Trup w farmacji ludowej

Wojciech Ślusarczyk


    Kto jeździ na leki, ten przepadnie na wieki

    Lud polski jeszcze w przed II wojną światową cechowała głęboko zakorzeniona obawa przed lekarzami i aptekarzami. Miało na to wpływ wywodzące się z czasów starożytnych, a pokutujące jeszcze wówczas przeświadczenie, iż los człowieczy (fatum) jest z góry określony i musi się wypełnić bez względu na wszystko. Przekonanie to obrazują dobrze ludowe porzekadła, takie jak np.: "Jeżeli choremu przeznaczone było żyć, to bez lekarza żyć będzie, a jeżeli umrzeć, to mu już lekarz nie pomoże. Nim doktór jednego uleczy, dziesiąci ich umrze. Kto jeździ na leki, ten przepadnie na wieki".

    Stronienie od oficjalnej medycyny i farmacji wynikało również z wysokich cen usług lekarzy oraz leków. Zachowaj mnie Panie od łaski lekarzy i rachunków aptekarzy - mawiali polscy włościanie u progu XX wieku.

    Zarówno lekarz, jak i aptekarz, nie cieszyli się zaufaniem prostego ludu. Chłopi zażywali przepisywane im lekarstwa niechętnie lub wcale. Porady szukali zaś chętniej u wróżów, zamawiaczy, guślarzy i znachorów. Byli oni bowiem postrzegani, jako osoby "od Boga obdarzone najwyższymi przymiotami duszy i mocą dokonywania cudów".

    Między farmacji a etnologią

    Farmacja ludowa była przesiąknięta pierwiastkami teurgicznymi. Aplikowane środki działały przede wszystim "duchowo". Pokłosiem animizmu, pochodzącego jeszcze z czasów przed historycznych, było nagminne personifikowanie chorób. Leczenie polegało na ich usuwaniu - wyrzucaniu z organizmu. Podawane środki miały doprowadzić do "wyjścia choroby". Stosowano więc na wsiach całą gamę środków przeczyszczających, moczopędnych, wykrztuśnych, czy powodujących wymioty lub krwotoki, takich jak: sok z ostromlecza, kminek, marchew, pietruszka i alkohol. Używano najczęściej specyfików stosunkowo łatwych do uzyskania; rosnących albo znajdujących się nieopodal miejsca zamieszkania chorego lub uzdrawiającego. W arsenale środków leczniczych znajdowały się także leki obrzydliwe, takie jak: kał, uryna, czy też padlina.

    Aplikowanie środków leczniczych poza połykaniem, wkraplaniem, wziewaniem i wcieraniem, polegało również na kontakcie fizycznym zachodzącym między pacjentem a lekiem. Przykładowo, lecznicze właściwości ziemi aktywowano zarówno poprzez jej zjadanie, wcieranie w czoło, jak i poprzez noszenie jej na piersiach w woreczku.

    Leki ludowe łączyły więc w sobie działanie duchowe oraz działanie farmakologiczne. Literatura przedmiotu stwierdza, iż dla stosujących je osób ważniejszy był jednak zdecydowanie pierwiastek duchowy.

    Termin "farmacja ludowa" jest pojęciem nieco sztucznym. Oczywiście część leków stosowanych po wsiach posiadała niewątpliwie działanie farmakologiczne. W mniemaniu ich użytkowników, nie było ono jednak wówczas najważniejsze. Analiza niniejszego zagadnienia wymaga więc ścisłej współpracy między farmacją i etnologią.

    Trupi dotyk

    Farmacja ludowa stosowała najczęściej leki łatwo dostępne. Do leczenia używano również części ciała ludzkiego, a także elementów jego najbliższego otoczenia, takich jak kawałki trumien, przedmioty leżące na mogile lub ziemia cmentarna. Panowało bowiem przekonanie, iż były one nasiąknięte siłą zmarłych.

