Już jestem wolny! Siódmą dobę.
Rozwód się odbył bez kłótni, bez draki.
Różnica poglądów na moją osobę.
Powód - to ja. Jako taki. Owaki!
Koniec niewoli dla ducha i ciała,
więc nie - nie na zawsze człowiek się zaprzedał!
Sąd dał mi rozwód, żona mi dała.
A Urząd Mieszkaniowy nie dał.
Można mieć w Polsce własne zdanie,
lecz trudno o mieszkanie na nie!
Ale wszystko OK - znaczy: koniom lżej.
Bo choć dalej razem, za to w innej
roli: obcy mężczyzna, obca kobieta,
"Pani pozwoli...", "Pan pozwoli..."
Od dzisiaj śpimy na waleta!
Nic nas nie łączy - wszystko dzieli
z wyjątkiem wspólnej pościeli...
A więc maleńka dyskusja co do kwestii
"Czyj jasiek?" "Czyja poduszka?" -
i już oddycham pełną swobodą na
mej niezawisłej połowie łóżka.
Rano ocieram słodki sen z powiek:
zbudził się inny, wolny człowiek!
Wynika wprawdzie polemika, która
jest czyja połowa ręcznika -
ale wytworna..., nie psioczę, nie
wrzeszczę.
Niech sobie nie myśli, że kocham
ją jeszcze!
Tak oto tempora mutantur...
Ja teraz do niej jak do damy: żadnych
pogróżek, żadnych awantur!
No, trudno już się nie kochamy...
Przeciwnie: sprzatnę, zniosę śmiecie...
Jak tu nie pomóc obcej kobiecie?!
Czasem z kwiaciarni jakieś zielsko.
A widząc minę jej zdziwioną, uśmiecham
się...
uwodzicielsko! Niech wie, psiakrew,
że nie jest żoną!
I tak mi fajno, aż zacieram ręce...
Nikt mi nie gdera, nie poucza.
Tam niezależna kobieta w łazience,
tu ja - niepodległy przy dziurce od klucza!
(Nie bez powodu, nie bez chrapki:
zawsze lubiłem obce kobitki!)
Wytężam nieco wzrok, bo krótki...
Ładne, cholera, te rozwódki!
Ponętna kibić - i ramiona... Od
razu widać, że nie żona!
A ona także bywa i jakaś milsza,
i troskliwa.
Raz nawet, widząc me amory, spytała
mnie: "Czyś ty nie chory?"
I tylko z żalem wspominamy, smażąc
we dwoje karmenadle,
lata stracone już na amen w strasznym
małżeńskim naszym stadle:
nic tylko żarliśmy się co dzień,
wieczne pretensje i problemy...
A dziś? Inaczej!... Miło, w zgodzie...
Może się nawet pobierzemy?