Nancy Colier, amerykańska psychoterapeutka Nancy Colier: Dana chwila jest niewystarczająco dobra, sprawia wrażenie wybrakowanej. Sięgamy po smartfona, wierząc, że ocali nas przed nią, przenosząc ku kolejnym momentom, gdzie na pewno coś się wydarzy... Im intensywniej korzystamy z nowych technologii, tym bardziej zaczyna nam ciążyć własne ja. Kiedy jesteśmy przez cały czas dostępni dla świata zewnętrznego, zatracamy umiejętność przebywania w teraźniejszości i "tylko z samym sobą". Rozmowa z Nancy Colier. Beata Chomątowska: "Wszyscy jesteśmy narkomanami, nowe technologie uzależniają tak samo jak heroina" pisze pani w książce "The Power of Off". Czy to nie przesada? Nancy Colier: Nie ma wątpliwości, że stan, w którym się jest nieustanne podłączonym, ma wszystkie symptomy tradycyjnego uzależnienia. Przede wszystkim, podobnie jak po alkoholu czy narkotykach, w mózgu uwalnia się dopamina, neuroprzekaźnik nazywany hormonem szczęścia, który odpowiada za nasze poczucie przyjemności. Jeśli nieustannie aplikujemy sobie ten wyzwalacz, z powodu nagłej przerwy w dostawie doświadczamy skutków ubocznych jak po odstawieniu substancji narkotycznej. Obraz mózgu osoby pochłoniętej polowaniem na okazje w sklepach internetowych przypomina mózg heroinisty po wstrzyknięciu działki. Tak jak w przypadku innych uzależnień nie jest łatwo z tego zrezygnować, odciąć się od sieci z dnia na dzień, choć przecież wiemy, że nałóg wpływa negatywnie na nasze życie społeczne, zdolność koncentracji, pracę twórczą, a nawet zdrowie. Dlatego chowamy się w toalecie, żeby sprawdzić wiadomości na smartfonie. Czy widziała pani reakcje współczesnego człowieka, który odkrywa, że wychodząc do pracy, zapomniał smartfona? Biega dookoła niczym lunatyk, histeryzuje. Jedna z moich pacjentek czuła się w tej sytuacji tak nieswojo, że wzięła wolne i wróciła do domu. Gdzieś na głębszym poziomie zdajemy sobie sprawę, że coś jest z nami nie tak, ale nie potrafimy tego zwerbalizować. Powiem więcej: to uzależnienie jest groźniejsze od innych i staje się sporym wyzwaniem dla terapeutów. Dlaczego? Tradycyjne nałogi wykluczały nas ze społeczeństwa. Jakkolwiek byśmy je ukrywali, w którymś momencie musieliśmy się zmierzyć z ostracyzmem. Tu jest odwrotnie: nowe technologie sugerują, że jeśli będziemy z nimi za pan brat, tym mocniej zwiążemy się z otoczeniem, tym lepszą zyskamy pozycję. Wszyscy dajemy się na to nabrać. Ludzie mówią: "No dobrze, nawet jeśli jestem uzależniony, to co z tego? Przecież nie znajdują mnie pijanego w rynsztoku, nie kradnę, żeby mieć na kolejną działkę, funkcjonuję normalnie, pracuję z zaangażowaniem, nawet jeśli jednym okiem zerkam na Facebooka i Twittera". To pozory, bo badania już dawno obaliły mit o podzielnej uwadze. Nie jesteśmy zdolni do porządnego wykonania żadnej z kilku czynności wykonywanych jednocześnie. Ale znacznie bardziej niepokojący jest fakt, że przestajemy czerpać z nich przyjemność. Inna moja pacjentka opowiadała mi o pewnym leniwym poranku, gdy leżała z mężem w łóżku, czytając gazetę, i pocieszała się, że przynajmniej ta lektura stymuluje jej mózg. Nie potrafimy już po prostu być, zatracamy radość z istnienia, uczestniczenia w życiu. Musimy czerpać korzyści z każdej czynności, inaczej jest niewystarczająca, nie da się jej znieść na trzeźwo, wywołuje depresję. A jeszcze bardziej uzależniająca