Życie zawsze jest szansą

Agnieszka Sowa


    Rozmowa z prof. Piotrem Olesiem o dorosłości, dojrzałości i życiowej mądrości.

    Agnieszka Sowa: - Dorosły nie zawsze znaczy dojrzały, prawda?

    Piotr Oleś: - Rzeczywiście, dorosłość nie oznacza dojrzałości, a dojrzałość dorosłości. Ja dorosłość mniej traktuję w kategoriach okresu życia, czyli - jak to się stereotypowo pojmuje - od 23-25 lat do starości. Bardziej uważam ją za etap w życiu człowieka, kiedy on już dobrze wie, kim jest, i podejmuje wybory, które kształtują życie. Granica między młodością a dorosłością to pewien próg, gdy porzucamy testowanie rzeczywistości na rzecz zaangażowania w nią. A dopiero następnym etapem jest dojrzałość.

    Co to znaczy dojrzałość

    Co składa się na dojrzałość?

    Według mnie, to - po pierwsze - zdolność do podejmowania ryzyka, zaangażowania w rzeczy, których efektów nie możemy przewidzieć, możemy tylko mieć nadzieję, że będą dobre. Nie wiemy przecież, jak będziemy oceniali naszą pracę po kilku latach, jakie owoce przyniesie nasz związek. Drugi aspekt dojrzałości to zdolność do selekcjonowania celów życiowych i dążeń. Jedne są bardzo ważne, inne dość ważne, a jeszcze inne takie, że nie warto o ich realizację zabiegać. Nie dlatego, że mają niższą wartość moralną czy społeczną, lecz dlatego, że w jednym życiu nie da się wszystkiego pomieścić.

    Na dojrzałość składa się też odpowiedzialność, nie tylko za siebie i własne dążenia, ale za innych ludzi. Człowiek dojrzały przewiduje skutki własnych działań dla drugiego człowieka, szczególnie dla ludzi bliskich, z którymi jest związany. Czyli dba o ich dobro. Myślę też, że człowiek dojrzały ma świadomość czasu. To znaczy, że z jednej strony dopasowuje zadania życiowe, formy aktywności, rozrywki do możliwości biologicznych, psychicznych i społecznych, do etapu życia, w którym się znajduje. Z drugiej strony wie, że życie nie jest pewnikiem, tylko szansą. A to oznacza, że nie podejmuje się nieracjonalnego ryzyka, na skutek którego można to życie stracić.

    Np. - nie uprawiam bardzo agresywnej jazdy samochodem, która ma dać poczucie, że żyję, bo to poczucie może się okazać bardzo zwiewne, jeżeli zaryzykuję za bardzo.

    Dojrzałość to także przeświadczenie, że są takie zadania, wartości życiowe, które warto zdążyć w życiu pomieścić. W związku z tym człowiek angażuje się w rzeczy, które mają szanse pozytywnie ważyć w bilansie, jaki kiedyś przyjdzie mu robić.

    To, co pan powiedział o dojrzałości, zakłada bardzo świadome wybory. A w życiu te najważniejsze decyzje, np. dotyczące pracy, podejmujemy często przypadkowo. Gdzieś odrzucą nasze podanie, a w innej firmie przyjmą. Związki też bywają przypadkowe.

    Zgadzam się, ale jeśli człowiek ma świadomość tej przypadkowości, to traktuje to jako etap, pomysł na określony czas, po którym będzie można dokonać lepszego wyboru.

    W naszej kulturze bardzo często zdarza się odwlekanie ważnych decyzji, bo ludzie nie są pewni. Nie są pewni, czy chcą się wiązać, czy chcą brać wszystkie skutki tego związku na siebie. Podobnie odwlekają decyzję o posiadaniu dziecka. Gdy mówię o gotowości do podjęcia ryzyka i przyjęcia odpowiedzialności, to mam na myśli przede wszystkim to, że człowiek jest gotów pójść za uczuciem i robić to, co mu serce dyktuje, a nie asekuracyjnie odwlekać: zaczekajmy jeszcze, zobaczmy, potestujmy.

