Śliczny i posłuszny

Mariusz Szczygieł


    Tomek bardzo chciał nazywać Ewę T. mamusią. Nie zgodziła się

    1. Pewnego wieczoru odebrałem maila, w którym nieznany mi nadawca (dalej będę nazywał go N.) prosi, żebym przeczytał jeden stary reportaż.

    Napisany 31 lat temu. Załącza skan z popularnego wtedy tygodnika. "Jeśli przeczyta pan ten tekst i zostawi on w panu jakiś ślad - podpowiem, co ma pan robić dalej".

    Przeczytałem może jedną trzecią. Ten reportaż nie mógł zostawić śladu. "Ślad" ma w swoim brzmieniu coś lekkiego, powiedziałbym - zmywalnego. To nie jest słowo adekwatne do materii, którą opisywała autorka. Ten tekst to był gwałt. Dalej nie mogłem go czytać, a nie wiedziałem, jak mam teraz zasnąć. Dochodziła druga w nocy, więc zaraz wypiłem pół butelki wina.Następną połowę reportażu czytałem miesiąc. Otwierałem załącznik, ale po kilku zdaniach zamykałem, mówiąc sobie: dokończę za jakiś czas. Nawet skłamałem N., że już przeczytałem go w całości i proszę o wyjaśnienie, dlaczego miałem poznać jego treść.

    2. Była to relacja z sądu. Oskarżeni to kobieta i mężczyzna. Młoda nauczycielka i młody inżynier, rówieśnicy. Nazwę ich Ewa T. i Tadeusz W.

    Dziecko, które wychowywali - Tomasz, sześć i pół roku - pewnego zimowego dnia 1982 roku zgubiło w przedszkolu sznurowadło.

    Następnego dnia Ewa T. nie pozwoliła mu iść do przedszkola, bo nie kupił nowych sznurowadeł. Został więc cały dzień w domu. Po przyjściu z pracy dała dziecku obiad i powiedziała:

    - Chcę usłyszeć, co masz zrobić, aby założyć nowe sznurowadła.

    Dziecko nie wiedziało. Wzięła więc pas i zaczęła bić. Było około godziny szesnastej. Chłopiec nie umiał udzielić prawidłowej odpowiedzi. Bicie z przerwami powtarzało się. O siedemnastej przyszedł ojciec. Tomek siedział na łóżku, miał już potężne siniaki, z niektórych miejsc lała się krew. Podkoszulek był zakrwawiony. Kiwnął na ojca palcem - próbował przywołać ojca i prosić go, aby nie był dalej bity. Dostał jeszcze raz lanie, "bo co to jest za sposób przywoływania ojca". Ojciec wyszedł do dentysty. W tym czasie Tomek wstał i poszedł do łazienki. Przechodząc, pogłaskał psa. Nie podobało się to Ewie, uderzyła chłopca w twarz. Potem ojciec wrócił do domu, ale jeszcze raz wyszedł, pojechał do centrum kupić suszarkę.

    Tomek znów był odpytywany: - Co masz zrobić, żeby założyć nowe sznurowadła?

    Nie wiedział, jakiej odpowiedzi się od niego oczekuje. Więc biła go znowu. Wojskowym pasem ze sprzączką. Po nogach, po plecach, po rękach, po głowie. Przestała bić po kilku godzinach, gdy udręczony wyjęczał:

    - Mam iść do kiosku i kupić.

    - A skąd weźmiesz pieniądze?

    - Ty mi dasz - jęczało dziecko.

    - Nie, ja ci nie dam. Skąd weźmiesz?

    - Ze swojej skarbonki.

    - No, nareszcie.

    Potem mały się rozebrał i położył się w piżamce do łóżka. Ponieważ w sąsiednim pokoju trwało malowanie, Ewa T. położyła się przed dwudziestą obok Tomka. Chłopiec jęczał, wołał: "Pić!". Wstała więc i pobrzęczała mu pasem nad uchem. Chłopiec wiercił się, prosił: "Tatusiu, daj mi zimnej wody". Ojciec przyłożył ucho do jego piersi i miał wrażenie, że serce bije słabiej.

    Lekarka, która podpisała protokół sekcji zwłok, stwierdziła, że z takim przypadkiem sadyzmu jeszcze się nie zetknęła, mimo że robi sekcje od lat.

    Sąd przesłuchał świadka - kolegę z akademika, gdzie dwa lata wcześniej w jednym pokoju mieszkali wspólnie studenci Ewa T. i Tadeusz W. z jego synem Tomkiem. Po rozwodzie z matką Tomasza sąd przyznał syna ojcu, a matce - córkę.

    W pokoju, który świadek odstąpił koleżance i koledze z dzieckiem, wisiał na ścianie regulamin. Dokładnie nad tapczanem nieczytającego przecież chłopca. Wyszczególniono tam, ile batów będzie dostawał za dane przewinienie. Wszyscy świadkowie z akademika zeznali, że najsurowiej było karane kłamstwo.

    - A czy świadkowie nie dziwili się, że w ogóle coś takiego wisi w pokoju?

    - No, owszem, dziwiliśmy się, ale Ewa odpowiadała, że takie przyjęła metody wychowawcze.

    Ale jednocześnie, podkreślali, tarła chłopcu marchewkę, bo miał niedokrwistość. Poszli do okulisty, bo miał lekkiego zeza. Mimo że nie najlepiej im się powodziło, kupowała mu na bazarze cielęcinę.

    Nauczycielki w przedszkolach, do których chodził Tomasz, zauważyły, że chłopiec jest śliczny i posłuszny, ale boi się coś zgubić, boi się nie zjeść wszystkiego. Raz przyszedł sam na stołówkę studencką i nie mógł sobie dać rady z żylastym kawałkiem mięsa. Jeden ze studentów powiedział mu, żeby się nie męczył, przecież Ewa tego nie zauważy.

    - Ewunia widzi wszystko - odparł chłopiec.