moc nowych technologii zagraża dzieciom, bo sami podsuwamy im narkotyk. Heroiny byśmy im nie dali, prawda? Jakie jest w takim razie wyjście? Nawet jeśli nadużywanie internetu jest niekorzystne, dziś już od nowych technologii nie uciekniemy. Nie każdy może się odciąć zupełnie, zrezygnować z pracy i zaszyć się w lesie. Oczywiście dzięki technologii możemy teraz rozmawiać przez Skypea, pani w Warszawie, ja w Nowym Jorku, to dowód, że ułatwia ona nasze życie. Bywa, że GPS ratuje z opresji takich jak ja, zupełnie pozbawionych przestrzennej orientacji. Jednak zarazem, chcąc wykonać prostą czynność w rodzaju zakupu biletu lotniczego, trzeba przeszukać dziesiątki stron internetowych i uzbroić się w wiedzę godną agenta biura podróży, a kiedyś wystarczyło przyjść do tego biura, powiedzieć pracownikowi, dokąd chcemy lecieć, i bilet lądował na stole. W książce opisuję kilkugodzinne zmagania z wielostronicową instrukcją poprzedzające zamknięcie drzwi domu wyposażonego w rzekomo inteligentne technologie. Aby wymienić telewizor na nowy, potrzebujemy niemal doktoratu z elektroniki. Właśnie, nowy: nieustannie musimy być na bieżąco, śledzić nowinki. Większość ludzi, z którymi rozmawiam, wyznaje, że marzy o powrocie do czasów, kiedy nie było to potrzebne. Dostajemy setki maili dziennie i pod koniec pracy mamy poczucie, że nie dotarliśmy do sedna spraw, bo zajmowaliśmy się nieustannym oczyszczaniem przedpola. Swoją drogą, jeszcze jakiś czas temu wydałoby mi się niewiarygodne, że możliwość zaspokojenia tak podstawowych ludzkich potrzeb jak spędzenie czasu sam na sam ze sobą stanie się ekskluzywnym przywilejem. Przemysł turystyczny już inkasuje po 10 tys. dolarów za pobyt w miejscach bez dostępu do sieci. To usługi dla tych, którzy dysponują wystarczającymi zasobami, aby przeznaczyć je na powrót do stanu obecności bez towarzystwa innych, gorzej sytuowanych jednostek, których życie na tyle wyznacza pogoń za różnymi dobrami, że nawet nie mają czasu się nad nim zastanowić. Jak w "Nowym wspaniałym świecie" Aldousa Huxleya, gdzie tylko osobnicy typu alfa mogą za specjalnym pozwoleniem odwiedzić rezerwat, w którym życie toczy się dawnym torem. To jest nowy wspaniały świat. Już w nim żyjemy, choć ciągle wydaje się nam literacką fikcją. Internet stał się sposobem ucieczki przed nudą. Gdy byliśmy dziećmi i narzekaliśmy rodzicom, że się nudzimy, odpowiadali: "Idź, pobaw się, zrób coś ze sobą". Wielu uciekało wtedy w świat własnych myśli, fantazjowało, rozmawiało z niewidzialnymi przyjaciółmi. Teraz za nudny uchodzi każdy moment, w którym nie doznajemy zewnętrznej stymulacji. Skąd wzięło się nam to założenie, że każda chwila musi być spektakularna? Nie potrafimy już zabawić się sami, skupiając na tym, co mamy w głowie, albo choćby badając na bieżąco reakcje naszego ciała. Co ciekawe, równolegle następuje ogromne zainteresowanie technikami pozwalającymi powrócić do tu i teraz: medytacją, jogą, a nawet tak abstrakcyjnymi rozrywkami jak kolorowanki dla dorosłych. To tylko dowód, że coś głęboko w nas potrzebuje zatrzymania się, zwolnienia, uproszczenia, powrotu do źródła człowieczeństwa. Niby chcemy coraz więcej, ale nieustanny dopływ wiedzy, dóbr, rozrywek nie daje nam satysfakcji, bo pragnienia nigdy się nie kończą. Próbujemy się wyrwać z tego koła, podobnie jak ci, którzy wierzą, że radykalna dieta może