Zziębnięci
pod przydrożną kapliczką
w noc
kiedy fiołki z zimna dygocą
zawijali się szczelnie
ciepłem swoich ramion
Wiatr strącał im
na głowy gwiazdy
które osiadały
we włosach jak szron
Zazdrościli Matce Boskiej
patrzyła słuchała
wyszła z kapliczki
iść im ze sobą kazała
poszli przez rowy
kaczeńców żółtych pełne
przez płoty
z księżycowego drutu
nad zielony staw
Do stodoły
ciepłej i złotej
jak słoma
Matka Boska
sowę wrzeszczącą
z dachu zdjęła
Odeszła uśmiechnięta
ze zgorszoną sową
pod pachą