    Kiedy pojawił się w przedszkolu z siniakami i ranami, opiekunka zaprowadziła go do lekarki, która wykonała obdukcję i przekazała ją sądowi. Niestety, ten nie nadał sprawie biegu. Kiedy sytuacja się powtórzyła, dyrektorka wezwała ojca, ostrzegając, że jeśli jego konkubina będzie dalej biła chłopca, poniosą tego konsekwencje. Tadeusz W. zadecydował, że wobec tego Tomasz nie będzie chodził do przedszkola z siniakami. Z wykazów otrzymanych przez sąd z dwóch przedszkoli wynika, że nie chodził po kilkanaście dni w miesiącu.

    Sędzia: - Czy zawsze nieobecność była spowodowana sińcami?

    Ewa T:. - Nie zawsze. Czasem miałam wolną sobotę, czasem gdzieś wyjeżdżaliśmy, a czasem sińce nakładały się na sińce. Czasem bił Tomasza Tadek. Mały wolał być bity przez ojca, bo Tadek trzymał się regulaminu. Ja biłam najpierw lżej, potem coraz mocniej, traciłam panowanie. Czasem biliśmy razem... Tak, czasem robiliśmy to razem.

    Niedługo po przeprowadzce do własnego mieszkania w przedwojennym osiedlu zbudowanym dla inteligentów (prezent od jej rodziców) Tomek słał tapczan. Robił to zawsze przed kolacją. Raz wypadł mu kocyk z poszwy, nie mógł sobie dać z tym rady. Poszwa była duża, on miał wówczas pięć lat i krótkie ręce. Bili go na przemian przez całą noc. Żadne z nich nie pomogło małemu, tylko ojciec pouczał go, co należy zrobić. Pouczał z daleka, bo "dziecko trzeba twardo chować". Bili go wtedy od siódmej wieczorem do świtu. O świcie Tomek powlókł wreszcie kocyk.

    Tadeusz W. przed sądem: - Regulamin wymyśliłem ja. Tomek nigdy nie prosił, aby mu darować karę. Ona go mocno biła, zawsze kazała mu się rozebrać, położyć. Bo, wysoki sądzie, przecież nie można bić inaczej. Trzeba, aby się dziecko rozebrało i położyło.

    Ewa T.: - Był dobrym dzieckiem. Lubił bajki, na ogół był grzeczny. Nie lubił tylko nic robić. Jak dostał lanie, to "robił" tapczan. Musiałam go uczyć myć się, prać skarpetki.

    Sędzia: - Może tego nie potrafił?

    Ewa T.: stanowczo: - Nie chciał. Tylko lanie pomagało. Nigdy nie próbował uciekać, krzyczeć.

    - Czemu zachowywał się w nietypowy dla dziecka sposób? - chce usłyszeć sędzia, choć wie z akt śledczych, że Tomkowi krzyczeć i płakać nie było wolno, bo wówczas razy liczono od nowa, za najmniejszy krzyk bicie zaczynało się od początku.

    Sędzia: - A ranę zabliźnioną na głowie od czego miał?

    Ewa T.: - Rozbiłam mu talerz na głowie, bo źle go umył. Tylko podstawił pod kran i chciał odstawić.

    Systematyczne maltretowanie chłopca trwało dwa i pół roku. Obszerny reportaż kończy się informacją, że sąd skazał Ewę T. na karę piętnastu lat pozbawienia wolności (z paragrafu "Kto zabija człowieka..." i paragrafu "Kto znęca się fizycznie i moralnie nad członkiem swojej rodziny..."), zaś Tadeusza W. na karę lat pięciu (z paragrafu o znęcaniu).

    3. Zaraportowałem N., że jestem po lekturze.

    "Proszę poprosić Ministerstwo Edukacji o listę ekspertów do spraw mianowania nauczycieli i odnaleźć nazwisko Ewy T.".

    Rzeczywiście Ewa T. aktualnie jest ekspertem ministerstwa. Eksperci z całego kraju zasiadają w komisjach egzaminacyjnych przydzielających nauczycielom dożywotni tytuł nauczyciela dyplomowanego. I w jednym z miast wojewódzkich ekspertem jest właśnie ona.

    Sama też jest nauczycielką.

    Za chwilę nowy mail od N.: "Jeśli ma pan ochotę na dalszy ciąg zdziwień, podszytych niesmakiem, proszę wrzucić nazwisko Ewy T. do internetu".

    Nauczycielka matematyki i katechetka. Autorka innowacyjnych programów nauczania.

    Spytałem w MEN, czy ekspertem można zostać wbrew własnej woli. Nie, nauczyciel musi przejść specjalne szkolenie, zdać egzamin, sam musi być nauczycielem dyplomowanym i mieć pozycję w zawodzie. Nauczyciele na stanowiska ekspertów zgłaszają się sami.

    Spytałem N., czy uważa, że mam o tym napisać interwencyjny reportaż.

    "Na razie przeprowadzę pana przez pewien proces" - otrzymałem odpowiedź.

    4. N. podczepia do maila kopię gazetki szkolnej sprzed kilku lat. To szkoła, w której pracowała Ewa T.

    Uczniowie przeprowadzają wywiad z nauczycielką - skrupulatną w swojej misji i metodach wychowawczych.

    Pytają: - Czy ma pani męża i dzieci?

    Ewa T.: - Nie, nie jestem mężatką, z czego wynika, że nie mam dzieci.

    - Jest pani katechetką i sprawia wrażenie bardzo wierzącej. Czy często bywa pani w kościele?

    Ewa T.: - Często, właściwie codziennie staram się być w kościele.

    - Czy chciała pani kiedyś wstąpić do zakonu?

    Ewa T.: - Tak, rozmyślałam, czy nie wstąpić do zakonu. Jednak doszłam do wniosku po głębokich przemyśleniach, że jest on za bardzo oddalony od życia.

    - Czy zawsze chciała pani być nauczycielką?

    Ewa T.: Oczywiście, to było moje marzenie. Miałam 11 lat, gdy uczyłam pisać i czytać mojego sąsiada, który miał sześć lat.