im pomóc w ustabilizowaniu wagi po latach kompulsywnego pochłaniania jedzenia bez wartości odżywczej. Co jeszcze kradną nam nowe technologie oprócz czasu, który miały zaoszczędzić? Jednym z problemów, z jakimi zmagają się ludzie szukający u mnie terapeutycznej pomocy, jest nieumiejętność bycia z sobą samym. Im intensywniej korzystamy z nowych technologii, tym bardziej zaczyna nam ciążyć własne ja. Kiedy jesteśmy przez cały czas dostępni dla świata zewnętrznego, zatracamy umiejętność przebywania w teraźniejszości i "tylko z samym sobą". Zawsze przeraża mnie, gdy słyszę to nowe sformułowanie jakby bycie z samym sobą było czymś mniej wartościowym. A trudno mówić o dobrym samopoczuciu, jeśli nie przepada się za własnym towarzystwem. Zapominamy, jak wiele kryje się w naszym wnętrzu, jakbyśmy stawali się tylko pustym pojazdem toczącym się po drodze, na której każdy moment musi być wykorzystany w jakimś celu. Przestajemy widzieć siebie samych jako cel. Będąc na wycieczce, nie czujemy wiatru, nie patrzymy na drzewa, tylko szukamy dogodnego kadru do selfie, by wysłać tę informację innym. Idąc wiejską drogą, robimy dziesiątki zdjęć dokumentujących coś, czego tak naprawdę nie doświadczamy. Wielu moich pacjentów powtarza: "Kiedy zacznę wreszcie naprawdę żyć?". Są jak duchy, mają poczucie, że ich egzystencja nie należy do nich. Paradoks: niby uciekamy od siebie, ale z drugiej strony pielęgnujemy nasze sztuczne ja na portalach społecznościowych. Stajemy się narcyzami, którzy wierzą, że wszystko, co robią, jest pasjonujące dla wszechświata, dzielimy się z nim najbanalniejszymi sprawami, jak dzieciak, który raportuje matce o każdym ruchu. Jednocześnie podstawowe poczucie własnej wartości zanika, topnieje wobec niedostatku polubień czy komentarzy. Myślę, że ma to związek z trudnością radzenia sobie z czasem i wysiłkiem. Wszystko musi przychodzić łatwo, szybko, jeśli tak nie jest, od razu czujemy, że coś jest nie w porządku. A najważniejsze dzieje się przecież, gdy zmagamy się z trudnościami, przekraczamy samych siebie, gdy musimy się napracować. Dziś robimy to coraz rzadziej. Szukamy odpowiedzi jest Google; chcemy iść na randkę logujemy się na portalu Tinder; zamarzy się nam książka Amazon dostarcza ją następnego ranka pod drzwi. Wszystko dzieje się natychmiast, bez najmniejszego trudu, jak u awatarów mających miliony obserwatorów. To jak docieranie helikopterem na górę niby tam byliśmy, możemy się tym pochwalić, ale nie czujemy się wcale jak ktoś, kto zdobył szczyt. W książce "The Power of Off" pojawia się też przykład pacjenta, który przyszedł na terapię z dwoma telefonami i nie był zdolny wyłączyć żadnego z nich podczas godzinnej sesji. Pisze też pani, że nuda jest potrzebna. Dlaczego? Kiedy jesteśmy nieustannie podłączeni, jak ów producent telewizyjny, o którym wspominam, mamy poczucie, że nie możemy utracić żadnej wiadomości, żadnej nowej historii. Dana chwila jest wobec tego niewystarczająco dobra, sprawia wrażenie wybrakowanej. Sięgamy po smartfona, wierząc, że ocali nas przed nią, przenosząc ku kolejnym momentom, gdzie na pewno coś się wydarzy, i oczywiście wtedy będziemy w pełni obecni. Oczywiście to nic nowego, rodzaj ludzki uciekał od teraźniejszości już wieki temu za pomocą różnych substancji. Jednak teraz mamy doskonałych sojuszników w postaci naszych narzędzi i społeczeństwa, które