Zenon Rogala
Nauczyciel wszechczasów, Józef Guzek siedział w pokoju nauczycielskim, w jednym końcu długiego stołu, obłożony zeszytami klasowymi. W pewnym momencie nieregularne słupy rozsypały się i odsłoniły jego zmęczoną twarz. - Kęsim! Kęsim! - usłyszałem kiedy rzuciłem się do pomocy przy naprawie papierowego okopu. - Wiesz kto tak przeklinał na Dzikich Polach? - tu mnie zaskoczył. Jak on wchodził do klasy, odczuwałem coś w rodzaju dreszczyku oczekiwania. Wiedziałem, że on we mnie wierzy i nie wolno mi było go zawieźć. Ilekroć w czasie lekcji nikt nie znał odpowiedzi na postawione przez niego pytanie, dopiero wtedy zwracał się do mnie, bo ja musiałem wiedzieć i wiedziałem. Czułem dumę, że znów się nie zawiódł, przecież jestem jego najlepszym uczniem. - Kim chciałbyś być? - zapytał niespodziewanie. No... w życiu jak będziesz dorosły. Ja jestem nauczycielem. Pani Werno też jest nauczycielką. Czy już dzisiaj wiesz, co chciałbyś robić, gdzie pracować? Jak może mnie pytać o coś takiego dzisiaj, tuż po lekcji, kiedy kazał mi przyjść do pokoju nauczycielskiego, miejsca szczególnie krępującego. Na pewno chciałem być taki jak on. Po prostu chciałem być nauczycielem, ale przecież nikt o tym nie może się dowiedzieć, a już zwłaszcza on. Nie, nigdy mu tego nie powiem. - Jesteś bardzo inteligentny. Masz inteligencję wrodzoną, już się z nią urodziłeś. Więc posłuchaj, ja ci teraz uświadomię, że masz taki od Boga dar, uwierz mi i nie zmarnuj go, bo życie będzie wciągać cię w głębiny pokręconych labiryntów. Ten talent musi ci wystarczyć i wystarczy, jeśli go nie zmarnujesz. - Widzę, że jesteś bardzo wrażliwy i czuły na wszelkie sprawy. Ta szczególna wnikliwość i czułość, dobrze wykorzystana, może być podstawą dla ciebie i wszystkich z kim zetknie cię twój los. Jutro powiesz mi kim chcesz być w życiu, dobrze? Nie wiedziałem jak się zachować. To już było bardzo nieznośne, wyraźnie byłem zniecierpliwiony, bo nie wiem dlaczego mój polonista, nagle wybiera mi jakieś cele życiowe. Wtedy właśnie przybrał najpoważniejszą ze swych poważnych min, - Zostań nauczycielem - powiedział szybko. Nie czekał na moją odpowiedź. - Jesteś podobny do mego syna, którego mi przypominasz, a którego już nie ma. Chciałem żeby on był nauczycielem. Nawet nie pamiętam czy powiedziałem do widzenia. Wiedziałem, że patrzy na mnie i dlatego chciałem jak najszybciej wyjść, bo czułem się niesłusznie wyróżniony jego troską. Nazajutrz do klasy zamiast pana Guzka, weszła pani Werno. - Czekacie na lekcje, polskiego, ale dzisiaj lekcji nie będzie. Pan Guzek już nigdy nie przyjdzie na lekcje, bo dzisiaj w nocy zmarł na zawał serca... * * * Powietrze było wilgotne. Pędziłem nie zważając na wielkie kałuże. Stopy już dawno były mokre, a ciężar butów utrudniał rytmiczny bieg. Na piersiach pod kurtką książka, która nie może zmoknąć. To dla niej pędziłem przez nieoświetlone uliczki w jesienny, deszczowy wieczór. W głowie huczały te dwa złowrogie słowa: Bar wzięty! Nie, nie... jeszcze dziś muszę wiedzieć co po tych strasznych słowach będzie się działo na Dzikich Polach. Jeszcze ostatni zakręt, żelazna furtka, kilka kamiennych schodków i już ledwo oświetlona sień biblioteki. Ciemna podłoga pachniała ciemnym płynem. - Poproszę o drugi tom. Pani bibliotekarka była wyraźnie niezadowolona. Widocznie już zdejmowała swój śliski, granatowy fartuch, bo granatowe końcówki paska fartucha zwisały już z obydwu stron jej bioder i kołysały się raz w lewo, raz w prawo, jakby celowo chciały jej zmylić drogę do tego miejsca, gdzie pośród kilku tysięcy grzecznie stojących na półkach książek, stoi ta, po którą tu przypędziłem nie bacząc na ulewny deszcz, kałuże i późną porę. Czas oczekiwania był najgorszy. Wyszła zza regałów, bez uśmiechu, nie wzniosła w górę drugiego tomu, nie powiedziała, że to dalsze losy najdzielniejszego bohatera tamtych czasów. Mego idola i idola wszystkich moich kolegów z siódmej klasy. O jeden tom wyprzedzał mnie tylko Jańcio Zabawa. A