    Kto i dlaczego ucieka od dojrzałości

    Kiedyś zjawisko odwlekania takich decyzji dotyczyło głównie Włochów, trzydziestoletnich mammoni, którzy nie chcą wyprowadzać się od mamusi. Dziś słyszymy o tym samym problemie w Niemczech, w Polsce. Czy to znak naszych czasów?

    Tak działa urok młodości, a młodość jest dziś bardzo modna. Człowiek młody ma bardzo wiele możliwości i szans. Jak coś wybierze, to - siłą rzeczy - znaczną część możliwości eliminuje. A to przecież fajnie mieć ciągle otwartą przyszłość, świadomość, że można cały czas wybierać. Ta wolność stanowi wielką atrakcję. Jednakże istnieje prawidłowość psychologiczna, że jak się w coś zaangażujemy, to sama aktywność ma funkcję autonagradzającą, realizacja celu budzi pozytywne emocje. Natomiast pozostawanie w sytuacji wielu możliwości, bez zaangażowania, może być drogą wiodącą do depresji.

    Czy tylko potrzeba wolności sprawia, że niektórzy ludzie nie chcą, nie potrafią dorosnąć?

    Powodów jest więcej. Choćby banalne podążanie za wzorcami, które w kulturze są traktowane jako dość atrakcyjne. Takie wzorce często mają charakter niedojrzały. Na przykład: robimy bardzo wiele różnych rzeczy, co pozornie daje wrażenie samorealizacji. Ale trudno je połączyć w spójną całość. Podobnie może być z łatwością wchodzenia i wychodzenia ze związków emocjonalnych. Szybka odnawialność uczuć powoduje, że związki są coraz płytsze, niezależnie od ich intensywności.

    Bardzo wiele osób deklaruje, że po prostu nie czuje się na tyle lat, ile ma. I dobrze im z tym. Czy nie próbują w ten sposób oszukać czasu?

    Jeżeli czują się dzięki temu szczęśliwsi, to ma to pozytywny aspekt. Człowiek poza zegarem społecznym, biologicznym ma też swój zegar indywidualny, dotyczący tego, co chce zrobić na poszczególnych etapach życia. I jeżeli jego osiągnięcia są w tyle w stosunku do wieku biologicznego, to może mieć wrażenie iluzorycznej młodości, ale obarczonej frustracją i poczuciem niespełnienia. Może być też tak, że człowiek usiłuje realizować program życiowy osoby młodszej i nie wychodzi naprzeciw wyzwaniom typowym dla wieku. To na dłuższą metę nie ma charakteru rozwojowego ani adaptacyjnego. Ktoś, kto ma dwudziestoparoletnie dzieci, a sam czuje się na lat 30, może być partnerem dla syna do pogadania przy piwie, ale to nie będzie poważna rozmowa. Utrzymywanie mentalności na etapie wcześniejszym o dekadę może mieć i taki skutek, że kontakt z własnym pokoleniem staje się wybiórczy, a oddziaływanie na młodsze pokolenie znacznie słabsze. I jest ryzyko, że w pewnym momencie taki podstarzały chłopak czy dziewczyna, usiłujący być osobą dorastającą, choć ma lat 30 czy 40, sposobem bycia, zachowania, ubierania, odnoszenia się do ludzi podkreślający tę młodzieńczość, będzie komiczny i kuriozalny.

    Jak pomóc dzieciom w dojrzewaniu

    Czy rodzice mogą coś zrobić, żeby zapewnić dziecku optymalny start w dorosłość i dojrzałość?

    Dać dobre oparcie emocjonalne, czyli miłość po prostu. I nie bać się ekspozycji na stres, wypuścić dziecko w prawdziwe życie, bo jeśli nie oberwie, nigdy nie stanie się człowiekiem dojrzałym.