mówi, że to świetnie i nie ma się czego obawiać. Żyjemy w stanie ciągłej czujności, w trybie "walcz lub uciekaj", co fizycznie nas wyczerpuje. Nawet naszym narzędziom zapewniamy odpoczynek, ładując je, a sobie samym nie umiemy na to pozwolić. Mózg i system nerwowy potrzebują przerwy, czasu na wytchnienie. Często właśnie to, co najciekawsze, rodzi się w chwilach pomiędzy, w poczekalni, w przestrzeni między dźwiękami. Czym grozi brak przerw? Mam wrażenie, że myślenie staje się zamierającą sztuką. Widzę to po sobie dziś miałam napisać tekst dla "Psychology Today" i męczyło mnie pewne zagadnienie, więc zaczęłam szukać, przeglądać internet, zbierać wszystko, co na ten temat napisano, dopóki nie powiedziałam sobie: co ty wyprawiasz? Zrób sobie przerwę, idź na spacer, a potem pomyśl spokojnie i na pewno rozwiążesz ten problem. Istotnie, odpowiedź tkwiła we mnie, w moich własnych doświadczeniach, ale perspektywa samodzielnego stworzenia czegoś, a nie złożenia z dostępnych kawałków, przeraziła mnie i sparaliżowała. Wyszkoliliśmy się doskonale w znajdowaniu natychmiastowych odpowiedzi, ale nie umiemy ich połączyć ani dostrzec szerszego wymiaru, wytłumaczyć, co to wszystko oznacza. Stajemy się tymi, którzy naciskają guziki. Tymczasem zdolność do tworzenia jest jedną z najwspanialszych cech przyrodzonych naszemu gatunkowi. Z przerażeniem patrzyłam kiedyś na swoją pacjentkę, bardzo mądrą osobę, która poproszona o dodanie trzech prostych cyfr spędziła blisko pięć minut z nosem w torbie w poszukiwaniu kalkulatora na smartfonie. Inna, która właśnie wybierała się do Vermont, spytana, czy to miasto leży na południu, nie tylko nie umiała odpowiedzieć, ale wręcz stwierdziła, że jest to jej obojętne. Kolejny paradoks bo jednocześnie pochłaniamy olbrzymią ilość informacji. Podobnie jak nowe technologie informacja miała uczynić świat lepszym i połączyć nas ze sobą, tymczasem staje się kolejną bronią, która ma potwierdzić naszą osobność, udowodnić racje i zamknąć w odseparowanej klatce nam podobnych. Informacja może też być sposobem ucieczki od teraźniejszości, jak u kierowcy, który wiózł mnie przez wydmy i nieustannie nadawał o samochodzie, o oponach, o temperaturze na zewnątrz, zamiast patrzeć na oszałamiające krajobrazy. Zapewne był dumny, że posiada taką wiedzę, i dawało mu to poczucie przewagi. To kolejne wyzwanie dla rodzaju ludzkiego, bo nasz mózg i bez stymulacji zewnętrznej pragnie nieustannie budować narracje my, buddyści, nazywamy to małpim umysłem, źródłem cierpień a technologia zapewnia mu publiczność, wzmagając cierpienia. Przeciętny człowiek ma 17 tys. myśli dziennie, z czego blisko 90 proc. negatywnych. Za każdym razem, gdy przychodzi myśl, możemy ją udostępnić innym. Technologia karmi małpi umysł. "Tylko coś sprawdzę, bo jest mi to potrzebne do pracy" powtarza bohater wydanej ostatnio w Polsce powieści Michała Olszewskiego "#upał", dziennikarz uzależniony od nowych technologii. To jeszcze jeden paradoks. Dzięki technologii zyskaliśmy możliwość pracy w dowolnym czasie i miejscu, ale odkąd służące do tego narzędzie trafiło do domu, stało się koniem trojańskim. Nawet niektóre firmy, świadome, że wypoczęty pracownik to lepszy pracownik, nakłaniają podwładnych do urlopu od Facebooka. Niestety, wiele innych wykorzystuje bez skrupułów nasze uzależnienia. Jeśli nie będziesz