Na co nam przyszło
na dzielenie wszystkiego na pół
jak zrywanie z zaschłych ran bandaży
Potem postać jeszcze chwilę
nad otwartym grobem
jak usta do krzyku
Tam gdzie powietrze pękło
i już nigdy się nie zrośnie
Odejść
drży jeszcze poruszona gałązka
słychać echo kroków
szloch zapóźniony i śmieszny
Jak to dobrze, że się nam nie urodziło
dziecko
powój wokół naszych przegubów
jest gdzieś obok nas w każdej cząstce powietrza
w lekkich stąpaniach wiatru
nocą woła nas płaczem do siebie
Naprawdę nic nas nie trzyma