Joanna Sokołowska, lekarz pediatra
Wszystkim tym, którzy paradują po szpitalu w bluzach ala piżama z deseniem w kolorowe sówki i/lub samochodziki, oraz tym, którzy na salę operacyjną wkraczają w czapeczkach z logo Supermana, szurając zalotnie po podłodze Crocsami we wszystkich kolorach tęczy, przypominam, że prawdziwy lekarz powinien mieć trzy rzeczy: biały fartuch, stetoskop i - co bardzo ważne - trepy, zwane również chodakami lub drewniakami. To nie jest jakiś banalny dress code. To bezwzględna konieczność, niemal imperatyw - jak srebrne guziki kominiarza, rumiane policzki piekarza, wąsy kolejarza czy okulary bibliotekarki. To archetyp dający pacjentowi poczucie bezpieczeństwa albo przynajmniej jasną informację, z kim rzeczony pacjent ma do czynienia. Biały fartuch, poza oczywistą funkcją ochronną, posiada właściwości hipertensyjne, co może być korzystne w niektórych stanach medycznych. Do czego służy stetoskop - powszechnie wiadomo. Dlaczego jednak trepy tak przylgnęły do wizerunku medyka? I niech rzuci we mnie takim trepem ten, kto - choćby przez krótki etap lekarskiego życia - nie tupał donośnie drewnianymi podeszwami po szpitalnej podłodze, choć to ani wygodne, ani bezpieczne, ani zdrowe, a do tego znawcy tematu twierdzą, że "stukot drewniaka budzi umarlaka"... Z perspektywy lat przeżytych na dyżurach, zdobytych odcisków i otarć stóp, skręconych kostek oraz doświadczeń pacjenta (tego z niższego piętra) przyznaję z niejakim zażenowaniem - w pewnym okresie swojego lekarskiego żywota i ja tupałam - bezkrytycznie i bezrefleksyjnie. Czemu jednak - samowolnie, a nawet przy udziale własnych środków finansowych - ubrałam się w pozbawione wdzięku, hałasujące obuwie uniseks o holenderskim rodowodzie? Wybaczcie - nie mam pojęcia... Dlaczego lekarze noszą trepy? - pytają również bliźni, poszukujący prawdy w wirtualnym uniwersum. A internet, zadziwiony - jak ja - karierą medycznych klumpów podsuwa kilka odpowiedzi. Z góry odrzucam sugestie takie jak ta, że lekarze noszą drewniaki, bo nie umieją wiązać sznurówek. Osobiście znam kilku - wiążą. Są wśród nich i tacy, którzy potrafią zawiązać sploty, o jakich nie śniło się internautom i to w miejscach niedostępnych zwykłemu śmiertelnikowi. Internauta o nicku Bergerac na portalu twojepc.pl. sugeruje, że lekarski trep pełni funkcje obronne i dyscyplinujące w stosunku do krnąbrnych pacjentów. Z doświadczenia i poczucia przyzwoitości zaświadczam - zdecydowanie nie! Niektórzy badacze zjawiska podkreślają fakt, że noszenie trepów daje poczucie nadprzyrodzonej siły. Każdy, kto choć raz obserwował obchód lekarski, kroczący od szpitalnej sali do sali, z wdziękiem oddziału szturmowców z "Gwiezdnych wojen", przyzna - "sprzymierzeńcem ich jest Moc i potężnym sprzymierzeńcem jest ona"... A taki magiczny pierwiastek to przecież ważny element terapii w cierpiącym na permanentne niedofinansowanie systemie opieki zdrowotnej! Ci, którzy starają się zajrzeć w głąb lekarskiej, choć jednak przecież ludzkiej psyche, sugerują, że tych dodatkowych 6 cm (drewnianego obcasa) podnosi samoocenę łapiducha. Przyznaję - w trepach i ja czułam się wyższa! Wnikliwi obserwatorzy i widzowie medycznych seriali, śledzący na srebrnym ekranie meandry lekarskiego losu wskazują, jako zasadniczą zaletę drewniaków, łatwość ich użytkowania. Powszechne przecież - i nie pozbawione ziarna prawdy - jest utrwalone przez media przekonanie, że dyżur lekarski to tylko niekiedy praca. Częściej to oczekiwanie na nią w pozycji horyzontalnej, a jak wiadomo, na pracę najlepiej się oczekuje bez obuwia. Gdy jednak padnie ikoniczne zawołanie - "tracimy go!" - i trzeba rzucić się w wir zdarzeń, nomen omen bez zwłoki, szybciej zakłada się przecież takie kłapiące szkaradziejstwo niż zgrabne sznurowane halówki z nieskazitelnie białą podeszwą. Takiemu rozumowaniu też nie sposób odmówić logiki... Ci, którzy doświadczyli "całodobowego świadczenia szpitalnego z badaniami laboratoryjnymi" pomiędzy listopadem a marcem, wskazują, jako zaletę lekarskich chodaków, ich niewątpliwe właściwości termoizolacyjne. Byłabym jednak nieco sceptyczna - grube skarpety (konieczne w trakcie wspomnianego powyżej etapu oczekiwania na pracę) plus trepy to wyjątkowo nieudane połączenie. Kto wątpi, niech spróbuje w takim zestawie pokonać kilka pięter schodów. Rzucenie się w wir wydarzeń może w takim przypadku zdegradować doktora do roli pacjenta poradni urazowo-ortopedycznej, a tego wszyscy - pacjent, lekarz i kolega lekarz z poradni - starają się uniknąć. Dość atrakcyjna, poprzez swoją metaforyczność, wydaje mi się za to koncepcja wiążąca ten rodzaj obuwia medycznego z pierwowzorem pochodzącym z Pomorza. To tam klumpy - końskie buty - zakładano na kopyta, by ułatwić zwierzęciu pociągowemu poruszanie się w grząskim gruncie. Takie buty dla konia, wydłubane z kawałka drewna i zaopatrzone w skórzane, ułatwiające mocowanie troki, można zobaczyć w Muzeum Wsi Słowińskiej w Klukach na Wybrzeżu Słowińskim. Podobieństwo jest uderzające. Uwzględniając zaś nastroje panujące w środowisku lekarskim latem anno domini 2018, takie obuwie, pozwalające nie utonąć w... niezmeliorowanym wciąż obszarze nadwiślańskiej opieki zdrowotnej, wydaje się wciąż niezastąpione.
Joanna Sokołowska ("Gazeta Lekarska" nr 9/2018)
|