    - Często pisze nam pani upomnienia. Czy sądzi pani, że siódme upomnienie dla tej samej osoby przyniesie wreszcie właściwy efekt? A może stanie się wręcz przeciwnie i uodporni ucznia na krytykę?

    Ewa T.: - Nie mam oporów w wypisywaniu upomnień i jedynek, w wypisywaniu ocen bardzo dobrych też. Stwierdzam, że dopiero jedenaste upomnienie czy dziewiąta jedynka może ucznia otrzeźwić.

    - Uczy pani matematyki, a także religii. Czy moglibyśmy się dowiedzieć, jakie studia pani skończyła?

    Ewa T.: - Ukończyłam matematykę na uniwersytecie. Jestem także absolwentką teologii.

    - Jak długo pracuje pani w zawodzie nauczycielki?

    Ewa T.: - Moje życie zawodowe trwa już 30 lat, ale nauczycielką jestem 15. Wcześniej pracowałam w ośrodku, zajmowałam się dziećmi. Byłam także przez około pięciu lat w Niemczech.

    5. "Nic o tym, że siedziała w więzieniu.

    Jak już pan przeczyta tę rozmowę, to proszę zacząć starać się o akta sądowe Ewy T. i Tadeusza W. Może nie być to łatwe, bo po dziesięciu latach od wykonania kary (a Ewa T. nie odsiedziała 15 lat, tylko za dobre sprawowanie - dziesięć) następuje zatarcie skazania i ono nastąpiło z urzędu. W Centralnym Rejestrze Skazanych nie ma już jej nazwiska. Jednak akta są. Poza sądem, ale są. W archiwum państwowym. Od 14 lat Ewa T. może twierdzić, że nie jest karana, i żadna szkoła, w której pracuje, nie dowie się, że jest zabójczynią dziecka".

    Odpowiedziałem, że Ewa T. nie robi nic wbrew prawu.

    Przecież upływ czasu powoduje, że w ludziach blaknie pamięć o popełnionym przestępstwie. Sprawca odbył już karę i nie ma powodu, żeby żył ze stygmatem przestępcy. Dlatego ustawodawca wprowadził instytucję zatarcia - tłumaczy portal Karne.pl. Humanitarny pomysł, który pozwala przestępcy skończyć z przeszłością. Z chwilą zatarcia skazania uważa się je za niebyłe i w dokumentach skazanego nie ma po nim śladu. Jest tylko jeden wyjątek: nie ma zatarcia, jeśli przestępstwo miało charakter seksualny, a ofiarą było dziecko do lat 15.

    Gwałt na dziecku państwo pamięta, a zakatowania pamiętać nie chce.

    N. ciężko się z tym pogodzić: "Jednak o zatarciu skazania nawet prawnicy mówią jako o fikcji prawnej. Czy można przestępstwo usunąć, jeśli ludzie jednak je pamiętają? Czy przy wykonywaniu niektórych zawodów zatarcie nie powinno mieć nigdy miejsca?

    Powiem panu, na co zwrócić uwagę w aktach, kiedy pan je już znajdzie" - zapowiada N. i podaje nazwisko sędzi, która wydała wyrok.

    "A jako smaczek - dodaje - cytat z "Rytmu życia" Kępińskiego. Jak okrutnie pasuje! "Wprawdzie Höss uważał się za odpowiedzialnego za to, co się działo w Oświęcimiu, i tak polskiemu sądowi sprawę tę przedstawił, ale odpowiedzialność ta wszakże wynikała z litery regulaminu obozowego. Höss dobrze znał ten regulamin i uważał się za odpowiedzialnego za Oświęcim, bo tak uczył regulamin. Ale nie miał poczucia odpowiedzialności. W głębi serca czuł się prawdopodobnie do końca niewinny, bo on przecież spełniał tylko swój obowiązek." Bardzo piękny cytat. Ja nie mogę odnaleźć sędzi, to fizycznie niemożliwe, dlatego pragnę, żeby zrobił to pan".

    Spytałem, po co. Żeby potwierdziła analogię z Hössem?

    "Proszę tylko spytać, jak zapamiętała oskarżoną".

    W sądzie nikt nie ma kontaktu do sędzi, urzędniczka przypomina sobie, że pani sędzia już dawno przeszła na emeryturę. N. się nie zraża: "Ale w Google nazwisko, jakie nosi sędzia, pojawia się przy pewnym kompozytorze. Kto wie, może to jej syn... Odnajdzie go pan i spyta, czy to jego mama i czy żyje?".

    Do teatru, dla którego potencjalny syn sędzi skomponował ostatnio muzykę do spektaklu, piszę maila. Odpowiada już sam kompozytor. Tak, jego matka była sędzią, mieszka teraz w Kanadzie, używa maila, na pewno chętnie mi odpowie, jak zapamiętała Ewę T.

    I rzeczywiście, po tygodniu dostaję odpowiedź od emerytowanej sędzi: "Skazana nie rozumiała, że stawianym przez nią wymogom kilkuletnie dziecko nie było w stanie sprostać. Stosowane wobec chłopca kary, w tym cielesne, miały - jej zdaniem - jedynie go dyscyplinować. W ocenie skazanej jej postępowanie nie zawierało elementów znęcania się psychicznego i fizycznego nad dzieckiem".

    Sędzia przeprasza: "po ponad trzydziestu latach od zakończenia sprawy moja bardziej szczegółowa informacja na temat skazanej byłaby niewątpliwie dotknięta wadą upływającego czasu, a tego bym nie chciała".

    Czekam na akta, dotarcie do nich zajmuje półtora miesiąca.

    6. N. proponuje, żebym znalazł w reportażu sprzed lat zdanie wypowiedziane przez prokuratora, że to jest trudna i okrutna sprawa, a byłaby prosta, gdyby...

    "...to była rozpita rodzina, a dziecko zaniedbane".

    Tadeusz W., absolwent bardzo trudnego kierunku na politechnice, świetne oceny. Rodzina Ewy T. - wojskowi, ziemianie i prawnicy. Ojciec Ewy, z tytułem profesora, szacuje dumnie, że od zakończenia wojny do dzisiaj dwie trzecie rodziny posiadło wyższe wykształcenie.

