Jerzy Vetulani Z profesorem nauk przyrodniczych, neurobiologiem Jerzym Vetulanim rozmawia Katarzyna Bielas. Co by pan powiedział sobie młodemu? - Gdybyś się powiesił, z pewnością ominęłoby cię mnóstwo kłopotów, ale życie niesie ze sobą tyle fantastycznych rzeczy, że jednak warto się go trzymać. Mama od razu po moim urodzeniu powiedziała mi, a jak dorosłem, powtórzyła: "Obyś był dobry i szczęśliwy". Mogę to tylko powtórzyć, wydaje mi się, że szczęście jest najważniejsze. Gdy ludzie życzą mi dużo zdrowia, odpowiadam, że na "Kursku" wszyscy byli zdrowi, ale potonęli, bo szczęścia nie mieli. Najzdrowsza matka nad trupem dziecka rozjechanego przez ciężarówkę nie będzie szczęśliwa. Bądź szczęśliwy - to tylko życzenie. - Audaces fortuna iuvat. Śmiałkom szczęście sprzyja. Od dziecka byłem przekorny i tę postawę popieram. W dorosłym życiu dobrze jest wyrobić sobie taką pozycję, żeby być postrzeganym przez swoje środowisko jako osoba niezależna, mająca własne zdanie. To jest możliwe wtedy, kiedy stoją za tym jakieś osiągnięcia. Sam w pracy bardzo dobrze czułem się na pozycji błazna. A wcześniej? - W 1948 r., w wieku 12 lat, w gimnazjum, postawiłem się mojej porządnej rodzinie i wstąpiłem do ZMP. Na dokładkę to, co tam głoszono, spodobało mi się. W ZMP, już na studiach biologicznych, też doszła do głosu moja przekora. Na zebraniu, na którym jakiś facet rozprawiał, jak tu oddziaływać na młodzież, a gadał bzdury, powiedziałem: "Jeśli chce się porwać młodzież, trzeba przyjrzeć się metodom Goebbelsa, były naprawdę efektywne". Nie wiedziałem, że on był I sekretarzem partii na uniwersytecie. Następnego dnia wybuchła bomba, o etacie na uczelni mogłem zapomnieć, o stypendium naukowym też. Magisterium zrobię, ale szanse na pracę mam tylko w sanepidzie. I co pan zrobił? - Zareagowałem jak każdy młody człowiek - mam 20 lat, wszystko runęło, więc zakopuję się w barłogu, z którego wstaję tylko, żeby kupić pół litra albo papierosy. Mniej więcej po trzech tygodniach mój tata, który nigdy nie mieszał się w takie sprawy, przyszedł do mnie i mówi: "Jurek, jest taki prof. Supniewski, ma ciekawy Zakład Farmakologii, idź, porozmawiaj". Ten profesor miał bardzo wysoką pozycję, bo odbudował w Polsce przemysł farmaceutyczny. Posłuchałem ojca i świetnie trafiłem. Poszedłem do PAN i moja kariera poszła znacznie lepiej, niż byłoby to na uniwersytecie. Profesor był antykomunistą. Zapowiedział, że jak ktoś wstąpi do partii, to go wyrzuci z Zakładu. W życiu na ogół wszystko wychodziło mi na dobre. A ZMP? - Rozleciało się, to był 1956 r., tuż przed czerwcem. Dzięki ZMP też tylko zyskałem, wstąpiłem do Klubu Ateistów i Wolnomyślicieli, kółka języka angielskiego, wyjechałem do Holandii, a przede wszystkim poznałem nowe środowisko, tak jak wcześniej żeglarskie. Uważam, że warto poznawać nowych ludzi, przebywać ze starszymi od siebie. Tak samo jak mieć różne umiejętności - ja umiem stenografować. Ale wniosek jest też taki: "Bądź ostrożny z ideologiami, dziś można wpaść np. w ekofilię, przesadną prozdrowotność, trafić do sekty. Pan został naukowcem. - W młodości spodobało mi się powiedzenie pewnej irlandzkiej posłanki: "Jeśli człowiek nie mówi tego, co myśli, to po co myśleć". Teraz też mówię to, co myślę, ale staram się nikogo nie obrażać, nie krzywdzić. I to byłaby też rada dla siebie młodego. Robił pan przykrości bliskim? - Bywałem bardzo agresywny podczas dyskusji naukowych. Dużo czytałem i zawsze udowadniałem swoją wyższość, wytykając