    Jeszcze w latach dwudziestych XX w. utrzymywało się wśród ludu atawistyczne przekonanie, że w ciele zmarłego (zarówno w tkankach, jak i w kościach) tkwi nadal część jego siły życiowej, cząstka niepokonanej śmiercią duszy. Części ciała zmarłego lub rzeczy pozostające z nim w pewnych relacjach, służyły do zwalczania złych, szkodliwych czynników oraz do ochrony dobrych i pożytecznych.

    W całej Europie wierzono, iż zmarli posiadali zdolność zabierania ze sobą chorób do grobu. Wystarczyło włożyć do trumny rzecz należącą do chorego lub w przypadku gdy cierpiał on na wrzody, nieco ropy, a wraz z pogrzebem zmarły wciągał chorobę w ziemię.

    Z chorobami walczono również poprzez dotknięcie chorego miejsca ręką zmarłego. W ten sposób w okolicach Płocka, leczono nadmierną potliwość rąk. Z kolei pod Piotrkowem, znamię na twarzy (tzw. płomień) likwidowano poprzez kilkukrotne potarcie chorego miejsca palcem trupa. Tą samą metodą leczono różnego rodzaju narośla na ciele, wrzody oraz reumatyzm. Wśród schorzeń zwalczanych trupim dotykiem znajdowało się także wole, powstałe w skutek niedoboru jodu w organizmie. Serbowie, dotykając go ręką zmarłego, wołali: "Jak ta ręka zwiędnie, tak niech sczeźnie wola!".

    Noszenie palców i dłoni zmarłych w celach leczniczych praktykowane było przez rozmaite ludy na świecie. Jeszcze na początku XX w. mahometanki w Egipcie nosiły na szyjach palec odcięty trupowi chrześcijanina lub Żyda, w przekonaniu, iż uchroni ich to od febry.

    W Prusach dotyk martwego palca wskazującego likwidował ból zęba. W Niemczech trzykrotnie przytykano palec trupa do bolących zębów, mówiąc przy tym: "Tobie umarłemu skarżę swoją biedę. Odbierz mi mój ból zębów i weź go sobie do siebie".

    W Polsce to samo zastosowanie posiadały kości. Na Wileńszczyźnie za walczono z bólem zęba poprzez dotyk drzazgi z trumny, zaś na Śląsku używano do tego celu gwoździ trumiennych. Choroba miała bowiem "wyjść z zęba" i przenieść się na palec, kość, drzazgę lub gwóźdź.

    Jak już wspomniano, lecznicze właściwości posiadać miały także przedmioty przebywające w sąsiedztwie zmarłego. Całun, w który zawinięte były zwłoki, służył do leczenia wrzodów. Mazurzy stosowali w tym celu wodę pozostałą po umyciu trupa. Na Węgrzech uważano zaś, iż wstążka wyjęta z grobu pomagała przy konwulsjach, a nić którą owinięto nieboszczyka, noszona na nagim ciele przeciwdziałała kurczom. Z kolei Żydzi w Małopolsce, jako lekarstwo o szerokim zastosowaniu stosowali olej z lampki po zmarłym.

    Ziemia, która leczy...

    Ważne miejsce w ludowej "farmakopei" posiadała również ziemia z grobu lub z cmentarza. W Poznańskiem noszona w woreczku na szyi chroniła od febry. Suchoty leczyło zaś zjedzenie ziemi, zebranej z trzech grobów. W Kieleckiem, jeśli ktoś rozchorował się (rodzaj choroby nieistotny) podczas pogrzebu, pobierano odrobinę ziemi z grobu pochowanego właśnie nieboszczyka, mieszano z wodą i podawano choremu do wypicia. Na Lubelszczyźnie umierające dzieci próbowano leczyć kąpielą w wodzie, do której dodawano trzy porcje piasku z mogił, zmiecionego miotłą wziętą z cmentarza. Piasek z grobów postrzegany był przez Rusinów jako lek na wszelkie choroby. W guberni charkowskiej febrę zwalczano spożywając garść ziemi ze świeżej mogiły. W Turyngii zaś, w celu uspokojenia płaczącego niemowlęcia, kładziono mu pod główkę trzy garście ziemi ze świeżo usypanego grobu. Jeszcze w XIX w. Węgrzy oraz siedmiogrodzcy Niemcy (Sasi) w celu usunięcia wrzodów kąpali się w wodzie z ziołami oraz ziemią z grobu. Dodać należy, iż wodę pozostałą po dokonaniu tych magiczno - medycznych ablucji, wylewano na cmentarzu. Rany i owrzodzenia leczono także przykładając doń kurz zebrany z grobów świętych chrześcijańskich

