Rozżarzony płomieniami barw dziki ogród tkwi w ziemi jak lont,
przytknij czerwień gorącą jak ogień, i wybuchnie ziemia petardą -
pyszny paw z kolorowej emalii w pełnym słońcu przechadza się hardo
za szpalerem liściastych klonów ustawionych w zielony rząd.
Tak jest w dzień: słoneczniki krążące, ostrych jaskrów rozsiane iskry,
liście klonów kryte lakierem i wyniosłe, krzykliwe pawie;
północ jasna jak żółte południe od połysku i blasku błyskawic,
grom za gromem drzewa zapala samym blaskiem i samym połyskiem.
Po samotnych krążę pokojach, o ogrodzie myśląc nieznanym,
zapatrzona w szare obicia, zasłuchana w skrzyp i szelesty,
ja - jedyna wiadoma ziemia pośród martwo krążących planet,
pośród spraw jawnego koloru i niejawnej, niejasnej treści -
patrzę w luster stojące stawy i wypływam z nich jak topielec,
oczy badam dłonią wylękłą i wyczuwam twardy oczodół,
wtedy - krzyk - i wybiegam na oślep do pawiego, barwnego ogrodu,
do miedzianych drzew rozżarzonych i do bzów rozpalonych do bieli,
w zatrzęsienie wpadam kasztanów, w kołysanie leszczyn i wierzb,
w krzątaninę mglistych pozorów i niejawną, niejasną treść -
płaczę z żalu,
całuję w usta,
śmiechem parskam
i marszczę brew,
tylko życie mi w życiu zostaje,
by o śmierci zapomnieć na śmierć.
Źródło: "Skamander", styczeń-marzec 1937.
Strona główna