innym niewiedzę i głupotę, bano się mnie na zebraniach. Lubiłem nakłuwać baloniki zarozumialstwa, do tej pory to lubię. Chodzi o formę? - Tak, ale tym się różni Polska od Stanów, że kiedy w latach 70. byłem na Vanderbilt University w Nashville, to już po dwóch miesiącach dostałem list, że podoba im się moja agresywna postawa na seminariach i zostaję awansowany do stopnia profesora. Długo pan był w Stanach? - Dwa lata. Dobrze mi szło, byłem na szczycie kariery: ceniony na uniwersytecie, praca w "Nature", dojechała do mnie żona z dwójką dzieci, które doskonale wrosły w system. I właśnie wtedy, w 1975 roku, umarła mi mama. Ojciec prosił, żebym wrócił. Wiedziałem, że Polska to jeden wielki szajs, jeśli chodzi o sprawy naukowe. Stanąłem przed poważnym wyborem. Wcześniej zginął w wypadku na Dunajcu mój brat Janek, co spowodowało wielką zmianę w moim życiu, bo chcąc rodzicom zastąpić brata, ze złego syna stałem się nagle tym dobrym. Nie mówił pan, że był tym złym. - Może nie złym, ale przekornym: to ZMP, potem Klub Ateistów i Wolnomyślicieli, Piwnica pod Baranami. Dla mojej katolickiej rodziny to nie była dobra droga prowadzenia się. Jak pan stał się tym dobrym? - Zastanawiałem się, w jaki sposób mogę pocieszyć rodziców, i zdecydowałem, że ochrzczę mojego syna. Pomyślą, że to Janek z nieba tak na mnie wpłynął, więc jego śmierć nie poszła na marne. Kiedy ochrzciłem jednego syna, to idąc za ciosem, ochrzciłem też drugiego. Porządny uczony powinien mieć dwoje dzieci, jedno ochrzcić, a drugie trzymać jako grupę kontrolną, ale co tam. Warto rezygnować z ideałów? - Nawet nie czułem, że zdradziłem ideały. Jakie ideały są w ateizmie? Niewiele straciłem, a komuś to ewidentnie pomogło. Ateista to wolny ptak. Wrócił pan do Polski? - Tak, nie mogłem odrzucić prośby starego człowieka. I tu rada: trzeba umieć adaptować się do nowych sytuacji, też rezygnować. Mama zawsze liczyła na to, że wrócimy. Żeby dzieci nie straciły szkoły, pożyczała zeszyty od ich kolegów, przepisywała i wysyłała do Stanów. Wtedy nie było ksero, poczta płynęła statkiem, więc listy z zeszytami kapały jeszcze przez trzy miesiące po jej śmierci. Pana dzieci z nich korzystały? - Chyba tak, w każdym razie Marek i Tomek nie stracili roku, poszli od razu do piątej i trzeciej klasy. Na pogrzebie mamy nie byłem, ojciec powiedział, żebym nie przyjeżdżał. Komentarz oczywiście był taki: "Miała dwóch synów, a na pogrzebie żadnego". Brat był oczywiście usprawiedliwiony. Czyj komentarz? - Ludzi... Teraz prowadzę bloga i już do wszystkiego się przyzwyczaiłem: "Ten Mengele nauki polskiej", "Przyznaj się pan, że jest pan Żydem i chodzi panu o zniszczenie narodu polskiego". Franek, mój wnuk, redaktor Wikipedii, mówi: "Dziadek, ale na to nie odpisujemy". A dlaczego nie? "Muszę pana zmartwić, nie jestem Żydem tylko Etruskiem, to inna mniejszość narodowa. A pan chyba też nie, bo pan pochodzisz raczej od Chama". Gdyby pan nie wrócił, kariera potoczyłaby się lepiej? - A skąd ja mogę wiedzieć? Mogłem tam wpaść pod samochód. Wyszło na dobre. Zamiast być w pierwszej pięćdziesiątce uczonych w Stanach, jestem jednym z pierwszej dziesiątki czy piątki w mojej branży w Polsce, mam znacznie większy szacunek środowiska. W Piwnicy pod Baranami - pod nieobecność Piotra Skrzyneckiego - zajmował się pan konferansjerką. Nie miał pan dylematu: być naukowcem czy artystą? - Od siódmego roku życia wiedziałem, że będę biologiem jak moja mama. Proszę o niej opowiedzieć. - Była