    Kadzidło

    Szczątki zmarłych mogły być wykorzystywane również jako kadzidło lecznicze. W XIX wieku, w okolicy Sokołowa w powiecie rzeszowskim, podczas panowania epidemii tyfusu plamistego, miejscowa ludność wydobyła z grobu zwłoki Żyda, które następnie rozczłonkowano i spalono, okadzając się powstałym dymem. Zabieg ten miał charakter zapobiegawczy, chronił bowiem przed zachorowaniem. Poświadczone są również przypadki zastosowania tego specyficznego kadzidła e celu zwalczenia choroby. W 1889 r. w Wólce Turebskiej na Podkarpaciu, gdy rodzina wieśniaka Andrzeja Paterki zachorowała na tyfus, przybyły znachor - Marat Wawrzak, okadził wnętrze chaty w której mieszkali dymem z palonych kości żydowskich, wydobytych wcześniej na cmentarzu. Znachor poniósł konsekwencje prawne niniejszego zabiegu. Za zbezczeszczenie zwłok sąd w Rzeszowie skazał go na pięć miesięcy więzienia.

    Poroniony płód w cenie

    Ciało zmarłego oraz środki pochodzące z jego najbliższego otocznia posiadały niezmiernie szerokie zastosowanie.

    Do leczenia schorzeń o naturze psychicznej i neurologicznej używano często kości. Osobom obłąkanym podawano napoje prosto z czaszki ludzkiej. Dotyk kości wykopanych na cmentarzu leczyć miał różnego rodzaju paraliże. Warto podkreślić, iż motyw "leczących" kości w "farmacji ludowej" bliski jest w pewnym stopniu katolickiemu kultowi relikwii świętych, posiadających lecznicze właściwości.

    Stwierdzenie, iż kości stosowano głównie przeciw schorzeniom psychicznym i neurologicznym, byłoby jednak błędne. Używano bowiem w tym zakresie także innych środków. Na przykład lud ukraiński uważał, iż właściwości usypiające posiada palenie świecy wytopionej z tłuszczu ludzkiego. Tak samo działać miała zapalona gromnica, znajdująca się wcześniej w dłoni zmarłego, czy także po prostu sama jego dłoń.

    W celu oduczenia pijaka picia należało dodać mu wódki mydlin pozostałych po umyciu zwłok. Silniejsze działanie miała zaś wypita przez niego woda, w której moczono uprzednio przez dziewięć dni szeląg znaleziony na cmentarzu. Na Węgrzech alkoholika leczono podając mu do połknięcia opiłki ze srebrnej monety znajdującej się uprzednio w ustach nieboszczyka. W Danii dodawano zaś pijakowi do napoju proszek ze startej czaszki. Inna metoda zniechęcająca do picia polegała na przelaniu alkoholu przez trzy otwory wywiercone w czaszce.

    W Kieleckiem w XIX w. przeciw kołtunowi (plica polonica) stosowano iście makabryczny lek: Należało "postarać się o płód przedwczesny, poroniony, który nie był ochrzczony, z niego zrobić proszek i dać choremu do wypicia".

    Leki tego typu znajdowały także zastosowanie w weterynarii. Chore bydło leczono podając mu wraz z paszą drewno zestrugane z mar, na których leżały zwłoki kobiety. Na Kujawach uważano, iż aby owce dobrze się chowały, należy najlepiej zakopać w owczarni ciało żyda, lub jeśli jest to niemożliwe pozyskać jego włosy, spalić je, a następnie zmieszane z solą podać owcom do spożycia. W okolicach Pińczowa, aby kupione konie nie schły należało postarać się o trupa żydowskiego, obnosić go trzy razy na dzień przez trzy dni i następnie w stajni nad końmi zawiesić.

