Auto rozwalone w diabły, ale komórka była w całości...

Michał Gostkiewicz


    "Konferencja pana ministra była zrobiona do dupy. Pan minister nie mówił o skutkach. A nadmierna prędkość... Ma wpływ na skutek wypadku" - z insp. Wojciechem Pasiecznym, byłym szefem sekcji wypadkowej Komendy Stołecznej Policji rozmawiamy o wypadkach, fotoradarach i pomysłach ministra Jacka Cichockiego na zwiększenie bezpieczeństwa na drogach.

    Michał Gostkiewicz: Widział pan wiele wypadków. Także z udziałem pieszych. I co pan mówił kierowcom, którzy na obszarze zabudowanym dublowali dozwoloną prędkość?

    Wojciech Pasieczny*: Co mówiłem? Mówiłem tak: "Proszę mi zostawić telefon. Jak będzie następny taki wypadek, pójdzie pan ze mną powiedzieć matce, że jej dziecko właśnie zginęło, bo ktoś tak szybko jechał. I zobaczymy, co pan zrobi". Ja musiałem takie rozmowy przeprowadzać. Wie pan, do widoku trupów można się przyzwyczaić. Do takich rozmów nigdy.

    Co na to łamiący przepisy, przekraczający prędkość? Działały na nich pana słowa?

    - Prowadziłem zajęcia z ludźmi, którzy nabili za dużo punktów karnych. Na początku była wrogość, agresja. Bo policjant "wyskoczył z krzaków" i zatrzymał. A w ogóle to "tracę cenny czas". A jak powiedziałem i pokazałem to i owo, to niejeden podchodził, podawał rękę i dziękował. I mówił, że wcześniej tego nie widział. I czy może syna przyprowadzić.

    W moich relacjach i materiałach były nie tylko zdjęcia zmasakrowanych zwłok i zniszczonych aut. Było to, co dzieje się później. Dziecko w domu dziecka, bo straciło rodziców. Rodzice nie mogący pogodzić się z pustką po stracie dziecka. Kobieta z trójką małych dzieci - za co będzie żyła po stracie męża?

    Tak, myślę, że to działało...

    Pamiętam jeden przypadek, który pan opisał: jest wypadek, kierowca nie żyje, odzywa się jego komórka. Pan patrzy, a na wyświetlaczu widać, że to dzwoni żona...

    - O, więcej takich było... Był jeszcze taki, gdzie na telefonie wyświetliło się "Twój Aniołek". Aż żałowaliśmy z kolegą, że nie zrobiliśmy zdjęcia.

    To tak wyglądało? Samochód rozwalony w diabły, a jedyne, co w całości było, to telefon?

    - No tak.

    Brawura, błędy polskich kierowców, wypadki i ich straszne konsekwencje... Pan przez lata pracy w stołecznej drogówce widział już chyba wszystko. Jak pan ocenia ogłoszone wczoraj pomysły ministra Cichockiego?

    - Mam osobistą satysfakcję, że ktoś do tego wraca. Że to ten pomysł ministerstwo proponuje. Bo to jest mój pomysł sprzed paru lat.

    Na konferencji podano informację, że 43 proc. wypadków w Polsce spowodowanych jest przez nadmierną prędkość. I od razu pojawiły się głosy, że to nie nadmierna prędkość, a technika jazdy, a raczej jej brak, jest tą główną przyczyną. Pan od zawsze podkreślał, że winna jest przede wszystkim prędkość...

    - Nie do końca. Ja zawsze podkreślałem, że nawet jeśli prędkość nie jest przyczyną wypadku, to prędkość ma wpływ na jego skutek. Przykład? Propozycja ministerstwa dotyczy obszaru zabudowanego, czyli nie żadnej autostrady. Oprócz kierowców są tam piesi, rowerzyści...

