Gosia Kościelniak
Pewna poetka napisała kiedyś, że jeśli przekroczy się dwudziesty piąty rok życia i dalej się pisze, to znaczy, że może się jest poetą. Bo we wczesnej młodości piszą prawie wszyscy. Podobnie niemal każdy młody się buntuje. Zapuszcza lub obcina. Przekłuwa. Tatuuje. Dużo wyjeżdża. Dostrzega. Albo nie przywiązuje wagi. Kieruje się wyobraźnią. Czuje powołanie albo zupełnie odkrywczą, dziewiczą obojętność. Sprzedaje wszystko. Włóczy się. Przyjaźni z przyjaciółmi. Gardzi telewizorem. Gardzi schludną portmonetką. Gardzi stałym zarobkiem pielęgnując swą wolność podkarmianą pieniędzmi rodziców. Albo buntuje się bardziej i piękniej. Tańczy rano. Śpi w dzień, żeby potem pisać, żeby wieczorem kochać, żeby w nocy jechać, żeby zdążyć na rano. Drze kalendarze. Wierzy w swoją siłę przebiegnięcia wokół Ziemi. I siłę zamieszkania w kimś na zawsze. I tak trzymają się razem chcąc coś zachować. Wiedzą o zgubnym wpływie rytmicznej, porannej gazetki i dopasowanego zegarka... Nagle jeden z nich wymyka się i przepraszając biegnie na swój ulubiony serial. Drugi zaraz wróci, tylko musi skończyć coś w pracy. A ten najbardziej zwariowany, co umiał jechać nad morze po trochę piasku na wieczór (żeby w domu pachniało plażą), zakłada krawat i żeni się na czas, tak poważniejąc, jakby zakładanie rodziny równało się zakazowi patrzenia w niebo. Rozglądam się nieśmiało. Notes pełen telefonów do tych, z którymi podpisaliśmy krwią umowy o lepieniu bałwana co roku o trzeciej nad ranem. Ale jakoś w tym roku nie mogą wstać, bo jest chłodno, bo jest późno, bo rano muszą, bo nie mają rękawiczek. Nie wiedzieć kiedy zostaję sama z
zamiarem osiedlenia się w dziwnej wiosce na końcu świata. Z bażantem i
trąbką i nutami do "Żwirka i Muchomorka"
Ubieram się. Pójdę na dach i będę łapać samoloty. Tylko... sama? I trochę zimno. Pójdę jutro. Może. |