    "Jej ojciec - notabene mieszkają teraz razem w mieszkaniu, gdzie zamęczyła chłopca; ciekawe, czy to dziadziuś, czy babcia śpi w pokoju Tomaszka, a może na jego tapczanie? - napisał historię rodzinną i niedawno zdeponował ją w Bibliotece Narodowej - informuje N. - Czy pan sobie wyobraża taki brak pokory? Mieć na koncie w rodzinie zabójstwo i z dumą pisać o sukcesach rodziny i jej katolickości? Mieć na koncie zakatowanie dziecka i bez oporów zostać ekspertem MEN? Mieć taki grzech na sumieniu i bez oporów pisać w internecie, że tylko katolicki PiS może zrobić porządek w Polsce? Zaskoczony? Oto link z listem Ewy T. do PiS (...). Niestety, manuskryptu z historią rodziny nie może pan wypożyczyć, musi być czytany na miejscu. Jest strasznie drobiazgowy, ale podpowiem, na których stronach są ważne zdania".

    Odpisałem N., że trochę przypomina mi to szukanie dziadka w Wehrmachcie i ma chyba niewielki związek ze sprawą.

    "Nasza wymiana listów uświadomiła mi teraz, co miała na myśli autorka reportażu, pisząc 31 lat temu o bulwersującym aspekcie tej sprawy oblekającej krwawą posoką inteligencki dom, w którym z innymi szanowanymi rodzinami mieszkała ta rodzina. To nie menele z ciemnej ulicy zatłukły dziecko. Zrobił to ktoś, kto jest skądś, ktoś bardzo określony i tego świadomy, świadomy swojej "lepszości". Dlatego przyszła mi do głowy myśl: spojrzeć tej "lepszości" w twarz".

    Moja wątpliwość, czy jest sens zanurzać się w przeszłość rodziny, nie daje chyba N. spokoju, bo znów pisze:

    "Czytam wciąż Kępińskiego "Rytm życia": "Dzieciństwo Hössa jest przytłaczająco szare i oschłe. Dom o starych tradycjach wojskowych, ojciec, emerytowany major wojsk kolonialnych w Afryce niemieckiej - jak pisze o nim Höss, wychowywał syna surowo. Pamięta pan zdanie z reportażu, że Ewa została wychowana surowo? Chcę zrozumieć, skąd to się w tej rodzinie wzięło".

    7. Według historii spisanej przez ojca - zawsze żyli zgodnie z ideałami.

    Jeden z T., znany teolog, był profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jeden z T., radca dworu habsburskiego i profesor prawa, był znanym przeciwnikiem dopuszczania kobiet do wyższych uczelni i stowarzyszeń. Jeden z T. przed stu laty wodził rej na zjeździe rolników z wyższym wykształceniem. Myśliwi z rodziny (a polowano w każdym z majątków T.) wsławili się w powstaniu styczniowym. W Centralnym Archiwum Wojskowym znajduje się 15 teczek sprzed 1939 roku dokumentujących chlubny przebieg służby wojskowej mężczyzn T. Niektórzy zginęli w powstaniu warszawskim. "Nasz Dziennik" zamieścił fotografię T. zamordowanego w Katyniu i T., który zginął w obronie Helu.

    8. Instrukcja nieznanego nawigatora podaje strony i akapity historii rodzinnej, na które mam zwrócić uwagę.

    Na stronie 71 N. podsuwa wiersz, a zwłaszcza jego tytuł. Napisał go radca dworu, jak zaznacza profesor T., "pochowany obok zasłużonych rodów krakowskich na Cmentarzu Rakowickim", choć "najstarszy grób rodziny znajduje się na warszawskich Powązkach". Wiersz powstał w drugiej połowie XIX wieku, był kolportowany wśród patriotów polskich: "Czy ty sądzisz, że cierpienie/ Chmurą niebo nam powleka/ Że ból każdy to więzienie/ Co wstrzymuje lot człowieka? (...)".

    Utwór ma tytuł "Błogosławieni, którzy cierpią".

    Na stronie 180, w rozdziale "Krzyżem i kądzielą przez wieki, dzielnice, pokolenia", T. opowiada o jednym z krewnych, który należał do Towarzystwa Patriotycznego i obok Lelewela czy Mochnackiego ostro zabierał głos.

    Żądał, aby najpierw, nim cokolwiek zrobią, ustalić ceny na głowy zdrajców.

    Rodzina T.: patriotyzm, powściągliwość, praca, prawda, poświęcenie, posłuszeństwo, przepisy, pryncypia, prawo i sprawiedliwość.

    "Na koniec - sugeruje N. - proszę zwrócić uwagę na przypis numer 40. Co tatuś pisze w nim o zapominaniu i przemilczaniu i jak graficznie zapisuje te - chyba ważne dla niego - pojęcia". Zwracam uwagę: "Obecnie po prawie 60 latach niemieckie zbrodnie ludobójstwa w czasie II wojny światowej są coraz bardziej zapominane. Radzieckie, szczególnie w Polsce, przez długie lata przemilczane. Obecnie są wprawdzie przypominane, ale z oporami, wolno i w ograniczonym zakresie, mimo starań IPN".

    9. ''Czy zauważył pan, że tatuś zawsze słowo rodzina pisze jako Rodzina?''.

    10. "Szkoda, że minął miesiąc, a jeszcze nie ma akt.

    Najważniejsze, żeby pan przeczytał zeznania rodziców Ewy w sądzie - jak ją wychowywali. To kluczowe moim zdaniem" - pisze któregoś dnia N.

    "Na razie, aby się pan nie nudził, zdradzę nową rzecz (nie przeszkadza panu, że nie piszę wszystkiego od razu?). Otóż rodzina T. już 100 lat temu brała udział w stworzeniu podwalin polskiego kodeksu karnego (źródła w załączniku). Proszę też odnaleźć w bibliotece rozprawę jednego z T. "Czy zwierzętom można wytaczać proces".

