen z ojcem.
|