W ogrodzie mojej babki, zanurzonym w cieniu,
W duchocie popołudnia, tuż przy ogrodzeniu,
W pobliżu krzywej furtki strzeżonej przez tuje,
Skory pobiec przed siebie chłopiec przydeptuje.
Niecierpliwie, bo nie wie, co to znaczy czekać.
Jest za mały. Wie tylko, że idziesz z daleka.
Że już wyszłaś, że idziesz, że przyjdziesz po niego.
Że to jest najważniejsze, choć nie wie dlaczego.
To ja w krótkich spodenkach, ja sprzed lat czterdziestu,
Wpatrzony w Łączną Drogę zza krzaków agrestu.
Pod śliwą i orzechem niby w wielkim lesie,
Ciekawy, kiedy przyjdziesz, co mi przyniesiesz.
Wytężam wzrok, bym dojrzał, bym na czas zobaczył,
Czekam, by pośród cieni, twój cień zamajaczył.
By się zbliżył i urósł, by się ucieleśnił,
Ciężkim zapachem lipca i smakiem czereśni.
Bym się rzucił weń, zapadł, bym w nim istnieć przestał,
Ja przed światem ukryty w tujach i agrestach.
Ja, który pełen winy siebie, jak garb noszę,
Czekam, byś mnie zabrała. Zabierz mnie już, proszę...