    Odnajduję rozprawę. "Z jednej strony nikt nie wątpi, że byłoby to dziś szaleństwem - pisze T. z XIX wieku - jednak z drugiej nie jest to dla wszystkich rzeczą równie jasną, dlaczego mielibyśmy uważać odpowiedzialność karną za wyłączny przywilej człowieka? Tak jest, PRZYWILEJ, nie cofam tego słowa. Jeżeli jest coś na świecie, co się należy przestępcy w imię jego godności ludzkiej, coś, do czego on ma prawo jako człowiek, to tem jest niezawodnie kara".

    Jeżeli jednak zwierzęta mogą tak jak człowiek popełniać czyny dobre lub złe, to dlaczego nie stawiać zwierząt przed sądem?

    "Dlatego - odpowiada T. - że przez odpowiedzialność karną w znaczeniu ludzkiem tego słowa rozumiemy nie tylko zdolność obawiania się kary, lecz także zdolność zasługiwania na nią".

    11. Akta sprawy to trzy tomy. Sprowadzono je do sądu.

    Podpisuję zobowiązanie, że po wykorzystaniu materiałów do reportażu zniszczę wszystkie stworzone przeze mnie - w każdej formie - kopie.

    Pierwsza teczka otwiera mi się sama na prośbie oskarżonej, aby pozwolono jej uczestniczyć we mszy świętej, bo chciałaby przystąpić do rozprawy pojednana z Bogiem. Do tej teczki wklejono dużą kopertę ze zdjęciami zmasakrowanego ciała chłopca. Nie chcę jej otwierać. Do trzeciej teczki wpięto setki listów. Fotografuję kartki zapisane niewprawnymi dłońmi rolników i robotników, zapisane kaligraficznym pismem inżynierów, zapisane maszynowo przez urzędniczki i dyrektorów i zapisane trzęsącymi się dłońmi starych ludzi, którzy proszą sąd, żeby proces Ewy T. i Tadeusza W. skończył się jeszcze przed ich śmiercią.

    "Panie Sędzio, przeżyliśmy prawie cały wiek, ale jeszcze nie słyszeliśmy o tak potwornej zbrodni, jakiej dokonała Ewa T..."; "My, kobiety z Katowic, usłyszałyśmy, że wśród nas - kobiet znalazła się taka bestia-potwór..."; "Piszę w sprawie małego Tomusia. Kto słyszał, żeby za tak wstrząsającą zbrodnię dostać 15 i 5 lat..."; "Proszę Sądu, od czasu zapoznania się z życiem tego małego chłopca nie mogę myśleć o niczym innym...".

    12. "Mam nadzieję - pisze N. - że wybierze się pan do gimnazjów i liceów, w których pracowała i pracuje Ewa T., i odwiedzi jej sąsiadów.

    Najbardziej zadziwiające jest to, że po odbyciu kary wróciła do tego samego mieszkania i mieszka w owym szacownym domu do dziś".

    Dlaczego miałaby nie mieszkać?

    Po wyjściu z zakładu karnego dwa razy przebywała w zakonie, raz - cztery lata, raz - dwa. Pracowała jako sprzątaczka w katolickiej szkole i jako pomoc biurowa w kościelnej instytucji. Skończyła ze świetnymi wynikami teologię. (Wiem to wszystko z jej prośby o zatarcie skazania, która nie została uwzględniona przez sąd, ponieważ zatarcie nastąpiło automatycznie. Kiedy otrzymała wiadomość o zatarciu, zgłosiła się znów do pracy jako nauczycielka). Dlaczego zakładać, że po odbyciu kary i zbliżeniu się do kościelnych instytucji, a może i do samego Boga, Ewa T. nie uznała, że ma prawo być traktowana jako człowiek po przemianie? Człowiek, który odpokutował, zaufał panu i odpowiedzialnie wziął na siebie krzyż. Człowiek, który w pokorze znosi swoje piętno grzesznika i nie ma już śmiałości niczego żądać od świata.

    "Oj, zapewniam pana, że ma śmiałość - jeszcze do tego dojdziemy".

    13. W aktach jest ślad pytań, na które Ewa T. nie umie sobie w wieku 35 lat odpowiedzieć.

    Wyznaje to w prośbie do Rady Państwa o ułaskawienie, w siódmym roku od osadzenia w więzieniu:

    "Śmierć chłopca, z czego zdałam sobie sprawę na chwilę przed przyjazdem wezwanego na moje polecenie przez Tadeusza W. lekarza, była dla mnie potworną tragedią, choć nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego ona się wydarzyła. Dlaczego wcześniej nie uświadomiłam sobie stanu, w jakim znajduje się chłopiec, aby przerwać bicie i móc udzielić mu pomocy? Dlaczego tego krytycznego dnia utraciłam całkowicie kontrolę nad siłą uderzeń i ich skutkami? Są to dręczące mnie pytania, na które do dziś nie potrafię znaleźć odpowiedzi".