    Dojrzała miłość polega na tym, że dziecko ma poczucie oparcia w rodzicach, co wyraża się kontaktem, rozmową, czasem. Gdy kocha się dzieci, nie można drastycznie ograniczać czasu dla nich przeznaczonego z powodu zaangażowania w pracę, nawet eksploatującą i pasjonującą. Jeżeli rodzice nie poświęcają dziecku czasu, to ono ma poczucie, że nie jest dla nich ważne. Przekaz emocjonalny jest następujący: mam rzeczy ważniejsze od ciebie. Przy tym poziom rozmowy powinien odpowiadać poziomowi dojrzałości młodego człowieka. Dojrzały rodzic zatem to taki, który ma zdolność do dzielenia się doświadczeniem i słuchania.

    Podkreślał pan, jak ważne jest, by nadmiernie nie chronić dziecka przed sytuacjami, które wywołują stres.

    Jeden z głównych twórców nurtu psychologii humanistycznej, znajdującej dziś kontynuację w psychologii pozytywnej, Abraham Maslow podaje - wśród warunków dojrzewania osobowości - narażenie na stres, frustracje, a nawet tragedie życiowe. Zatem kiedy w rodzinie dzieje się coś trudnego, błędem rodziców jest izolowanie dziecka od tych wydarzeń. Dziś schemat kulturowy jest taki, żeby nasze dziecko nie patrzyło, jak babcia umiera, bo to może być za duże obciążenie. Odwrotnie. Doświadczenia nie tylko kultur pierwotnych, ale naszej jeszcze sprzed kilkudziesięciu lat pokazują, że dzieci to wszystko przeżywały i nie miały z tego powodu żadnych traum, poza jakimiś ekstremalnymi sytuacjami. Dzieci dobrze sobie radzą z doświadczeniami straty czy towarzyszenia osobie umierającej. Same stawiają sobie wtedy ważne pytania i stają się dojrzałymi ludźmi.

    Zaufanie do swoich możliwości radzenia sobie ze stresem jest podstawowym elementem, który pomaga młodemu człowiekowi przechodzić trudne sytuacje. Jeżeli nadmiernie go ochraniamy, to efekt będzie taki, że dziecko albo się w końcu zbuntuje, albo będzie chciało pozostać pod naszymi skrzydłami zbyt długo.

    Dlaczego mężczyźni bywają tak niedojrzali

    Czy mężczyźni częściej niż kobiety są niedojrzali? Czy tylko lepiej potrafią zachować dziecięce cechy i dlatego funkcjonuje ten stereotyp?

    Człowiek, niezależnie od płci, najczęściej ma w sobie do końca życia to dziecko, którym kiedyś był. Ta dziecięcość ujawnia się różnie w zależności od płci. Mężczyzna świetnie umie się bawić, kobieta ma w sobie wewnętrzną dziewczynkę, która pragnie być podziwiana i kochana. Jeżeli dostaje odpowiednie emocjonalne gratyfikacje, to karmią one zarówno jej kobiecość, jak i dziecięcość. Ale oprócz tego, zwłaszcza w mężczyznach, jest pewnie coś, co się kojarzy z brakiem odpowiedzialności. Brak odniesienia do poważniejszych celów czy konsekwencji, które mogą z naszych zachowań wynikać, skłonność do eksperymentowania.

    Kobiety są lepiej ugruntowane w życiu, w naturze, w doświadczaniu życia i śmierci. Bycie kobietą i zmaganie się z kobiecą biologią daje szereg takich sygnałów ze strony organizmu, które zmuszają do trochę lepszej refleksji nad życiem, niż to ma miejsce w przypadku mężczyzn. I tu bym widział podstawę niedojrzałości częściej obserwowanej u mężczyzn. Biologiczna natura skłania kobietę do tego, by związać się z partnerem gwarantującym trwałość związku, zapewniającym opiekę, bezpieczeństwo, środki utrzymania, bo przecież chodzi o to, żeby dziecko miało jak najlepsze szanse rozwojowe. Natomiast program biologiczny mężczyzny jest taki, żeby w miarę możliwości rozsiać sporo genów po świecie.