    A w ogóle, konferencja pana ministra została zrobiona do dupy. Aż zadzwoniłem do nich i zaproponowałem mój udział w następnej. Czy pokazano aspekty techniczne? Ludziom powiedziano tylko, że będzie się karać, w jaki sposób i za co. Nie pokazano, jaki to ma wpływ na bezpieczeństwo. Co będzie z rzucania procentami? Przecież kierowcy pomyślą, że to "nie dotyczy pana, mnie, Kowalskiego". To jak z tym przysłowiem o śmierci milionów - statystyce, i śmierci jednostki - tragedii.

    Natomiast weźmy sobie dwa samochody na obszarze zabudowanym na suchej nawierzchni. Pan jedzie 50 km na godz., obok pana na równoległym pasie drugi kierowca jedzie 100 km na godz. Na jezdnię przed wami wchodzi pieszy. W tym samym czasie podejmujecie decyzję o hamowaniu. Bierzemy pod uwagę najkrótszy możliwy czas reakcji - 0,8 sekundy. Jak pan już stoi, to ten drugi jeszcze jedzie - mija pana z prędkością 98 km na godzinę. 98 km na godzinę!

    W czasie, kiedy ja się zatrzymałem, on zwolnił o dwa kilometry?!

    - Dokładnie tak (insp. Pasieczny sprawdza wynik w swoich symulacjach komputerowych). Przy 50 km na godz. od zauważenia powodu do hamowania do jego rozpoczęcia kierowca przejedzie 11,5 metra. Przy 100 km na godz. - 22,2 metra. Potem, zanim zadziałają hamulce, ten jadący pięćdziesiątką przejeżdża 4 metry, ten jadący stówą - 8. Droga od chwili reakcji do całkowitego zatrzymania na suchej nawierzchni: przy 50 km na godz. - 26 m, przy 100 - 77,8 m. Jak jest mokro - jeszcze więcej.

    I teraz proszę sobie wyobrazić, że pieszy wchodzi na przejście, ma samochód w odległości ok. 50 m. Ten samochód zatrzymuje się łatwo, nawet nie musi gwałtownie hamować. A ten, co jedzie stówką, uderza w pieszego z prędkością 74 km na godz. Na zdjęciu widać, jak wygląda samochód, który uderzył w pieszego z taką prędkością. Bo pieszego... pieszy to nie ma szans na przeżycie raczej. Powyżej 80-90 km na godz. przelatuje nad dachem samochodu.

    Rozumiem, że nieraz widział pan skutki takiego wypadku...

    - Ależ oczywiście, że tak. Najbardziej przerażające jest to, że ci wszyscy, którzy dziś są za tym, żeby jeździć łamiąc przepisy, jak dojdzie do nieszczęścia nie mają odwagi przyznać się w sądzie: "Tak, jechałem szybciej, bo uważam, że ograniczenie było bzdurne". Jak pan Maciej Z.

    Miałem Pana zapytać, czy odbieranie prawa jazdy za podwójne przekroczenie prędkości na obszarze zabudowanym jest słuszne, ale skoro to pana pomysł, to rozumiem, że nawet nie muszę pytać...

    Jest jak najbardziej zasadne.

    Tylko taka ostra sankcja do kierowców dotrze?

    Ależ dokładnie. Proszę pana, jeżeli mamy do czynienia z takim podejściem, jak niektórych dziennikarzy (Jarek Kuźniar zagotował mnie okrutnie), że przepisy ruchu drogowego można łamać, to trzeba tak, jak z dzieckiem. Najpierw trzeba zwrócić uwagę, potem się na przykład nie pozwala pójść do kina, aż w końcu czasami trzeba mu dać klapsa w tyłek. I kierowcom też trzeba dać takiego klapsa w tyłek!

    W Norwegii za przekroczenie prędkości o 31 km na godz. - na autostradzie! - traci się prawo jazdy na kilka miesięcy. Pamiętam wypowiedź człowieka, który zapłacił mandat 6 tys. koron i cieszył się, że jechał o 30, a nie o 31 za szybko, bo straciłby prawo jazdy.

