Idę po łące,
nagle patrzę: słońce!
Na ścieżce leży,
aż oczom nie wierzę.
Małe, jednak całe,
nie brak przy nim żadnego promyka,
odrobiny blasku
i do tego z ręki nie umyka,
nie parzy -
tylko tuli się do mej twarzy.
Słońce!
Jaka radość!
Nadleciało ptaków stado.
Podbiegły do mnie drzewa.
Strumień obok drogi zaśpiewał.
Minęło wiele godzin.
Wreszcie las tamtędy przechodził.
Przystanął koło mnie las
i cały blask słońca zgasł.
A dąb rzekł cicho: Jutro o świcie
znowu się pobawicie.