uczoną, biolożką, zapaloną przyrodniczką, córką gen. Franciszka Latinika. W latach 20. odbyła staż w stacji biologicznej Roscoff we Francji, zajmowała się zwierzętami morskimi. Zatrudnił ją wybitny krakowski embriolog prof. Emil Godlewski junior. Postawił warunek, że nie może wyjść za mąż przed doktoratem. Przyjęła warunek, z moim ojcem pobrali się w 1927 r., kiedy tata został już profesorem prawa. Potem jeszcze intensywnie pracowała, urodziła mnie dziewięć lat później, potem brata, wydała książkę "O krążeniu pierwiastków w przyrodzie" i wybuchła wojna. Miała pęd do popularyzacji wiedzy, który po niej odziedziczyłem. A ojciec? - Na szczęście go zmobilizowano, bo w 1939 r., już na drugi dzień po zajęciu Krakowa, przyszło do nas gestapo. Ojciec napisał książki "Lenno pruskie" i "Prawo pruskie w Prusach książęcych", które były na hitlerowskiej czarnej liście. Z miejsca by go zlikwidowali. Jako dziecko nie podejmował pan pewnie wtedy wielkich decyzji. - Wojna ukształtowała nasze pokolenie, żyjemy długo i w nie najgorszym zdrowiu, bośmy się nie przejadali. I nie mamy zbyt emocjonalnego stosunku do śmierci, tyle się tego widziało. Pamiętam, że jako 9-latek prosiłem mamę, żeby pozwoliła mi obejrzeć egzekucję, którą sobie upatrzyłem na Botanicznej. Ale mi nie pozwoliła. Gdybym zobaczył teraz takiego gówniarza, tobym mu powtórzył to, co mama powiedziała mnie po urodzeniu. Bądź dobry. - Ale nie wtedy, kiedy okazuje się to dla ciebie niekorzystne. Patrz, w kogo i w co inwestujesz czas. Miałem liczne aktywności - Polskie Towarzystwo Miłośników Astronomii, Liga Ochrony Przyrody, PTTK... Z czegoś można było zrezygnować. To dotyczy też czasu poświęcanego dziewczynom. Przy okazji doradzę: staraj się być samowystarczalny, tak żeby nie zależeć od nikogo finansowo, emocjonalnie, seksualnie, nie uzależniaj się od jednej osoby. Moja ukochana dewiza, wzięta od Asimova, brzmi: "Niech zmysł moralny nie skłoni cię nigdy do niewłaściwej decyzji, zmysł moralny potrafi sprowadzić na manowce". Jak pan to rozumie? - Władze muszą zniszczyć czyjś ukochany domek, żeby wybudować autostradę, żołnierz musi czasem strzelać w miejsce, gdzie są też cywile. Prowadząc badania naukowe, muszę zabijać zwierzęta. W nauce trzeba powodować, żeby miernoty odpadały, a więc: "Jeśli widzisz, że ktoś ze współpracowników nie bardzo się nadaje, nie oszczędzaj go, tylko szybko daj mu znaleźć swoją drogę życiową". Oczywiście trzeba mieć wiedzę i wyczucie, żeby się nie pomylić. Pan robił ludziom niepotrzebne nadzieje? - Na początku. Ale mam też na koncie inną sytuację. Byłem recenzentem pracy doktorskiej mojej znajomej, praca była porządna, ale z wieloma małymi niedociągnięciami. Co zrobiłem? Oficjalnie w pozytywnej recenzji napisałem oględnie o błędach, ale że kandydatka się nadaje. Prywatnie wysłałem do niej list mówiący, że stać ją na więcej. Po latach powiedziała mi: "Przepłakałam wtedy dwie noce, ale dowiedziałam się też, jakich błędów nie robić". Od dawna jest profesorem, bardzo się lubimy i szanujemy. CV: Jerzy Vetulani - ur. w 1936 r., neurobiolog, profesor Instytutu Farmakologii PAN w Krakowie, członek Polskiej Akademii Nauk, autor kilkuset prac badawczych, jeden ze współzałożycieli Piwnicy pod Baranami, popularyzator nauki, zwolennik legalizacji marihuany i depenalizacji narkotyków dla osób pełnoletnich. Od 2002 r. prowadzi blog "Piękno neurobiologii", wydał też książkę pod tym samym tytułem. Katarzyna Bielas ("Gazeta Wyborcza", 11.02.2015)
|