Aleksander Dubiela
Muskularny facet w niebieskim uniformie z wielką literą "S" rzuca zielonym samochodem o skałę. Na tym zdjęciu Dziadek nie ma czerwonej peleryny, niebieskiego trykotu i kozaków skrojonych na miarę. Stoi w śniegu, boso. Zamiast kostiumu piżama w paski. Rozdarcie na ramieniu odsłania obozowy numer, niewyraźny, rozmyty. Obie ręce przerzucone przez ogrodzenie z drutu kolczastego. Nie wiem, brudne od krwi czy od ziemi, są tak chude, że widać, jak drut tworzy zgrubienie na przedramieniu. Dziadek patrzy mi prosto w oczy. Może trochę się uśmiecha, a może mi się wydaje. Nie widzę, żeby się bał. Wygląda, jakby chciał mi coś powiedzieć. Dopiero od Babci się dowiaduję, że trzy razy zamykali go w komorze gazowej i trzy razy opuszczał ją żywy. Próbowali go zabić, ale nie zdołali. Jak kogoś nie z tej ziemi. Portret rodziny Kiedy Dziadka wzięli do KL Auschwitz-Birkenau, miał 13 lat. Razem z nim zabrano też Jego rodziców, kapitana żeglugi wielkiej i malarkę po Akademii Sztuk Pięknych im. Jana Matejki w Krakowie. Babcia mówi, że teściowa najchętniej malowała portrety, i tak poznała pradziadka. Był wysoki, barczysty. Miał palce jak z obrazów Egona Schiele, długie i szczupłe. A do tego łagodne oczy. "Każda by się zakochała. Teść nie był zbyt kochliwy, ale teściowej wystarczyły dwa portrety, żeby go zdobyć. A że był od niej o 14 lat starszy, a ona piękna, to jeszcze kazała mu się o nią starać", opowiada Babcia. Po studiach prababka przeprowadziła się z Krakowa do Krokowej nad morzem. Wzięła z pradziadkiem ślub w jego rodzinnej miejscowości, a później, kiedy pradziadek zaczął pływać na SS "Polonii", zamieszkali w Gdyni. Dziadek urodził się w lutym 1931 roku. Pradziadka nie było przy porodzie. Był w Halifaxie. Z rejsu wrócił trzy tygodnie później, z torbami prezentów. Prababce przywiózł komplet pędzli z sobolowego włosia, których nigdy nie użyła. Dowiedziała się, że pradziadek wygrał pędzle w bakarata, a ona była katoliczką i nie tolerowała hazardu. Dziadkowi przywiózł konia na biegunach, blaszany bączek w czerwone spirale i napisał do niego list, pierwszy z wielu, jakie mój Dziadek miał dostać od swojego ojca. Pradziadek pisał do Dziadka przy każdej okazji: urodzin, imienin, chrztu, pierwszej komunii świętej, Bożego Narodzenia, Wielkanocy. Pisał w domu, przy sekretarzyku, i pisał z rejsów, tych transatlantyckich, z SS "Polonii", a później tych krajowych, z SS "Jadwigi", na którą przesiadł się w 1935 roku. Przez lata uzbierało się tych listów tyle, że można by ułożyć z nich pamiętnik. Ale wybuchła wojna. Najukochańszy Synku mój "Teraz jedynie li kilka na szybko skreślonych słów, bo mamusia czeka już z kolacją. W tym roku będzie znacznie skromniej, niż to dawniej bywało. Nic nie można dostać albo wszystko kosztuje majątek, dlatego zjemy tylko rybę, którą lubisz, zagryziemy chlebem i napijemy się kompotu. (...) Musisz mi wybaczyć, mój Synku, że w paczce znajdziesz tylko tuzin ciasteczek. Na pewno kiedyś zrozumiesz (...). Każdego dnia modlę się o Ciebie i Mamusię. Kocham Was bardzo i co dzień dziękuję Bogu, że ciągle jesteśmy razem. Niektórym takie szczęście nie dopisało. (...) Trudno myśleć o przyszłości, ale wierzę, że to wszystko nie potrwa długo. Kilka miesięcy, nie więcej i świat wróci do normalności. Tymczasem życzę Tobie, mój ukochany Synku, spokojnego roku i żeby spełniło się Ci wszystko, o czym pomyślisz. (...) Twój tatuś. 