Wspomnienia mają...

Anna Achmatowa


      Wspomnienia mają swoje trzy epoki,
      I pierwsza - to jak gdyby dzień wczorajszy,
      Pod stropem ich błogosławiona dusza
      I ciało rozkoszuje się w ich cieniu.

      Nie zamarł jeszcze śmiech, łzy się strumienią,
      Nie starto z biurka plamy atramentu -
      I pocałunek jest pieczątką w sercu,
      Jedyny, pożegnalny i pamiętny...

      Ale to wszystko nie trwa bardzo długo...
      I już nie strop nad głową, lecz gdziekolwiek,
      Na peryferiach opuszczony dom,
      W nim zimą zimno, latem ciężki upał,
      W nim pająk mieszka, pył zalega wszędzie,
      W nim dopalają się ostatnie listy,
      Niepostrzeżenie zmienia się portrety.

      Ludzie przychodzą, jak na grób, popatrzeć,
      A gdy wracają, ręce myją mydłem,
      Strząsają prędko chybotliwą łezkę
      Z obrzmiałych rzęs i słychać ich westchnienia...

      Lecz zegar tyka i po jednej wiośnie
      Przychodzi druga, różowieje niebo,
      Zmieniają się znajome nazwy miast.

      I nie ma już naocznych świadków zdarzeń,
      Nie ma z kim płakać, nie ma z kim wspominać
      I wolno opuszczają nas ostatnie cienie,
      Których postanowiliśmy nie wołać,
      Które nas nawet napawają strachem.

      I raz, zbudzeni ze snu, już nie wiemy,
      Którędy można dojść do tego domu,
      I, łapiąc prędko oddech, zaczynamy biec
      Ze wstydem, z gniewem, lecz (tak bywa we śnie)

      Tam wszystko jest już inne: ludzie, rzeczy,
      Nikt nie rozpoznał nas - jesteśmy obcy.
      Prawdopodobnie zabłądziliśmy... Mój Boże,
      Oto przychodzi gorycz najstraszniejsza:
      Uświadamiamy sobie, że w swym życiu
      Nigdy byśmy już nie zmieścili spraw minionych,
      Że są nam one równie niepotrzebne,
      Jak sąsiadowi, co mieszka za ścianą,
      Że nie poznalibyśmy tych, co zmarli,
      A ci, z którymi nas rozłączył los,
      Wspaniale sobie radzą bez nas - nawet
      Wszystko podąża ku lepszemu...

      Tłum. Edward Balcerzan


Strona główna