Wuj pół dnia z myślami bił się,
Bo mu w domu powój wił się:
- Chcę spokoju! - wołał wuj.
Lecz powoju głodny zwój
Chyłkiem mu oplatał stół,
Kluski żuł, a bułką pluł,
Długim kłączem obrus pruł.
Rychło zwój gnał kłusem w dół,
Chwilę się pod stołem snuł,
Jakby znów coś złego knuł...
A wuj patrzył i się truł,
Bo mu powój nastrój psuł.
Wtem zwój popełzł w przód jak płaz
I w półbuty wuja wlazł.
Gmerał tam przez dłuższy czas...
Gładko wyrył w bucie dziurę
I przez dziurę popełzł w górę.
Biedny wuj się czuł jak muł,
Gdy go powój objął wpół
I kłączami w tułów kłuł!
- A to zbój! - wystękał wuj.
I z powojem stoczył bój!
Wuj zwój szarpał, rwał na pół,
Kłącza targał, gryzł i żuł...
Aż z tułowia powój zzuł.