    14. Może potrafi Tadeusz W.

    W sądzie, o swoim życiu z Ewą T.: "Przez ostatnie pięć lat nie współżyliśmy ze sobą, ostatni raz sześć lat temu, w 1975 roku, mimo tego, iż mieszkaliśmy razem. Ewa zaczęła to uzasadniać względami religijnymi, ale potem już sam tak myślałem. Kiedy zabrałem od byłej żony Tomka, poprosiłem Ewę, żeby zechciała mi go pomóc wychować. Ona przyjęła moją prośbę, bardzo dużo czasu poświęcała dziecku. Taka sytuacja powodowała uznanie przeze mnie jej racji co do niepodjęcia współżycia, bo ona i tak dawała dużo z siebie, opiekując się dzieckiem. Gdybym wywierał na Ewę presję w tym zakresie, byłoby to z mojej strony nieuczciwe. Rozmawialiśmy ze sobą i uzgodniliśmy, że podjęcie współżycia byłoby niemoralne, nie byliśmy przecież jeszcze małżeństwem. W 1979 roku zmieniłem wyznanie na rzymskokatolickie i tym bardziej uznałem racje Ewy za słuszne i stwierdziłem, że jej postawa jest prawidłowa. Nigdy już nie wracaliśmy do tego tematu, nasze łóżka po prostu sąsiadowały ze sobą. Zdaję sobie sprawę, że taka sytuacja mogła być dla nas trudna i irytująca. Na pewno tak było i miało wpływ na atmosferę rodzinną naszego domu, w tym na stosunek do dziecka. Różne się tworzą przecież motywacje postępowań. Sądzę, że gdybyśmy współżyli seksualnie, uniknęlibyśmy w domu wielu napięć. I wtedy, i teraz myślę o tym, zresztą już przed tym tragicznym wydarzeniem doszedłem do takiego wniosku. A dlaczego współżyliśmy w 1975 roku? Żyliśmy w środowisku akademickim i mój światopogląd nie był jeszcze ugruntowany. Tomek też został poczęty przed zawarciem małżeństwa z jego matką. Dopiero od Ewy dowiedziałem się wiele o nauce chrześcijańskiej i przeszedłem ewolucję moralną. Celem w życiu jednostki jest dążenie do samorealizacji i stawania się lepszym, a więc w grę wchodzi tu panowanie nad swoimi instynktami. Uznawałem to za próbę sprawdzenia siebie".

    15. "W pierwszym tomie akt ma pan wklejony telegram Tadeusza W. do byłej żony. Ciekawy".

    Matka Tomka została z córką w małym miasteczku, skąd Tadeusz wyjechał na studia. Pracowała jako pomoc kuchenna, marzyła, żeby zabrał ją do miasta. Jednak rektor nie zgodził się na obcą osobę w akademiku. Kilka razy próbowała popełnić samobójstwo, żeby zmusić męża do zabrania jej z miasteczka. Chłopak był nią przerażony. Potem innemu mężczyźnie urodziła jeszcze syna, ale zrzekła się praw rodzicielskich. Raz czy dwa, kiedy Tomek miał cztery lata, przyjechała do miasta, żeby spotkać się z dzieckiem. Tadeusz nie dopuścił jej do chłopca. Za jakiś czas, gdy Tomek przyjechał z ojcem i Ewą do mamy, po cichu w łazience poprosił, żeby go od nich zabrała. (- Ale potem - tłumaczyła w sądzie - już przy oskarżonych nie powtórzył tej prośby). Dziś w miasteczku mówią, że matka Tomka razem z córką mieszkają gdzieś w Irlandii, ale nikt nie wie gdzie. Po śmierci chłopca dostała od Tadeusza telegram:

    "motto to pomnij czas ucieka śmierć goni wieczność czeka łączę się z tobą w najgłębszym cierpieniu z powodu odejścia naszego najukochańszego dziecka teraz już najszczęśliwszego z nas wszystkich".

    16. Ojciec Ewy T. w sądzie.

    "Córka była religijna i pilna. Ale kiedy poznała Tadeusza, opuściła się w studiach. Wiedziałem wtedy, że Tadek ma jeszcze dwoje dzieci z żoną. Ponieważ nie załatwił dotąd rozwodu, miał zakaz bywania w naszym domu. Gdy odwiedzałem córkę w akademiku, starałem się unikać kontaktów z Tadkiem. Sytuacja ta trwała pół roku, ale kiedy już było wiadomo, że rozwód będzie, uchyliliśmy zakaz bywania u nas. Kiedy przyjechali do nas i zostali na dwa tygodnie, dowiedziałem się od żony, że córka bije Tomka do południa, pod naszą nieobecność w domu. Na tę okoliczność oboje rozmawialiśmy z córką, ale nie przekonały jej nasze argumenty, że w taki sposób bić dziecka nie można, żeby bicie zostawiało ślady. Nie życzyliśmy sobie również, żeby córka biła Tomka w naszym domu. Córka odpowiedziała, że do naszego życzenia dostosuje się, ale nie jest przekonana, że wymagamy od niej słusznych rzeczy. Kiedy odwiedziłem ją przed Bożym Narodzeniem 1980 r., pomyślałem sobie, że może córka znalazła powołanie w życiu rodzinnym. Widziałem pokój Tomka, był to najlepiej umeblowany pokój w całym mieszkaniu. Córka szyła mu ubranka, bo nauczyła się szyć od swojej matki. Czytała mu książeczki dla dzieci, reagował na różne historyjki zdaniami formułowanymi jak u człowieka dorosłego. Kiedy z podziwem powiedziałem o tym córce, ona stwierdziła, że w tym zakresie Tomaszowi daleko jeszcze do ideału".

    17. Matka Ewy T. w sądzie.

    "Jako farmaceuta często radziłam córce, jak ma odżywiać Tomka, który miał krwotoki z nosa, był wątły i anemiczny. Często odnosiłam wrażenie, że Tomasz nie słyszy wydawanych mu poleceń, wychodzi do drugiego pokoju i mówi "zaraz". Wiązałam to z wcześniejszym zaniedbaniem chłopca, on w wieku pięciu, sześciu lat potrafił załatwiać potrzeby fizjologiczne w majtki. Widziałam, że córka osiąga z chłopcem dobre rezultaty. Córka i Tomek bardzo się kochali, była to wzajemna miłość, on chodził za nią jak cień. Ona uważała, że dziecko jest dla niej wszystkim, bo w ofierze złożyła nawet nas - rodziców, decydując się na związek wbrew naszej woli. Zawsze byliśmy z niej dumni, uczyła się świetnie, z matematyki była wręcz genialna. Dlatego najbardziej nie znosiliśmy u niej kłamstwa. Ono do niej nie pasowało i było karane najbardziej. Kiedy stwierdziłam, że córka ukrywa przede mną jakieś sprawy ze szkoły, zmuszona byłam uciekać się do kar cielesnych, na które córka reagowała w sposób straszny. Jeżeli już musiałam, biłam córkę paskiem po pośladkach, każąc jej uprzednio zdejmować majtki. Lanie córka dostawała wyłącznie w pozycji leżącej. Zawsze wieczorem pytałam córkę, czy nie ma mi nic do powiedzenia, i przestrzegałam, że jeżeli będzie przede mną ukrywała uwagę czy dwójkę, zasłuży na bicie. Jak już mówiłam, ona reagowała okropnie na bicie, strasznie krzyczała i w związku z tym mąż nie był w stanie wymierzyć jej takich kar. Ja również bardzo przeżywałam te sytuacje, ale starałam się, aby Ewa nie widziała tego po mnie. Jeśli po zbiciu jej rozpłakałam się, to nigdy nie robiłam tego przy niej, zamykałam się wtedy w łazience".