    Jak wytłumaczyć to, że gdy jesteśmy dziećmi, czas płynie wolno, a potem nagle przyspiesza?

    Gdy mamy niewiele lat, to każdy następny rok jest długi w stosunku do tego, co przeżyliśmy. Nowe wydarzenia życiowe dobrze się zapisują w pamięci. Dlatego mamy dużo zapisów z dzieciństwa, młodości, tak do ok. 30 roku życia, a potem coraz mniej, bo też mniej zdarza się doświadczeń radykalnie nowych. Mniej więcej do czterdziestki człowiek chętnie liczy, ile już ma lat. Od tego momentu pojawia się świadomość czasu, jaki jeszcze pozostał. Wtedy zaczynamy zastanawiać się, jak długo żyli rodzice, dziadkowie.

    Jak znaleźć życiową równowagę

    Uświadamiamy sobie, że nieuchronnie każdy rok zbliża nas do śmierci. Jak pogodzić się z nieuchronnym i znaleźć równowagę? Jak sprawić, żeby bilans zysków i strat nie wypadał nam negatywnie?

    Z reguły wraz z rozwojem mamy coraz więcej zysków. Straty mogą wynikać głównie z czynników losowych i zdrowotnych. Aktywność człowieka starszego w dużym stopniu polega na tym, by zachować te pola działania, które są jeszcze możliwe, lub wycofać się na takie, które są jeszcze bezpieczne.

    Są ludzie, którzy żyją w przeświadczeniu, że osiągnęli mniej, niż powinni. Mają duże sukcesy, ale wewnętrznie są przekonani o własnej mierności. W pewnym sensie jest to tragedia, jeśli człowiek nie cieszy się tym, co jest jego faktycznym dokonaniem życiowym. Tak funkcjonują ludzie o bardzo wysokim poziomie aspiracji. Albo z problemami neurotycznymi, które wynikają z nierozwiązanych konfliktów.

    Są dwa skrajne podejścia do wieku średniego. Pierwsze - że to najlepszy okres w życiu, apogeum możliwości i kariery. I drugie - że najgorszy. Najwięcej obowiązków, stresy, dorastające dzieci, chorujący, umierający rodzice, a do tego zaczynamy liczyć czas, jaki nam pozostał. Które podejście jest panu bliższe?

    Oba są prawdziwe. Rzeczywiście, nasilenie stresu i odpowiedzialności jest w wieku średnim największe. Człowiek przeżywa przemiany połowy życia, które go zaskakują. Z drugiej strony pozycja społeczna, dochody, sytuacja zawodowa mogą być znaczące. Ale - jak powiedziałem - na ogół w tym okresie zdecydowanie dominują zyski. To nie znaczy, że nie ma strat. Stratą trudną do zrekompensowania jest poczucie, że młodość się skończyła. Albo że możliwość podejmowania nowych zadań w znacznym stopniu należy do przeszłości. Jeszcze wiele można zmienić, ale trudno podjąć nowe studia czy całkowicie przeorientować swoją karierę.

    Czy można coś zrobić, żeby straty tak nas nie przygnębiały? Bo niektórych po prostu uniknąć się nie da.

    W dużym stopniu zależy to od tego, na czym człowiek się skupia: na przeszłości czy na przyszłości. W pewnej mierze jest to kwestią wyboru, ale przy pogłębionych cechach introwertywnych i zwiększonym poziomie neurotyczności przeszłość odgrywa bardzo dużą rolę, a przyszłość widziana jest bardziej w kategoriach lęków i zagrożeń niż szans. Przy bardziej ekstrawertywnym typie osobowości i zrównoważeniu emocjonalnym refleksja nad przeszłością nie jest tak pogłębiona, a przyszłość wydaje się raczej sferą możliwości i szans.

    Czy tzw. kryzys połowy życia ma charakter przełomu, czy są to raczej zmiany ewolucyjne?

