Widziane z Internetu: Rachunek dla dorosłego...(artykuł zamieszczony w "Magazynie Medycyny Rodzinnej" nr 5/2000)
Pochodzi on z artykułu prof. Edwarda Rużyłło "Historia jednej przyjaźni", zamieszczonego w numerze 1 (80) pisma "Z Życia Akademii Medycznej w Warszawie" z 1999 roku (artykuł poświęcony był uroczystości promocji książki o Profesorze Stefanie Wesołowskim). "Prof. Manteuffel pisząc "Historię jednej przyjaźni" wspomina rok 1929, kiedy to spotkał się z prof. Wesołowskim "na śledziu" Koła Medyków. Zbiegiem okoliczności, ja również w tym roku poznałem prof. Wesołowskiego. Była to uroczystość inauguracji roku akademickiego na Uniwersytecie Warszawskim. Studenci medycyny byli zebrani w jednym miejscu, w dużej sali na Uniwersytecie. Setki młodych ludzi w uroczystym nastroju oczekiwało na tradycyjne, uroczyste wejście rektora w gronie profesorów. Wówczas zwrócił moją uwagę młody, drobny student medycyny, zawsze uśmiechnięty, który ciągle wstawał, do kogoś podchodził lub do niego podchodzili inni koledzy. Oczywiście był to Stefan Wesołowski. Już wówczas wyróżniał się wśród innych swoją aktywnością, która wyrażała się w gestach, postawie i uśmiechu. (...) Stefan Wesołowski był źródłem naszej radości, napawał nas optymizmem, zbliżał wszystkich do siebie, tworzył związki między ludźmi, zachęcał do przyjacielskiego współżycia i wzajemnego szacunku. Był twórcą zbliżeń międzyludzkich, twórcą nastrojów przyjaźni między lekarzami. Był to wzór lekarza dla wszystkich lekarzy. A był to trudny okres w naszym kraju. Nie wszyscy zdają dziś sobie sprawę, że w tych latach 29-tych, 30-tych, kiedy byliśmy studentami medycyny, życie dla nas nie było łatwe. Około połowa, może nawet więcej niż połowa studentów nie miała dostatków materialnych. Jeżeli padał deszcz to było wiadomo, że część kolegów nie przyjdzie, bo nie mają palt, albo nie mają zelówek, nie mogą iść po mokrym chodniku. Jeżeli trzeba było jakąś zabawę urządzić i ubrać się, nie mogli przyjść na tę zabawę. Ale z czasem dzięki wysiłkom, dzięki umiejętnościom, dzięki współżyciu i wzajemnej pomocy, pożyczaniu sobie ubrań i części garderoby itd., mogliśmy wspólnie spędzać czas nawzajem wymieniając te dni zabawy lub też inaczej wspólnie się urządzając. Był to okres, w którym ludzie nie żądali od wszystkich pieniędzy, tylko byli szczęśliwi , że mogą uczyć się i że mogą na to sami zarobić. Był to okres, w którym żeby pójść na bal, trzeba było posiadać odpowiednie możliwości finansowe. Trzeba było wypożyczyć garnitur, uszyć suknię. Nie wszyscy mogli się na to zdobyć. Nie było tak łatwo jak dzisiaj ubrać się, tanim kosztem. (...) Dzięki tym warunkom, dzięki tym potrzebom
dnia codziennego powodującym, że ludzie myśleli o sobie nie egoistycznie,
albo myśleli o tym, żeby powiększać swoje wiadomości i służyć innym, być
pomocnym w przyszłości dla innych, gdzie środki materialne nie były celem,
ale były tylko metodą wspomagającą osiągnięcia celów emocjonalnych, jakie
każdy student medycyny sobie zakłada."
Kiedy przeczytałem po raz pierwszy powyższy tekst przygotowując go do opublikowania w Internecie, poszedłem do szafy i sprawdziłem. Mam własny płaszcz i dobre buty (i to nie jedną parę), a nawet kilka własnych garniturów. A więc nie jest tak źle. Studiowanie staje coraz bardziej kosztowne. Dobrze pamiętam, kiedy podczas studiów nie chcąc brać pieniędzy od rodziców, miałem do wyboru: kupić obiad lub ulubioną książkę. Najczęściej wybierałem to drugie. A obiady jadłem w barze mlecznym "Biedronka", tuż obok naszego szpitala Banacha przy ul. Grójeckiej w Warszawie. Nawet dzisiaj lubię tam zajrzeć i usiąść cicho w kącie, obserwując innych klientów: "meneli", podróżnych, rencistów, emerytów, którzy także w ciszy pochłaniają swoje porcje. Niektórzy z uśmiechem i życzliwością starają się czasem zagaić rozmowę. Rożne życiorysy, osobowości, sposoby zachowań... Mimo ze pracuję jako lekarz dopiero kilka lat, medycyna nauczyła mnie przede wszystkim jednego - pokory. W pracy często spotykam ludzi w podeszłym wieku. Mimo okropieństw wojny, okupacji i osobistych tragedii są bardziej pogodni, łatwiej zdobywają się na uśmiech i życzliwość niż młodzi - sfrustrowani, wciąż gdzieś spieszący i narzekający na swój zły los. Niedawno zmarła jedna z moich znajomych. Poznałem ja bliżej kilka lat temu podczas podróży na Bliski Wschód, gdy mieszkałem w kibutzu Gan Shmuel w środkowym Izraelu. Przed wojna mieszkała w Warszawie, potem trafiła przez Getto do Oświęcimia. Nie lubiła o tym mówić. Kiedyś stwierdziła, że i tak przeżywa to na nowo za każdym razem, kiedy zamyka oczy. Potem był wyjazd do Persji i ciężka praca na środku pustyni w 30 stopniowym upale przy budowie kibutzu. Spędziłem z nią wiele wieczorów dyskutując o życiu, ludziach... Zapamiętałem, że ani razu nie poskarżyła się na swój los i zawsze była uśmiechnięta, pogodna, skłonna do żartowania (nawet na tzw. tematy "damsko-meskie" :-). W rozmowie z nią nie odczuwało się dzielącej, olbrzymiej różnicy wieku (ponad 50 lat!). Dziś zapewne spotkała się już w swoim Niebie z całą rodziną: rodzicami i rodzeństwem, którzy zginęli podczas okupacji w gettcie warszawskim. Wcześniej zdążyła mnie nauczyć jak zachować płomyk nadziei i optymizmu nawet w trudnych chwilach. Za to jej szczerze dziękuję tym listem... Tak naprawdę nasze młode pokolenie, żyjące w wolnej Polsce na kilka miesięcy przed początkiem XXI wieku nie zna, co to znaczy prawdziwy strach, prawdziwy głód i prawdziwe ubóstwo. I bardzo dobrze... Nauczmy się cieszyć z przyjaźni, miłości bliskich nam osób i nie liczmy każdej złotówki w cudzych i naszych kieszeniach... A na zakończenie wspaniały wiersz ks. Jana Twardowskiego "Rachunek dla dorosłego": Jak daleko odszedłeś od prostego kubka z jednym uchem od starego stołu ze zwykłą ceratą od wzruszenia nie na niby od sensu od podziwu nad światem od tego co nagie a nie rozebrane od tego co wielkie nie tylko z daleka ale i z bliska od tajemnicy nie wykładanej na talerz od matki która patrzyła w oczy żebyś nie kłamał od pacierza od Polski z raną ty stary koniu
Jarosław Kosiaty
("Magazyn Medycyny Rodzinnej" nr 5/2000) |