    Ogólnie rzecz ujmując, lekom wchodzącym w skład farmacji ludowej przypisywano niejednoznaczne zastosowania. Na przykład na Śląsku, wspomniany wcześniej gwóźdź od trumny, przeciwdziałać miał zarówno bólowi zęba, jak i epilepsji. Wynikało to z tego, iż wiedza z zakresu "farmacji ludowej" przekazywana była niemal wyłącznie drogą ustną. Z natury swej rzeczy pozbawiona była ona jakiejkolwiek kodyfikacji. Pierwszych prób spisania jej tajników dokonali dopiero etnologowie pod koniec XIX wieku.

    Na szkodę

    Ludowi uzdrawiacze, jako osoby cechujące się wyjątkowymi zdolnościami i tajemną wiedzą, mogły zarówno leczyć, jak i sprowadzać choroby. Z tego względu zaufanie którym ich obdarzano, połączone było ze stałą obawą, iż znachor, powodowany złością lub swym interesem, wywoła schorzenie lub spowoduje śmierć. Również w tych przypadkach nieodzowne były części zwłok oraz elementy ich otoczenia.

    Do szkodzenia nadawały się doskonale włosy i paznokcie. W XIX-wiecznej Polsce, chcąc spowodować wystąpienie u swojego wroga kołtuna, należało wykopać o północy grób żydowski i ściąć włosy truchła. Następnie trzeba było moczyć je w wodzie, którą potem dawano do wypicia swemu przeciwnikowi. Natychmiastową śmierć osoby pogrążonej we śnie, w przekonaniu Węgrów, przynosiło posmarowanie jej pępka krwią trupa.

    * * *

    Farmacja ludowa stosowana powszechnie jeszcze w początkach XX w. stanowiła groźną konkurencję dla praktyk lekarskich oraz działalności aptekarzy. Istotne miejsce w szeregu stosowanych przez nią specyfików zajmowały zwłoki ludzkie oraz elementy ich najbliższego otoczenia. Wiązało się to z faktem, iż farmacja ludowa wywodziła się z czasów przedhistorycznych i zawierała w sobie żywe elementy pierwotnego animizmu, połączone w specyficzny sposób z naukami Kościoła. Sfera duchowa była dla jej użytkowników zdecydowanie bardziej istotna, niż farmakologiczne działanie. Przemawia za tym choćby fakt, że tak często wykorzystywano do leczenia trupy ludzi, wyznających przed śmiercią daną religię. Na terenie Polski specyficzną rolą odgrywała w tym względzie religia mojżeszowa.

    Omówione wyżej leki aplikowano na rozmaite sposoby, do których należało: spożywanie w postaci płynnej lub stałej, wcieranie, wziewanie lub tylko sam dotyk. W przypadku tego ostatniego ewentualne działanie farmakologiczne pozostawało najsłabsze lub nie było go wcale. Specyfiki te stosowano zarówno w celu zapobieżenia chorobie, jak i do leczenia, a nawet wywołania schorzenia. Jeden lek posiadać mógł niezwykle szerokie zastosowanie, o trudnych do ustalenia podstawach. Spowodowane było to brakiem kodyfikacji zasad farmacji ludowej.

    Znamienne jest, iż zasady farmacji ludowej stosowano jeszcze w XX wieku, w czasie gdy możliwości farmacji naukowej stawały się coraz większe. Apteki sprzedawały już jednak leki będące dla wsi czymś zupełnie obcym. Nie mogły zaoferować zaś ciała ludzkiego, które mimo iż martwe, w pojęciu ludu zawierało w sobie nadal niewyrażalną i potężną moc.

    Wojciech Ślusarczyk ("Poradnik Aptekarski" nr 4/2009)


Strona główna