    18. Nie wiem, czy Ewa T. zna opinię na własny temat stworzoną przez psychologów dla sądu.

    Gdyby ją znała, może znalazłaby odpowiedzi na dręczące ją pytania.

    "Konflikty u oskarżonej wynikają ze słabej możliwości rozumienia potrzeb innych ludzi. Pozornie wygląda na to, że sfera emocjonalna całkowicie jest opanowana u niej przez intelekt i poddana jego kontroli. W rezultacie jednak głębokie uczucia negatywne łatwo wymykają się jej kontroli, dlatego też oskarżona wykazuje tendencję do negowania własnych uczuć. Znajduje zadowolenie w tym, że może kierować innymi. Zachowania agresywne aprobuje jako środek do uzyskania celu, przy niedojrzałości mechanizmów obronnych. Zachowania te mieszczą się w ramach nieprawidłowej osobowości, nie są to odchylenia od normy w sensie psychiatrycznym".

    A co z jej przyjacielem? Ojcem Tomasza?

    "Tadeusz W. prezentuje wyższy poziom umysłowy od normy w naszym kraju. Stawianie przez niego zasad moralnych przed wartością jednostki wydaje się być związane ze stosunkiem wzajemnym oskarżonych. Wszystko to w oczach oskarżonego usprawiedliwiało metody wychowawcze. Oskarżony był osobowością podporządkowaną Ewie T.".

    19. "Przypomniało mi się jeszcze... czy znalazł pan w zeznaniach świadków wątek o wierszyku?".

    Znalazłem: Tomek, żeby zrobić Ewie T. przyjemność, sam nauczył się dla niej wierszyka. Niestety, zapomniał ostatniej zwrotki czy też źle ją powiedział, za co go natychmiast ukarała.

    Mimo to z zeznań wielu świadków na rozprawie rysuje się portret dziecka wielkodusznego, które zawsze usprawiedliwi "Ewunię" za to, co mu robi. "Tomek w grudniu 1979 roku nie chciał się rozebrać do leżakowania - zeznawała woźna z przedszkola. - Stwierdziłyśmy z koleżanką, że dziecko jest skatowane. Miało na ciele granatowe sińce i skórę poprzecinaną od paska. Zobaczyłyśmy, że obok tych sińców ma świeże strupki. Chłopiec widział, że jesteśmy tym widokiem bardzo poruszone i płaczemy. Wziął mnie wtedy za szyję i powiedział: >>Ciocia, nie płacz, mnie to wcale nie bolało".

    20. W szkole, gdzie Ewa T. pracowała kilka lat temu, mówią, że zawsze była bardzo wymagająca.

    Ale jak tylko uczeń sobie nie radził, wzywała rodziców, nigdy nie zostawiała słabszego ucznia swojemu losowi. Dlatego dziś absolwenci wspominają ją bardzo dobrze. Tylko mało mówiła, przypomina sobie pierwsza nauczycielka. W pokoju nauczycielskim nie rozmawiała prawie z nikim, dodaje druga. Ewentualnie, czy czajnik albo ksero jest wolne. No i regulaminy... Regulaminy były dla niej ważne. Ale jako o kobiecie to trudno powiedzieć o pani Ewie coś więcej, zwłaszcza że, wie pan, ona nawet w oczy człowiekowi nigdy porządnie nie spojrzała. A dlaczego jej osoba pana interesuje? A rzeczywiście... wygrała ponoć przetarg na świetny projekt nauczania...

    W domu, gdzie mieszka Ewa T., co roku sąsiedzi organizują święto kamienicy. Każdy wynosi wtedy do ogrodu napoje, słodkości i wino. Ona jedyna nigdy nie przychodzi. Nie dopytujemy dlaczego, mówią sąsiedzi, zwłaszcza że kontakt jest utrudniony - po schodach pani Ewa zawsze idzie ze spuszczonym wzrokiem. Do tej sprawy nie wracamy, odsiedziała swoje, ma prawo do dyskrecji i spokoju. Choć wtedy o sprawie mówiło się. Choćby o tym, że pani doktor, która do dzisiaj mieszka w naszym domu i która pierwsza przybiegła reanimować chłopca, musiała też reanimować sanitariusza z pogotowia. Jak zobaczył dziecko, natychmiast się przewrócił. Długo nie mógł dojść do siebie i całą akcję pogotowia przesiedział w mieszkaniu pani doktor.

    No i ta cisza - dlaczego nigdy nie słyszeliśmy płaczu czy krzyku tego chłopca?

    21. Idę po szerokich schodach trzypiętrowej kamienicy.

    Przy drzwiach mieszkania T. uderza mnie, że jednym szczegółem różnią się od pozostałych drzwi w całym domu. Tylko na nich, mimo że jest kwiecień, widnieje napis: "K+M+B".

    22. "W aktach z dochodzenia na stronie 261 proszę odnaleźć wzmiankę o reakcji na największe pragnienie Tomka.

    ''Zobaczy pan, co to znaczy być ortodoksyjnym katolikiem, kiedy nie umie się być człowiekiem" - podpowiada N. w nowej instrukcji.

    Tomek bardzo chciał nazywać Ewę T. "mamusią". Nie zgodziła się. To wbrew zasadom. Owszem, będzie mógł mówić do niej "mamo", ale dopiero jak z tatusiem wezmą ślub.

