Za górą wielką, stromą
w czasach niezmiernie dawnych
żył pewien mężny rycerz
ze swej grzeczności sławny.
Niezwykle był uprzejmy,
(co się nie często zdarza),
nikogo nie zaczepiał,
nikogo nie obrażał.
Grzecznie rozmawiał z każdym,
słów brzydkich nie używał,
mile widzianym gościem
na zamku króla bywał...
A nieopodal zamku -
jak głoszą dzieje stare -
smok groźny i podstępny
w górach miał swą pieczarę.
Gdy noc zapadła czarna,
z jamy wyłaził skrycie
i swoim zachowaniem
zatruwał ludziom życie.
Król z gniewu brodę targał
i, jak to często bywa,
temu, kto zgładzi smoka,
córkę swą obiecywał.
Niejeden tam już śmiałek
konno i z mieczem w dłoni
z okrzykiem: - Giń, poczwaro! -
do smoczej jamy gonił.
Lecz smok tak ogniem ziajał
i ryczał tak donośnie,
że każdy - choć odważny -
umykał, gdzie pieprz rośnie!
Wreszcie rzekł rycerz grzeczny:
- Ja pójdę, proszę króla!
Ten smok coś tu za długo
bezkarnie sobie hula!
Poszedł. Przy smoczej jamie
przystanął w pełnej zbroi
i palcem - puk! puk! - w skałę
zapukał, jak przystoi.
- Przepraszam, że przeszkadzam -
rzekł - lecz to ważna sprawa...
Chciałbym z szanownym panem,
poważnie porozmawiać.
Smok zdębiał! Już rycerzy
przepłoszył stąd niemało...
Teraz nie pisnął słowa.
Po prostu go zatkało.
A rycerz mówił dalej:
- Zwykle unikam bójek,
ale się pan, niestety,
okropnie zachowuje!
Niestety, ogniem zionie,
niestety, owce dusi,
więc w skórę pan, niestety,
ode mnie dostać musi!
Mam pana kolnąć mieczem?
Czy kopią? Jak pan woli?
Ale uprzedzam z góry,
że to okropnie boli.
Więc może by pan jednak
stąd dobrowolnie poszedł?
Niechże się pan namyśli,
uprzejmie pana proszę...
Smok tylko okiem łypnął,
podumał jeszcze chwilę
i sapnął: - Chyba pójdę,
gdy mnie tak prosisz mile...
Chodziaż owieczek tłustych
spora tu jest gromada,
lecz gdy ktoś grzecznie prosi,
odmówić nie wypada.
Pa! Żegnam - machnął łapą,
ukradkiem łzę starł z oka,
rozwinął smocze skrzydła
i... zniknął gdzieś w obłokach.
Król z córką na zwycięzcę
już czekał na tarasie
i weselisko huczne
wyprawił w krótkim czasie.