dziwnie czas jak przechera na drobne się rozmienia
miast rachować w skupieniu sekundy i godziny
to plącze zwodzi mataczy na opak los odmienia
misternie między nami snuje nić pajęczyny
przetyka delikatnie a to guzem milczenia
to znów niezrozumienia zaraźliwym grymasem
kilka skrzących się kropli w diamenty pozamieniał
mało było chwil szczęścia niechże się zjawią czasem
ranek jakiś nie taki zerka spoza chmur słońce
zda się wśród sznurów iskier zaledwie się przemyka
i szuka czy tych sieci zjawią się wreszcie końce
ze wschodem chciałby raźno powieki poodmykać
by jeszcze raz obudzić życia wątpiące kruche
wlać ile tylko zdoła ciepła tęsknoty wiary
może spętane dotąd słabe ciałem i duchem
uwierzą w świt nadziei nie w mroczne nocne mary