    23. Gdy kończyła teologię, na temat pracy magisterskiej wybrała Syna.

    "Nie mogę - informuje N. - wszystkich zadań powierzać panu. Chcąc sobie zrobić przyjemność, czytam pracę Ewy T. z teologii. Spostrzeżenia będę przesyłać na bieżąco".

    11.20: "Przedmiotem jej analiz jest fragment Nowego Testamentu, czytany pod kątem określeń Syna Bożego. W centrum, najogólniej mówiąc, jest kategoria WŁADZY. Niezłe, co? Nie ma tu ani słowa na przykład o miłości, nie wiem, czy jest ważna dla tego fragmentu, ale podobno dla chrześcijaństwa miłość jest ważna. Kiedy autorka omawia relację Bóg Ojciec - Syn Boży, też ani razu nie ma nic o miłości. NIE MA!!! Nie twierdzę, że być musi, ale to zaskakuje".

    11.23: "Widzę, że w jej pracy często też pada słowo WYŻSZOŚĆ".

    12.40: "Czytam także omawiany fragment, oczywiście, że jest tam o miłości, łącznie z postulatem braterskiej miłości, czyli jednak E.T. wybrała sobie, co chciała".

    12.53: "Interesują autorkę także atrybuty władzy Chrystusa, poświęca im osobne miejsce, często pada słowo "sprawiedliwość" "(...) atrybuty królewskie: tron i unikatowe berło sprawiedliwości, przynależne jedynie Bogu. Wydarzenie Paschalne, w którym Syn jednoznacznie opowiedział się za sprawiedliwością i przeciw wszelkiej nieprawości, stało się przyczyną intronizacji, niemającej granicy czasowej. Syn króluje sprawiedliwie i wiecznie".

    13.15: "Chrystus nie dla własnych ambicji dąży do zajęcia miejsca na tronie, ale przeciwnie: otrzymuje je w wyniku uniżenia i posłuszeństwa, aż do śmierci." (Przepraszam, nie umiem nie podkreślić. Skojarzenia przeklęte, ech...)".

    13.57: "Ważny cytat z pracy: "Dziś wielu ludzi usiłuje przekonać innych, że każdy człowiek lub wspólnota może mieć swojego pośrednika: Buddę, Konfucjusza, Zaratustrę i in., wszyscy oni spełniają to samo zadanie" Zdaniem Ewy T. to, co napisała o tronie, uniżeniu i śmierci, pokazuje absolutną wyższość Syna Bożego nad wyżej wymienionymi".

    24. Przed Bożym Narodzeniem napisałem do Ewy T. maila z propozycją rozmowy.

    Napisałem, że chciałbym porozmawiać o tym, jak człowiek może zmienić się na lepsze. Czy przeszłość może go rujnować, czy budować? Czy wiara w Boga w tym pomaga? Czy ze swoją traumą poradziła sobie sama, czy z czyjąś pomocą? Wreszcie - jak wychowywać dzieci? "Może po tym, co się stało, Pani wie coś więcej niż inni?".

    "Dziękuję za propozycję - odparła. - Nie skorzystam. Nie mam nic do powiedzenia na tematy, które Pan zaproponował. Proszę o wykreślenie mnie ze swojego notatnika i nieskładanie mi więcej tego typu propozycji ani przez Pana, ani przez Pana kolegów i koleżanki, dziennikarzy".

    Napisałem, że reportaż powstanie bez względu na to, czy chce rozmawiać, ponieważ uważam, że niedopuszczalne jest, aby była ekspertem MEN i nauczycielem.

    Odpowiedziała: "Nie jestem karana i nie mam nic do powiedzenia".

    Prośbę o spotkanie wysłałem też do Tadeusza W. na jego prywatny adres mailowy. Dostałem go z firmy, której jest właścicielem. O tym, że to właściwy Tadeusz W., wiem od N. i z Krajowego Rejestru Sądowego. Niestety, nie odpowiedział.

    25. "Pamięta pan moje słowa o tym, że Ewa T. wciąż ma śmiałość żądać czegoś od świata?

    Ponieważ bywało się tu i tam, to czytając zasady uczestnictwa na lekcji matematyki u E.T., doznało się nawet pewnego szoku. Jedna z jej zasad brzmi: uczeń używa na lekcji długopisu w kolorze granatowym, użycie innego składa się na ocenę niedostateczną.

    Może pan odnaleźć stronę WWW szkoły, gdzie Ewa T. aktualnie pracuje, i sprawdzić, jaki regulamin obowiązuje w sali, gdzie ona uczy".

    Sprawdzam i nie chciałbym być uczniem Ewy T.

    Uczniowie muszą przebywać w klasie w bezwzględnej ciszy. Uczeń, który nie usłyszy tego, co mówi nauczycielka, dostanie jedynkę. Uszkodzenie czegokolwiek w sali uczeń musi naprawić na swój koszt i otrzymuje ocenę niedostateczną. Nieporządek na ławce ma wpływ na ocenę. Uczniowie mają zająć miejsca raz im wskazane i mogą je zmienić, tylko kiedy nauczycielka wyda takie polecenie. Do jej poleceń trzeba stosować się natychmiast. Ma to się odbywać w ciszy, a uczeń musi się skoncentrować na prawidłowym i szybkim ich wykonaniu.

    Żeby uczeń nie zapomniał o regulaminie, ma obowiązek wydrukować go z internetu i wkleić na drugą stronę zeszytu, zaś na pierwszej napisać, że nauczycielem jest profesor T.

    "Nikt by się nie domyślił - pisze N. - jaka historia kryje się za regulaminem, który ułożyła wymagająca i sztywna pani od matematyki".

    26. "Na pewno zastanawia się pan, dlaczego we mnie pojawiła się potrzeba śledzenia kariery Ewy T. i przekazywania tych informacji panu.

    Jeśli chce pan to wiedzieć, możemy się spotkać i wyjawię, kim jestem".

    Imiona i inicjały bohaterów oraz niektóre szczegóły zostały zmienione.

    Mariusz Szczygieł ("Duży Format", 25.06.2013)


Strona główna