wczoraj czas się skończył znienacka i cicho
gdzieś nagle zniknęły schody wprost do ciebie
rozległ się złowrogi choć bezdźwięczny chichot
i umrzeć chce wszystko dlaczego sam nie wiem
jak pies bity kijem mogę tylko jęczeć
by zamknąwszy oczy razów końca czekać
sam nie wiem dlaczego znów przed tobą klęczę
i żebrzę o łaskę i wyrok odwlekam
a przecież skazałaś nie za moje winy
bo nawet ty dzisiaj nie powiesz że grzechem
było gdyśmy sami wtopieni w jaśminy
stawali się jednym ciałem i oddechem
powiedzże i nie dręcz dłużej niźli musisz
czemu się sprzeciwiasz i sobie i światu
a młodą kwitnącą miłość zwolna dusisz
pośrodku uśmiechów i kobierców kwiatów