za wszystko odpowiedzialność ponosił nauczyciel polskiego. To on był tym prowodyrem i umiejętnie zachęcał nas w wyścigach o coraz to lepszą znajomość losów naszych aktualnych bohaterów. Wracałem z drugim tomem już powoli, spokojny o przebieg dzisiejszego wieczoru i jak się uda, późnej nocy. O tej porze najlepiej przedzierać się przez podmokłe tereny Zbaraża, i leżąc pod gołym niebem Dzikich Pól i będąc zmęczonym śmiertelnie, dumać nad tym, czy można pogodzić miłość do kobiety, dla której warto żyć, z miłością do ojczyzny, dla której trzeba umrzeć. - Można, można... a nawet trzeba, bo inaczej... kęsim, kęsim... * * * Jan Zabawa siedział w ławce przede mną, ale na tym przekątnym miejscu, więc najczęściej widziałem jego profil lub częściej, zasłonę z włosów sięgającą prawie do powierzchni blatu ławki Nasz polonista, nigdy nie drążył w głowie Jańcia ponad jej naturalną wytrzymałość. Ja jednak wiedziałem najlepiej, że mieści się tam, jak w przepełnionej szafie, mnóstwo nietypowych wiadomości. W międzyklasowym konkursie na znajomość treści "Pana Tadeusza", tylko on był w stanie mi zagrozić. Dokładnie wiedział, że Maćko nad Maćkami, mimo, iż siadając do stołu, odwrócił talerz dnem do góry, co miało znaczyć, że nie będzie jadł w czasie uczty, pod koniec jednak "chleb umoczył w supie i jedząc nie dokończył ostatniego zdania." Takie podchwytliwe pytania przygotował na konkurs pan Józef Guzek. Obojętnie czy z historii czy z polskiego. Dzisiaj wypatruję wskazówek zebranych od przypadkowych przechodniów tego nieznanego mi miasteczka, dzięki którym mam nadzieję trafić do aktualnego miejsca pobytu Jańcia Zabawy. Szpital znajduje się poza miastem i otoczony jest solidnym murem. Niepokoję się o przebieg spotkania po tylu latach. Jak obecnie wygląda, czy mnie pozna, czy ja poznam jego, jak zareaguje na pamiątkę z tamtych lat. Pionowa wąska szczelina w drzwiach wiodących na oddział szpitalny ujawniła trzy centymetry białego czepka z czarnym paskiem, jedno badawcze oko pielęgniarki, złoty krzyżyk na wierzchu sweterka z golfem, fragment białego fartucha. - Jest taki chory. Jan Zabawa mieszka w sali numer sześć. - Chorzy mają tu wszystko co jest im niezbędne. Na pewno ucieszy się jak przyniesie mu pan jakieś soki czy napoje - nagle robi się bardziej życzliwa. W kieszeni fartucha obraca brzęczące klucze. - Jest w sali telewizyjnej, bardzo lubi patrzeć w telewizor - ciągle obracała klucze w kieszeni fartucha. W świetlicy półmrok, w rogu na postumencie, pomnik współczesnej cywilizacji. - Jan Zabawa, masz gościa - patrzyła raz na mnie, raz w kierunku kogoś w głębi sali. Po chwili podeszła do zapatrzonego w migający prostokąt mężczyzny. Szedł w moją stronę, trzymany za rękę przez matkę Teresę, ubrany w dres, całkiem łysy, biało-biały, mocno pochylony człowiek. Jak dawniej, nie patrzył na mnie wprost, zerkał jedynie raz na mnie, raz na pielęgniarkę. - Jańcio... Jańcio - przytuliłem go mocno. Z początku jego ręce zwisały bezwładnie. Nie wypuszczałem go szybko. - Jańcio... Jańcio, kochany, pamiętasz mnie ze szkoły numer dwa? Pamiętasz konkurs pana Guzka? Zobacz co ci przyniosłem, to nasza tarcza szkolna. - Pan Józef Guzek... polski... historia... Pan Tadeusz... Bar wzięty... kęsim... kęsim, szeptał mi gdzieś za uchem. Tak, to był tamten Jańcio, mimo łysiny i mimo zgiętego karku i mimo tego miejsca pobytu, zaznaczonego społecznym napiętnowaniem. * * * Cmentarz w Odrzykoniu, otoczony solidnym murem, powitał mnie lekko uchyloną bramą. Już z daleka widzę napis niezbyt dużymi literami na płycie z marmuru: JÓZEF GUZEK - NAUCZYCIEL - Mój nauczyciel - dodaję w duchu. Teraz po tylu, tylu latach, klęcząc na marmurowej płycie nie żegnam się z Nim, ale witam Go serdecznie. A kiedy wchodzę do klasy i kiedy czuję na sobie oczy dziewcząt i chłopców, szukam kogoś kto ma moje chłopięce oczy i kogoś dla kogo będę mógł zostać w takiej pamięci jaką dziś mam dla swego nauczyciela wszechczasów Józefa Guzka. Zenon Rogala
|