24 grudnia, 1939". "Najukochańszy Synku mój! (...) Święta Wielkanocne tegoroczne zapamiętam na długo. Ty na pewno też. Powinienem się na Ciebie złościć, ale bardziej mi do śmiechu niż do gniewu. Jeśli miałbyś w przyszłości nic nie zapamiętać z tego, to musisz wiedzieć, że przewróciłeś się przedwczoraj ze święconką w progu. Jajka wypadły na ziemię, razem z drożdżowcem, solą i pieprzem. Kieliszek się potłukł. Serwetka upadła w błoto. Ty też potłukłeś sobie kolana (...), ale nie płakałeś. (...) Mamusia się złościła, ale szybko Jej przeszło. Jaja ułożyliśmy w koszyczku, popękanym do ścianki, żeby nic nie było widać. (...) Dawno się tak nie śmialiśmy po wszystkim. (...) Skropiłem Mamusię perfumami. Śmiała się z nas wszystkich najbardziej, chociaż zmartwiła się ostatnimi działaniami w Krakowie. Nic nie wiemy o dawnych przyjaciołach, gdzie są i co robią. Nie wiemy, jak to się wszystko ułoży i co dalej z nami będzie. (...) Bywaj zdrowy, mój najukochańszy Synku. Całuję. Twój Tatuś". Komora trzy razy W 1944 roku pradziadkom zabrakło szczęścia. Wywieziono ich do Oświęcimia. Babcia opowiada, że najsłabsza była teściowa. Wątła, delikatna, szybko się poddała. Niedługo po niej odszedł teść, bo chociaż był z niego kawał chłopa, przestało mu zależeć. Śmierć matki przygniotła Dziadka, ale dopiero kiedy umarł ojciec, Dziadek całkowicie się poddał. Myślał, że będzie następny. Upadł przy pracy dwa razy i wysłali go do łaźni, żeby się umył i odpoczął. Razem z nim zamknęli w komorze kilkadziesiąt osób. Wszyscy z ręcznikami, mydłem. Wszyscy nadzy. Po kwadransie drzwi się otworzyły i wszystkich wypuszczono. Dziadek usłyszał, że nie ma wody i że muszą zaczekać z kąpielą. Później się dowiedział, że rura, którą wpuszczano gaz, zatkała się i wlot trzeba było przeczyścić. Na kolejną kąpiel czekali godzinę. Znów tłok, znów trzask zamka. Później szamotanina, wrzask, płacz. Ktoś Dziadka popchnął. Dziadek przewrócił się na podłogę. Kilka osób poleciało na niego. Leżał z twarzą przy odpływie, może pół godziny, zanim drzwi się otworzyły. Nie ruszał się, kiedy go wynosili. Babcia mówi, że nie pamiętał, jak trafił do baraku. Może nie pamiętał, a może nie chciał mówić, bo drugą śmierć przeżył najbardziej. I kiedy brali go do łaźni, by umarł po raz trzeci, wiedział już, że trzeba było upaść od razu na początku, żeby przetrwać. Mieć za plecami ścianę Dziadek przetrwał. Czasami sobie myślę, że chyba głównie po to, żeby razem z Babcią mnie wychować, bo moje dzieciństwo też nie było najszczęśliwsze. Lekomania ojca, kłótnie w domu, rozwód rodziców. Kiedy tylko mogliśmy, spędzaliśmy z bratem czas u Dziadków. Zapamiętałem setki zgranych partii w tysiąca, w którego Dziadek nigdy nie przegrywał. Zapamiętałem Jego próby rzucenia palenia i jak siedział w kuchni z gumą do żucia w kształcie papierosa wetkniętą w usta, udając, że wrócił do palenia, żeby zdenerwować Babcię. Zapamiętałem Jego powolne ruchy, kiedy razem naprawialiśmy drzwi garażowe albo wymienialiśmy gazowy