Kiedyś u schyłku lata
Na kuracji w Baden
Lekarz zlecił spacery,
Więc szłam promenadą.
Wokół damy zalotne i klejnoty, żaboty, mantylki
I cylindrów rój uchylonych,
Sznur powozów, koni, bicykli.
Już orkiestra w muszli grać zaczęła
Błyszczą oczy, drżą splecione ręce,
Słońce, powietrze, muzyka...
Gdy wtem zrozumiałam, że na moją chorobę
W żądnym zdroju nie znajdę medyka.
Częsta arytmia serca, jakieś złe niemoce,
Strasznie silne migreny i bezsenne noce -
To z ogromu miłości...
Więc kto mnie o rękę poprosi?