podłączony 24 godziny na dobę, nie dostaniesz pracy. Musimy sami przejąć władzę nad własnym życiem i odważnie podejmować decyzje, bo korporacyjny świat nas w tym nie wyręczy. To ja sama muszę dojść do stwierdzenia, że nawet jeśli w danej minucie nie robię nic produktywnego, nie przeliczam swojego czasu na dolary, nie umniejsza to mojej wartości. Nawet jeśli to szczur zamknął teraz naukowca w klatce, ciągle pozostajemy ludźmi ze zdolnością trzeźwego osądu, więc proszę pacjentów, by oprócz budowania różnych nawyków pomagających funkcjonować bez technologii przede wszystkim zaufali sobie, własnemu rozumowi, bez zewnętrznego wsparcia. Bo choć GPS mówi nam, by iść w konkretnym kierunku, czasem wiesz lepiej, dokąd się kierować, bo znasz miasto. Za każdym razem, gdy słyszysz małpi umysł, nie przyjmuj tego, co mówi, na wiarę. Sprawdzaj! Masz prawo do dobrego życia, więc pytaj się często, czym ono dla ciebie jest. Czy czuję się lepiej, gdy przyjaciel wyśle mi kartkę urodzinową, czy gdy wpisze życzenia na Facebooku? Czy lepiej spotkać się z partnerem, czy czatować z nim w internecie? Bądź źródłem zdrowego rozsądku w świecie, który oszalał. Bo oszalał, mówię to z całą odpowiedzialnością. Nawet nasz nowy prezydent jest jak awatar z Twittera. Nam, dorosłym, pamiętającym świat bez internetu, może się udać wyzwolić z uzależnienia od technologii. A co z dziećmi? Cała odpowiedzialność spoczywa na rodzicach i wychowawcach. Tylko my możemy popchnąć dzieci do doświadczania rzeczywistości, której nie zauważają zanurzone w technologii będącej ich naturalnym środowiskiem. To moment, w którym gatunek ludzki stąpa po bardzo chybotliwym moście, bo najmłodsze pokolenia nie mają takich umiejętności społecznych jak my. Musimy uświadamiać dzieci, że tkwi w nich niezależny duch, nawet jeśli będziemy się czuć przy tym złymi policjantami. Jak wówczas, gdy pytam córkę, co chce zjeść na obiad, a ona radzi, żebyśmy obejrzały na serwisie Pinterest zdjęcia potraw. "Nie mówię do niej posłuchaj swojego brzucha, spytaj go, na co ma ochotę". Musimy zachęcać dzieci do aktywności, które nie wymagają technologii. Do uprawiania sportów, żeby uczyły się zdrowej rywalizacji i poczucia własnej wartości. Do kontaktu z przyrodą, żeby widziały, że istnieje świat rzeczywisty, a nie tylko jego symulacje. Do bezpośredniej interakcji z rówieśnikami. Niby jesteśmy połączeni, a coraz więcej osób czuje się samotnych bez spotkania twarzą w twarz. Z tego powodu jestem mimo wszystko optymistką, bo nawet najlepiej imitująca rzeczywistość technologia nie zdoła dostarczyć nam emocji, których doświadczamy jako ludzie, od tych najbardziej podstawowych, jak radość, nadzieja i duma, przez poczucie przynależności, po zaangażowanie, poczucie sensu i spełnienia, które wypływa z czasu i wysiłku. Rozmawiajmy więc jak najwięcej z bliskimi, poznawajmy swoich sąsiadów, budujmy małe społeczności. To może uratować nam życie. Nie porządzisz mną, mój smartfonie. Kilka rad dla uzależnionych: - Nie włączaj elektroniki przez co najmniej godzinę po przebudzeniu.
* Nancy Colier amerykańska psychoterapeutka, pisarka, mówczyni, trenerka, współpracowniczka The Huffington Post i "Psychology Today". Mieszka w Nowym Jorku. Jej najnowsza książka "The Power of Off" (Siła wyłączenia) ukazała się w listopadzie 2016 r. Beata Chomątowska ("Gazeta Wyborcza", 14.04.2017)
|