bojler w łazience. Wspólne sylwestry i sztuczne ognie o północy. Zapamiętałem, że uwielbiał słoninę posypaną solą. I że nie lubił wolnych przebiegów. Pod koniec życia, kiedy już brakowało mu sił, wracał ze spacerów z papierem toaletowym, jedną z niewielu rzeczy, jakie wtedy jeszcze mógł dźwigać. Naznosił tego papieru tyle, że Babcia korzystała z niego jeszcze pięć lat po jego śmierci. Dziadek przed śmiercią bał się wszystkiego. Ciasnych przestrzeni za zamkniętymi drzwiami, wielkich przestworzy, dużych odległości, tłumu. Do kościoła chodził tylko wcześnie rano albo późnym wieczorem, w najmniejszy tłok. Zawsze stawał z tyłu, w bocznej nawie, żeby za plecami mieć ścianę, a nie człowieka. Babcia mówi, że gdy się poznali, nawet gdy korzystał z toalety, nie zamykał drzwi. Dzisiaj rozumiem dlaczego. Nie od Dziadka, ale z książek Seweryny Szmaglewskiej, która pisała o wynoszonych z komór gazowych ludzkich zwłokach oblepionych ekskrementami. Opisywała obsikane ludzkie ciała, wykrzywione, podrapane, poranione, z niemym krzykiem przylepionym do twarzy i paznokciami pozrywanymi od drapania ścian. Wychudzone, lekkie jak piórko. Bo Dziadek o Oświęcimiu nie mówił wiele. Ale wiem, że pamiętał. Ze szczegółami potrafił opisać niemieckiego strażnika, który po trzeciej wizycie w komorze gazowej ukrył go, pomógł przedostać się do baraku. Dzięki temu Niemcowi już więcej nie wzięli Dziadka do łaźni. Mówił, że rozpoznałby go nawet w pełnym umundurowaniu, choćby stanął przed nim "w tym momencie". Broszurka z superczłowiekiem Po śmierci Dziadka znalazłem w Jego szafce czarno-białe zdjęcie chłopca opierającego ręce na ogrodzeniu z drutu kolczastego. Babcia mówi, że to Dziadek. Znalazłem też komiks. Pierwszy numer "Action Comics" z czerwca 1938 roku. Na okładce muskularny facet w niebieskim uniformie, w czerwonych majtkach, pelerynie i żółtym emblemacie na klatce piersiowej z wielką literą "S" rzuca zielonym samochodem o skałę i rozbija auto. Pierwszy komiks z Supermanem. Babcia mówi, że należał do Dziadka. Był prezentem od Jego ojca, który przywiózł książeczkę pod koniec 1938 roku ze Stanów w ostatnim ze swoich rejsów transoceanicznych. W komiksie znalazłem list. "Najukochańszy Synku mój! Na samem początku życzę Tobie zdrowia. Piszę do Ciebie z pokładu. Jeśli Bóg pozwoli, zobaczę buzię Twoją i Twojej Mamusi już za tydzień, ale wiedz, że ten czas wlecze mi się niemiłosiernie. Zupełnie inaczej niż kiedy mam Was blisko siebie. Sam nie wiem, jak szybko to wszystko mija. Ciągle w rozjazdach, prawie jak na wygnaniu i trudno uwierzyć, że za kilka dni skończysz ósmy rok życia. (...) Wiozę dla Ciebie z tej okazji prezent. Kilka historyj zebranych w jednej broszurce, z superczłowiekiem na okładce, silnym jak wszystkie diabli. Życzę Tobie, żebyś wyrósł na takiego samego, silnego i dobrego człowieka, co pomaga ludziom. Trzymaj się powierzchni, mój najukochańszy synku, mój Supermanie!". I mój. Aleksander Dubiela to pseudonim, autor chce pozostać anonimowy. Dwanaście Opowieści: "Gazeta Wyborcza" poprosiła swoich czytelników, aby opowiedzieli o najważniejszym człowieku w ich życiu. Na ogłoszony konkurs przysłano 1655 prac. Mój Dziadek Superman - Aleksander Dubiela
|