Czuję się jak w pułapce List tygodnia z czasopisma "Wysokie
obcasy"
Ogromnie poruszył
mnie list "Czuję się jak w pułapce" ("Wysokie Obcasy" nr 26), bo zobaczyłam
siebie przed dwudziestu lat. Też wychowywałam dzieci w ciasnym mieszkaniu
w bloku, spędzając czas w piaskownicy. Zrezygnowałam z doktoratu w klinice,
przeniosłam się do zapyziałej przychodni. Z nudów chodziłam po ścianach,
ale mogłam odebrać dziecko z przedszkola, potem ze świetlicy szkolnej.
Mąż robił karierę naukową - został profesorem, potem dziekanem wydziału.
Nudziły go sprawy domu, przecież robił coś bardzo ważnego. Do pracy gnał
nawet w niedzielę. A ja głupia cieszyłam się, że to pracowity człowiek.
Nie wymagałam, bo jak tu wymagać, skoro to taki ideał. Mąż przekonywał
mnie, że nie warto inwestować w mieszkanie, bo kupimy dom. Tymczasem w
pracy czekała pani Joanna - najpierw studentka, potem doktorantka, teraz
już dr hab., z którą było o czym rozmawiać, można było pojechać za granicę,
miło spędzić czas. Ponieważ mąż do końca był bardzo miłym i kulturalnym
panem, dowiedziałam się o tym ostatnia (jak zwykle bywa). W Boże Narodzenie
mąż odszedł. Z dnia na dzień zostałam z pustym kontem, dwiema córkami,
psem i kotem. A pod moim domem wybudowano drogę szybkiego ruchu.
Minęły trzy lata. Dorabiam w pogotowiu, wypracowuję drugi etat dyżurami. Powoli kupuję coś do domu. Nawet nie myślę o samochodzie czy wczasach za granicą. Znajomi dają mi ubrania, trochę kupuję w sklepach z odzieżą używaną. Modlę się, bym mogła dalej pracować, marzę, by pod domem przestały jeździć samochody. Co należało zrobić? Otóż w wieku trzydziestu dwóch lat robić karierę zawodową nawet wbrew sobie. Na pewno też należało wyegzekwować pomoc od męża, choćby pensję dla pomocy domowej. A może szybko budować dom? Doświadczenie uczy, że domu się nie zostawia nawet ze starą żoną w środku. Dom ostoją trwałości małżeństwa? Mam dla pani dużo szacunku droga młodsza koleżanko. Niech pani nie ufa, pracuje i oszczędza na swoje konto. Ewa Milksche, Zabrze |