    A fotoradary? Wiele osób uważa je nie za środek zmuszający do przestrzegania przepisów, ale za sposób łatania dziury budżetowej. Chciałbym usłyszeć od pana, jako eksperta, czy są dane, pokazujące, że fotoradary rzeczywiście przyczyniły się do zmniejszenia liczby wypadków, rannych, ofiar śmiertelnych.

    Komenda Główna zrobiła badania, w których sprawdziła, o ile zmieniła się liczba wypadków tam, gdzie ustawiono nowe fotoradary. [Pasieczny szuka w komputerze danych - red.]. O, jest! W 2008 r. zbadano 743 punkty kontrolne - 61 proc. ogółu miejsc, gdzie były fotoradary. Ilość wypadków zmalała o 17,2 proc. Rannych - 23,8 i zabitych o 21,6 proc. To nie jest 5 proc. błędu statystycznego. To jest realne wskazanie, że warto.

    Tylko, że jak tak dalej będziemy instalować te fotoradary, również te do pomiaru odcinkowego, to będą wszędzie i przestaną spełniać swój cel...

    - Wręcz przeciwnie. Jak kierowcy nie będą wiedzieć, w którym miejscu fotoradar zmierzy im prędkość, to skończy się dodawanie gazu zaraz po minięciu fotoradaru. Jak się taki będzie w każdym krzaku spodziewał fotoradaru, to zacznie jeździć zgodnie z przepisami.

    Czyli tylko nieuchronność kary jest skuteczna?

    - Pewnie. Nie wysokość, ale nieuchronność. I jeszcze jedno. Niech pan spyta kogokolwiek, po co próg zwalniający pod jego blokiem. Każdy powie, że po to, żeby dzieci były bezpieczne. Ciekaw jestem, ile ten ktoś pruje na katowickiej, gdzie też są przejścia, i te 50 i 70 km ograniczenia jest po to, żeby dzieci sobie bezpiecznie przeszły. Ale to nie jego dziecko, prawda? Polscy kierowcy mają mentalność Kalego. "Pod moim domem ma być bezpiecznie. Jak ktoś tam szybko jedzie, to źle. Ale jak ja koło czyjegoś domu szybko jadę - to dobrze".

    "Jak policja kogoś zatrzymać za prędkość, to dobrze, a jak Kalego - to źle"?

    Dokładnie tak.


    Przedstawiony wspólnie przez ministerstwo transportu i MSW projekt Narodowego Programu Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego zakłada m.in. odbieranie prawa jazdy za podwójne przekroczenie prędkości w terenie zabudowanym, zainstalowanie kolejnych 160 fotoradarów oraz zwiększenie liczby policjantów i radiowozów z wideorejestratorami na drogach. Przedstawiając projekt szef MSW Jacek Cichocki podkreślił, że nadmierna prędkość jest przyczyną 43 proc. wypadków drogowych.

    Na polskich drogach pojawi się też system tzw. odcinkowego pomiaru prędkości. Badany będzie czas czasu wjazdu i wyjazdu z określonego odcinka trasy. Na tej podstawie system obliczy średnią prędkość pojazdu.

    Według danych policji w 2012 r. na drogach doszło do 36,5 tys. wypadków; zginęło w nich 3,5 tys. osób, a 45 tys. zostało rannych. Liczba zabitych była najniższa od 1989 r., ale w przeliczeniu na milion mieszkańców jest wciąż wysoka w porównaniu z innymi krajami europejskimi.

    * Mł.insp. Wojciech Pasieczny służył przez ponad 20 lat w wydziale ruchu drogowego KSP. Przez kilka był szefem tzw. sekcji wypadkowej, przez ostatnie dziesięć - nieformalnym rzecznikiem prasowym wydziału. Osobiście widział skutki prawie tysiąca wypadków drogowych, w których zginęli ludzie.

    Michał Gostkiewicz ("Gazeta Wyborcza", 10.01.2013)


Strona główna