    Najczęściej to powolny proces, w którym człowiek nie rozpoznaje u siebie narastającej potrzeby zmiany. Trochę mu się zmienia emocjonalność, ma poczucie, że nie może, nie chce dłużej robić tego, co do tej pory, ale nie wie, co może robić innego. Jeszcze nie ma dobrego pomysłu, co w życiu zmienić, ale czuje, że program dotychczas realizowany przestaje być dla niego atrakcyjny i pożądany. Priorytety życiowe, być może, trzeba jakoś przewartościować. To wszystko wymaga refleksji i jeśli ta refleksja następuje, to jest nadzieja na w miarę płynne przemiany. Jeśli natomiast refleksja jest odsuwana, to zwiększa się ryzyko zmiany nieprzemyślanej. Tłumiona potrzeba zmiany może wręcz eksplodować: człowiek chce zmienić otoczenie po to, żeby zmienić się wewnętrznie.

    To chyba kiepski moment na zmiany?

    Dlaczego? Dlatego, że dużo jest życiowych kotwic? Przecież niekoniecznie trzeba je zrywać. Można dokonać przesunięć. Trochę zmniejszyć inwestowanie w karierę zawodową, a zwiększyć zaangażowanie na rzecz kontaktów rodzinnych czy zainteresowań estetycznych, kulturalnych. Tego rodzaju przesunięcia są możliwe bez szkód dla kogokolwiek. Zarówno sam ich autor, jak i otoczenie na ogół odczytują te zmiany jako pozytywne. Dobrze dopasowane do wieku.

    Myślałam raczej o bardziej gwałtownych zmianach, o czymś w rodzaju syndromu Gauguina.

    Tak też się zdarza, że człowiek rzuca wszystko - pracę, rodzinę - i zaczyna nowe życie. I jeśli ma taki talent jak Paul Gauguin, to może zostawi dorobek traktowany jako jedno z większych osiągnięć ludzkości. Tyle że nie każdy ma talent na miarę tego artysty. Poza tym jego postępowanie, z punktu widzenia jego rodziny, mogło wydawać się niezrozumiałe, destrukcyjne, egoistyczne, nieodpowiedzialne. Syndrom Gauguina polega na tym, że człowiek angażuje się w coś, co jest bliskie jego rdzennemu ja. I ma wyraziste przeświadczenie, że życie stało się sensowne. Czasami doświadczają tego ludzie, którzy odchodzą z firm, gdzie pracowali bez przekonania, i angażują się w jakieś akcje typu pomoc Afryce. Dopiero wówczas zaczynają czuć, że istnieją. Mają dużo niższy poziom życia i niższą pozycję społeczną, ale przeświadczenie, że ich życie nabrało sensu. Czyli tak silną nagrodę, że warto za nią podążać.

    Tylko praca dla dobra innych ostatecznie daje taką satysfakcję ponadczasową i pozagrobową?

    To jest sedno sprawy. Jest parę teorii psychologicznych, które potwierdzają, że właśnie tak przebiega rozwój człowieka. Od akcentu na ja po akcent na my lub nawet oni. Dojrzała dorosłość oznacza autorską syntezę dwu motywów: samorealizacji i działania na rzecz innych. Są badania psychologiczne, które wykazują, iż ludzie, którzy potrafią zaangażować się lub dodać do swojego życia cele ponadindywidualne, po pierwsze czują się szczęśliwsi, bardziej spełnieni, po drugie - rzeczywiście ich poziom adaptacji, dojrzałości i funkcjonowania jest na ogół wysoki. Natomiast koncentracja tylko na samorealizacji oznacza niepełny rozwój. Wracam do Gauguina - jaki sens miało dla niego malowanie? Bardzo możliwe, że to było przesłanie do świata.

    Jak zrobić rozumny bilans życia

    Bilans życia robimy na ogół, gdy przeżywamy kryzys połowy życia czy później, na starość?

    O bilansie wiadomo zadziwiająco mało. Wiemy, że - by go robić - trzeba mieć powód. Takim powodem jest najczęściej zagrożenie życia, ale może nim być również znaczący sukces czy przejście na emeryturę. Wynika stąd, że bilans niekoniecznie ma związek z wiekiem. Niektórzy nieustannie dokonują bilansu, inni w ogóle lub bardzo rzadko.

    Co, jeśli wypadnie on negatywnie?

    To dramat, poważny powód do rozpaczy. O ile bilans został skalkulowany właściwie. W praktyce klinicznej dość często spotykam się ze zjawiskiem skrzywionego bilansu. Ludzie nie doceniają tego, co osiągnęli, jak radzili sobie z przeciwnościami losu, jak pracowali, jak wychowali dzieci, zbudowali dom, jaki ślad w świecie zostawiają. Skupiają się na tym, czego im brakuje tu i teraz - w starości. A brakuje im najczęściej kontaktu z bliskimi, zwłaszcza z dziećmi. Poczucie izolacji społecznej, przeświadczenie, iż są niepotrzebni, sprawia, że skłonni są tendencyjnie interpretować przeszłość jako nieudaną, a teraźniejszość i przyszłość jako nieszczęśliwe.

    Nasza rozmowa potwierdza obiegową opinię, że im jesteśmy starsi, tym nam trudniej. Starość jawi się jako koszmarny okres: choroby, depresja, śmierć... Czy musi być smutna, bolesna, samotna?

    Starość przynosi szereg problemów, wynikających głównie z procesów zachodzących w organizmie, ale też często z sytuacji społecznej i ekonomicznej człowieka, który już nie zarabia i niekoniecznie tkwi w centrum zainteresowania rodziny. U stosunkowo wielu osób wiekowych dokłada się poczucie "bycia poza czasem" i nienadążania za zmianami, ale też lęk przed przyszłością, głównie przed niepełnosprawnością, osamotnieniem, cierpieniem, śmiercią. Mogą doświadczać też tzw. skumulowanej żałoby, kiedy kolejni rówieśnicy odchodzą. Starość niesie konieczność wycofywania się z różnych pól aktywności lub zastępowania ich innymi, które są jeszcze dostępne. Nie znaczy to jednak, że jest to okres smutny, koszmarny, bolesny. Nie ma pewnie nic piękniejszego i bardziej nobilitującego, jak poczucie dobrze przeżytego życia, przeświadczenie, że czemuś to życie służyło i można godnie odejść. Prawdopodobnie lęk przed śmiercią jest funkcją świadomości niezałatwionych spraw, jakie za sobą zostawiliśmy. Natomiast poczucie, że pewnie nikt z naszego powodu nie cierpiał ponad miarę, że nikogo świadomie nie krzywdziliśmy, nie zostawiamy za sobą nierozwiązanych konfliktów, że inni nas szanują, wreszcie, że nasze (rozumiane dosłownie, symbolicznie lub metaforycznie) dzieło życia będzie komuś służyło - to wszystko składa się na pozytywny, a wręcz optymistyczny obraz starości. Jeśli dodamy do tego kontakt z dziećmi, wnukami, prawnukami, mądrość, którą można się dzielić i której młodsi potrzebują, to starość lub późna dorosłość może wydawać się okresem pogodnej i ciepłej jesieni życia. Wiele zależy od tego, jak życie dorosłe zostało spełnione, w jakim stopniu było pożyteczne dla innych, w jakim stopniu udało się nam spełnić marzenia i zrealizować cele. W starości atrakcyjne (a zarazem zagrażające) jest też to, że w większości nie trzeba podejmować już wyborów, od których zależy bilans, zatem ten rodzaj lęku przed przyszłością - nieznanymi konsekwencjami naszych działań - mamy już za sobą.

    Czy każdemu grozi skostniałość

    Dlaczego zatem na starość stajemy się tak często złośliwi, zrzędliwi?

    Najłatwiej byłoby wskazać na zmiany biologiczne, zdrowotne, często stały ból, ale to byłoby nadmierne uproszczenie. Chodzi raczej o uogólnione niezadowolenie z życia i - stąd - rozgoryczenie. Objawy tego rodzaju mogą oznaczać depresję, ale mogą również wynikać z przedwczesnego wycofania się z różnych form aktywności. Z przeświadczenia - całkowicie błędnego - że czas robienia lub poznawania rzeczy nowych minął bezpowrotnie. Życie staje się wówczas szare i nieciekawe, a od tego blisko do zrzędliwości i złośliwości. Nieuzasadnione samoograniczenie prowadzi wprost do niezadowolenia z życia, a pośrednio do rozmaitych negatywnych emocji i postaw. Czasem złośliwość i zrzędliwość miewają charakter obronny, sytuacyjny, nie są utrwaloną postawą. Służą wówczas z jednej strony - ochronie przed domniemanym lub rzeczywistym zagrożeniem, a z drugiej - podtrzymaniu zainteresowania otoczenia własną osobą.

    Co sprawia, że na nowe, nieznane zdarzenia starsi ludzie reagują trochę podobnie jak bardzo młodzi? Bywają tak samo radykalni w poglądach politycznych czy ocenach moralnych.

    Skostnienie osobowości - to termin, który proponuję na określenie utraty giętkości adaptacyjnej. Sztywność i jednoznaczność poglądów, przekonanie, iż świat wygląda dokładnie tak, jak go widzę, proste reakcje pozwalające dzielić zdarzenia na dobre i złe, podobnie - ludzi, organizacje, czasem nawet całe narody. Zjawisko wynika z kilku przyczyn. Zmiany w centralnym układzie nerwowym wiodą, niestety, ku zmniejszaniu się możliwości przetwarzania informacji, sprawności pamięci, precyzji myślenia czy koncentracji i podzielności uwagi. Mniej sprawny mózg chodzi na skróty, kierując się ekonomią działania - przystosowanie na zasadzie jak najprostszych reguł, które dobrze porządkują świat i pozwalają szybko orientować się w nim. Czarno-biały obraz świata jest tego spektakularnym przykładem.

    Ale przyczyny skostnienia nie zawsze tkwią w biologii. Jedną z nich jest złudzenie kompetencji. Człowiek starszy wie, iż wiele przeżył i ma duże doświadczenie życiowe. Zazwyczaj procentuje to dystansem do świata, ale w skrzywionej postaci może prowadzić do złudzenia nieomylności. Inna przyczyna tego skostnienia to suma zawodów i rozczarowań niepozwalająca na "dawanie drugiej szansy" ludziom, którzy popełnili błąd, swoiste radykalizowanie się. Radykalizm młodych wynika z potrzeby jednoznacznego formułowania poglądów, by właściwie ukierunkować życie w świecie wysoce niejednoznacznym. Skostnienie starszych wynika ze zmęczenia światem, który zbyt wiele razy rozczarował odstępstwami od oczekiwań, i z potrzeby łatwego orientowania się w zmieniającym się szybko otoczeniu. Ale samo podobieństwo jest ładne. O ile człowiek stary w pewnym sensie powraca do młodości, to jeszcze starszy do dzieciństwa i wymaga opieki, czasem zupełnie jak dziecko.

    Jak osiągnąć mądrość

    Czy starość to czas, kiedy osiąga się mądrość życiową?

    Mądrość życiową można osiągnąć stosunkowo wcześnie, kiedy zdarzenia życiowe są refleksyjnie opracowywane, a sam człowiek ma dystans do swej wiedzy i przekonań, nieustannie się uczy, sprawdza w życiu i modyfikuje własne przekonania. O mądrości decyduje też bogactwo życiowych doświadczeń, dlatego częściej osiągamy ją w okresie dojrzałej dorosłości. Jednak jeśli swych doświadczeń nie poddamy refleksji, nie osiągniemy jej nigdy.

    Rozmawiała Agnieszka Sowa. ("Polityka", 7.02.2014)

    Prof. dr hab. Piotr Oleś - psycholog kliniczny, jest wykładowcą na KUL i kierownikiem Katedry Diagnozy Psychologicznej w SWPS, przewodniczącym Komitetu Psychologii PAN, autorem książki "Psychologia człowieka dorosłego".


Strona główna